„Teściowa tonęła w długach, bo żyła ponad stan. Mąż systematycznie finansował jej zachcianki, a my biedowaliśmy”
„Nie odpowiedział, ale to mi wystarczyło. Zrozumiałam, dlaczego mamy dziury w budżecie. Dlaczego Zosia ma być wypisana ze żłobka. Halina nie potrzebowała pieniędzy, ale mój mąż potrzebował jej bardziej niż mnie czy córeczki”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że jak już wrócę do pracy po urlopie macierzyńskim, to najtrudniejsze będą poranki. Często miałam taką wizję: Zosia nie chce wstać, ja nie mogę się ogarnąć, kawa się rozlewa, a Kamil szuka kluczy. A jednak rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca. Prawdziwym problemem okazało się coś innego: pieniądze. A raczej to, że nagle ich nie było.
Nigdy nimi nie szastaliśmy. Mieliśmy wynajęte mieszkanie, Zosię posłaliśmy co prawda posłaliśmy do prywatnego żłobka, ale przecież innego nie było, a utrzymywaliśmy się z dwóch nieprzesadnie wysokich pensji. Mieliśmy też oszczędności. A jednak nagle się okazało, że Kamil nie ma z czego zapłacić za żłobek. Kiedy zapytałam, czemu nie możemy sięgnąć po pieniądze z konta oszczędnościowego, tylko wzruszył ramionami.
Od miesięcy coś się nie zgadzało. Wiedziałam, że coś przede mną ukrywa, choć nie potrafiłam jeszcze stwierdzić, o co dokładnie chodzi. Aż w końcu zaczęłam się domyślać. Halina, jego matka, miała nowe futro i kolejną torebkę od znanego projektanta. Regularnie chodziła do SPA, fryzjera i kosmetyczki, a przecież od lat utrzymywała się już z emerytury. Skąd więc miała pieniądze?
Już wtedy miałam na ten temat swoją teorię, choć nie chciałam o niej mówić głośno. Kamil przecież i tak zawsze stawał po stronie mamusi.
Oczy mu pociemniały
— Może Halina powinna się do nas wprowadzić, skoro i tak ją utrzymujemy?! — wybuchłam w końcu, trzaskając drzwiami od zmywarki.
Kamil spojrzał na mnie, jakbym uderzyła go w twarz. Stał przy oknie z kubkiem herbaty i wyglądał, jakby nie rozumiał, co się właśnie wydarzyło.
— Przesadzasz — rzucił w końcu chłodno.
— Przesadzam?! — prychnęłam. — Może ty sobie jeszcze nie zdajesz z tego sprawy, ale twoja matka nas niszczy.
— Nie mów tak o mojej matce! — Podniósł głos. — Wszystko, co mam, zawdzięczam jej!
— No właśnie — rzuciłam z przekąsem. — Ty masz. A ja i Zosia? Co my z tego mamy?! — Zosia bawiła się w salonie, więc starałam się mówić ciszej, ale w środku cała kipiałam. — Wiesz, co jest najgorsze, Kamil? Że ty nawet nie próbujesz tego ukryć. Że ona może wyciągać od ciebie pieniądze, a ty się nie zastanawiasz, czy mamy za co opłacić żłobek. Czy mamy na rachunki. Bo ważne, żeby mama miała na paznokcie i nowy płaszcz.
Kamil odstawił kubek, a oczy mu pociemniały.
— Nie masz pojęcia, w jakiej ona jest sytuacji — wycedził. — Ty tylko oceniasz. Nie wiesz, co przeszła.
— Wiem, że umie sobie świetnie radzić — odparowałam. — A ty jesteś zaślepiony. I wiesz co? Mam tego dość. Albo jesteśmy rodziną, albo ty dalej jesteś syneczkiem mamusi.
Wtedy wyszedł, trzaskając drzwiami. Zosia spojrzała na mnie niepewnie, a ja przywołałam ją i objęłam ramieniem. Skoro miałam tylko ją...
Jestem jego żoną
Nie planowałam tej wizyty. To była spontaniczna decyzja — po prostu wysiadłam z tramwaju przystanek wcześniej i zamiast skręcić w stronę domu, poszłam do niej. Halina otworzyła drzwi w jedwabnym szlafroku. Pachniała jak cała perfumeria.
— O, Julia. Tak bez zapowiedzi? — Uniosła brwi z lekkim uśmiechem, zza którego wyzierała sztuczność.
— Chciałam porozmawiać. O Kamilu. I o pieniądzach. — Wpakowałam jej się do środka bez pytania.
Zamknęła drzwi i spojrzała na mnie z udawaną troską.
— Kamil coś mówił, że jesteście ostatnio pod kreską — przyznała. — Ale wiesz, Julia, młodym to zawsze ciężko. Takie czasy.
— My nie mamy na żłobek — powiedziałam prosto z mostu. — Ale za to pani ma nowe futro, prawda?
Wzruszyła ramionami.
— Ja na swoje rzeczy pracowałam latami — odparła swobodnie. — A może zamiast żłobka, zajęłabyś się dzieckiem sama? Kobiety kiedyś nie miały takich fanaberii.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
— To nie są fanaberie — wycedziłam. — To jest nasze życie, na którym zresztą pani pasożytuje.
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Popatrzyła na mnie jak na coś obrzydliwego.
— Mój syn jest dorosły — oświadczyła chłodno. — Jeśli chce mi pomóc, to jego sprawa. A ty mi nie mów, jak mam żyć. Nie jestem twoją koleżanką.
— Ale jestem jego żoną. I jeśli jeszcze raz poprosi pani Kamila o pieniądze, zamiast iść do banku czy znajomej koleżanki od manicure… przysięgam, pani Halino, że zrobię z tym porządek. — Zmrużyłam oczy. — Raz na zawsze.
Wyszłam. Zimno na klatce schodowej było jak lodowaty prysznic. Mimo to nie żałowałam ani jednego wypowiedzianego słowa.
Patrzył na mnie bez słowa
Było po dwudziestej. Zosia już spała, a ja siedziałam w kuchni z herbatą i laptopem, scrollując oferty tańszych żłobków. Kamil kręcił się nerwowo po mieszkaniu. W końcu zamknął się w sypialni.
Chciałam tylko wziąć ładowarkę i kiedy podeszłam pod drzwi, usłyszałam:
— Mamo, no mówię ci, że przeleję. Tak, tylko muszę coś wymyślić z Julką, bo znowu się czepia. Nie, jeszcze nie wie. Daj mi trochę czasu…
Stanęłam jak wryta. Serce waliło mi jak młot. Cofnęłam się na palcach i wróciłam do kuchni, czując, jak do gardła podchodzi mi żółć.
Kilka minut później wyszedł z pokoju. Zaskoczyło go, że jeszcze siedzę.
— Z kim rozmawiałeś? — zapytałam cicho.
— Eee… z Piotrkiem. Z pracy — rzucił zbyt szybko.
— Nie kłam — syknęłam. — Słyszałam, że rozmawiałeś z matką.
Zamarł. Patrzył na mnie bez słowa.
— Ile? — spytałam. — Ile jej przelałeś? Ile jej oddajesz miesięcznie?
— Julia… Ja… To nie tak... — miotał się.
— Dokładnie tak! — nie dałam mu skończyć. — Ty ją utrzymujesz! A co z nami?! Co z Zosią?!
— To moja matka! — rzucił. — Nie mogę jej tak zostawić!
Przeszyłam go wzrokiem.
— Ale mnie i Zosię możesz?! — spytałam lodowatym tonem. Potem wstałam, odstawiłam kubek z herbatą tak, że aż zadźwięczał.
Kamil spuścił wzrok.
— Ile jesteśmy w plecy? — drążyłam. — No, ile wziąłeś pożyczek?
Nie odpowiedział, ale to mi wystarczyło. Zrozumiałam, dlaczego mamy dziury w budżecie. Dlaczego Zosia ma być wypisana ze żłobka. Halina nie potrzebowała pieniędzy, ale mój mąż potrzebował jej bardziej niż mnie czy córeczki.
Ja też jestem sama
Tej nocy nie spałam. Przekręcałam się z boku na bok, słuchając oddechu Zosi w pokoju obok i tego drugiego, cięższego, należącego do Kamila, który leżał obok mnie. Po trzeciej wstałam i zrobiłam sobie herbatę. Za chwilę usłyszałam szurnięcia kroków w przedpokoju — to on przywlókł się za mną. Usiadł naprzeciwko, wyraźnie zmęczony i spuścił głowę.
— To nie miało tak wyglądać — zaczął.
— Ale właśnie tak wygląda — odpowiedziałam bez emocji.
Westchnął, wziął głęboki oddech i nagle zaczął mówić. O tym, że Halina nigdy nie umiała radzić sobie sama. Że po śmierci ojca przyzwyczaiła się, że wszystko robi za nią Kamil. Że czuł się jej jedyną podporą. Jej jedynym sensem życia.
— Mówiła, że nie przeżyje, jeśli ją zostawię… — szepnął. — Że się załamie...
— Nie jesteś już tylko synem — przerwałam mu. — Jesteś też ojcem. I mężem.
Popatrzył na mnie z bólem jak ktoś, kto wie, że rani drugą osobę, ale nie umie przestać.
— Wiem… — przyznał. — Ale ona nikogo nie ma.
— A ja? Ja też jestem sama. Nawet teraz, gdy siedzisz obok – wyszeptałam.
Chwilę później Zosia zapłakała przez sen. Oboje podnieśliśmy się odruchowo, ale zanim poszedł do jej pokoju, spojrzałam na niego i zapytałam:
— Gdybyś musiał wybrać… kogo byś wybrał?
Nie odpowiedział. Może nie chciał, a może zwyczajnie nie umiał. Najważniejsze, że już nie musiał, bo ja doskonale wszystko rozumiałam.
Już się nie bałam
Rano nie obudził mnie budzik, tylko świadomość, że coś się właśnie skończyło. Że choć dom wyglądał tak samo, z zagraconym salonem, rozrzuconymi zabawkami Zosi, śladami kawy na kuchennym blacie, coś się nieodwracalnie zmieniło.
Ubrałam się, spakowałam Zosię i pojechałam z nią do żłobka. Opłaciłam miesiąc z własnych oszczędności, tych, które trzymałam „na czarną godzinę”. Zdaje się, że ta godzina właśnie nadeszła.
W drodze napisałam jeszcze krótkiego SMS-a do Kamila: „Musisz zdecydować, kto jest twoją rodziną.” Nie dodawałam serduszek, nie próbowałam mu grozić. Ani jedno, ani drugie nie miałoby sensu.
Późnym popołudniem, po odebraniu Zosi ze żłobka, wróciłam z nią do domu. Kamila nie było, za to na stole leżała kartka. Rozpoznałam jego pismo.
„Pojechałem do mamy. Muszę z nią porozmawiać. Nie wiem, ile to potrwa”.
Tyle. Ani nie wymienił mojego imienia, ani się nawet nie podpisał. Zupełnie jakby zwracał się do kogoś obcego. Jakby odchodził bez decyzji. Usiadłam na podłodze i długo patrzyłam na kartkę. W końcu ją złożyłam na pół i wsłuchałam się w ciszę. Choć podejrzewałam, że teraz będzie mi towarzyszyć częściej, już się nie bałam.
Julia, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Córka przyszła do nas z płaczem po pomoc. Gdy sprzedaliśmy mieszkanie, by spłacić jej długi, wypięła się na nas”
- „Udawałem, że mnie na wszystko stać, bo nie chciałem wyjść na biedaka. Dziś spłacam długi, o których nikt nie wie”
- „Wygrałam na loterii i rodzina ma mnie za bankomat. Nie dam nikomu ani grosza, bo dotąd mieli to gdzieś, czy żyję”

