„Teściowa straszyła moje dzieci i kazała im chodzić na roraty. Skoro taka z niej babcia, to święta spędzi sama”
„Miałam poczucie, że straciłam grunt pod nogami. Zaczęłam czuć, że pękam. Że już nie tylko chodzi o mnie. Że ta kobieta nie tylko podważa moje zdanie, ale i uczy moje dzieci poczucia winy. I tego nie mogłam już dłużej znosić. To był mój dom. I moje dzieci”.

- Redakcja
Kiedy Wanda wprowadzała się do nas „na chwilę”, miałam jeszcze nadzieję, że to naprawdę będzie tylko chwilowe. Remont jej mieszkania miał potrwać maksymalnie trzy tygodnie. A jednak dziś mija już piąty tydzień, odkąd każdego poranka słyszę z jej ust coś, co sprawia, że zaciskam zęby. Zawsze była osobą „z misją”. Najczęściej religijną. Z uśmiechem pełnym wyższości i głosem, jakby każda jej wypowiedź była cytatem z kazania, sączyła swoje mądrości od rana do wieczora. Czasem cicho, pod nosem, czasem bardzo wyraźnie – zwłaszcza kiedy dzieci były w pobliżu.
Nie mogłam tego znieść
Mam na imię Alicja. Mam trzydzieści pięć lat i przez większość życia byłam racjonalna, spokojna, unikająca konfliktów. Pracuję zdalnie, wychowuję z Markiem dwoje dzieci – Jagodę i Stasia. I coraz częściej czuję się w tym wszystkim… taka samotna. Marek, mój mąż, to człowiek łagodny do bólu. Tak łagodny, że nie umie powiedzieć swojej matce: „Mamo, proszę, przestań”. Od miesięcy między nami jest gorzej. Rozmawiamy o zakupach, o planie dnia, o wywiadówkach, ale nic poza tym. I kiedy próbuję mu powiedzieć, że mam dość, on tylko mówi:
– Przecież ona nie będzie tu wiecznie…
A ja się zastanawiam, jak długo jeszcze mam znosić pytania teściowej, wypowiadane z troską, która aż cuchnie pogardą:
– Jagódko, a mama ci nie mówiła, że o tej porze są roraty?
Albo:
– Stasiu, czy mama nie chce, żebyś chodził do kościoła?
Dziś wieczorem Jagoda przyszła do mnie z zeszytem w rękach i cichym pytaniem:
– Mamo, a czy my pójdziemy na roraty? Babcia się pytała już trzy razy… i… i ja chyba powinnam iść, bo... może trzeba?
Wzięłam ją na kolana i przytuliłam mocno.
– Kochanie, nikt cię do niczego nie zmusza. A już na pewno nie ja. Wszystko jest w porządku.
Patrzyła na mnie niepewnie, ale kiwała głową. Widziałam, że nie była pewna, czy mi wierzyć. Bo babcia przecież mówi coś innego. A ja zaczęłam czuć, że pękam. Że już nie tylko chodzi o mnie. Że ta kobieta nie tylko podważa moje zdanie, ale i uczy moje dzieci poczucia winy. I tego nie mogłam już dłużej znosić.
Miałam dość udawania
Wyszłam z kuchni z kubkiem herbaty i usłyszałam, jak Wanda znowu mówi coś do dzieci. Stała w korytarzu, z założonymi rękami, patrząc na nich z góry.
– Czemu nie poszliście dzisiaj na roraty? – zapytała spokojnie, ale w tym jej spokoju było coś lodowatego. – Mama nie chodzi? A może po prostu nie chce się jej wstać rano z łóżka?
Zatrzymałam się, bo Staś opuścił głowę, a Jagoda spojrzała w podłogę.
– Mamo – powiedziałam głośno, tak że podskoczyła – możemy chwilkę porozmawiać?
Nie czekałam, aż odpowie. Poszłam do salonu, a ona przyszła za mną, z tą swoją miną, jakby właśnie przyszła ratować świat.
– Przepraszam bardzo – powiedziałam, odkładając herbatę – ale prosiłam już, żebyś nie poruszała przy dzieciach tematów religijnych. Zwłaszcza w taki sposób.
– W jaki sposób? – zapytała, unosząc brwi. – Ja tylko z nimi rozmawiam. One mają prawo wiedzieć, że istnieje coś więcej niż tylko bajki i seriale.
– To ja jestem ich matką, nie ty – powiedziałam ostrożnie, próbując się opanować.
– I dlatego dzieci są tak daleko od kościoła! – powiedziała podniesionym głosem. – Bo ich matka woli siedzieć przed komputerem, zamiast zadbać o duszę dziecka!
Zrobiło mi się gorąco. Czułam, jak ręce zaczynają mi drżeć. Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się, wyszłam i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na brzegu wanny i schowałam twarz w dłoniach. Łzy same zaczęły płynąć. Miałam poczucie, że straciłam grunt pod nogami. Wszystko, co robiłam, każda decyzja, każda rozmowa z dziećmi – wszystko było podważane. A Marek? On przecież widział i słyszał. I nic z tym nie robił. Udawał, że nie ma problemu. Że to tylko różnica zdań.
Tymczasem jego matka właśnie przed chwilą powiedziała przy moich dzieciach, że są źle wychowywane. Jak mam im potem tłumaczyć, że mogą mi ufać, skoro ona próbuje przekonać je, że robię wszystko źle? Siedziałam tam długo. W końcu usłyszałam ciche pukanie.
– Mamo? – zapytała Jagoda. – Jesteś tam?
– Tak, kochanie – odpowiedziałam, ocierając oczy. – Już wychodzę.
Gdy otworzyłam drzwi, stała tam z książką pod pachą i zapytała, czy może poczytamy razem. Przytuliłam ją i poczułam, jak w środku coś zaczyna się we mnie zmieniać. Wiedziałam, że nie mogę dłużej udawać, że to, co robi Wanda, to tylko drobiazgi. To był mój dom. I moje dzieci.
Byłam na skraju wytrzymałości
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam obok Marka na kanapie. Włączył jakiś program w telewizji, ale wiedziałam, że jeśli teraz nie powiem, to nie powiem już nigdy.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
– Okej – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– O twojej mamie.
Zamarł na moment, ale nie spojrzał na mnie.
– Znowu coś się stało? – zapytał, z udawaną lekkością.
– Tak, znowu. I nie wiem, jak długo jeszcze mam to znosić.
W końcu spojrzał.
– Ale co konkretnie? Przecież ona tylko... No wiesz, taka już jest.
– Właśnie. Taka już jest. I ty cały czas to powtarzasz, jakby to cokolwiek tłumaczyło. Jakby miała prawo robić, co jej się podoba.
– Przecież nic złego nie mówi. Tylko trochę... może czasem przesadza – rzucił, wzruszając ramionami.
Poczułam, jak narasta we mnie złość.
– Marek, ona codziennie mówi naszym dzieciom, że są wychowywane bez wartości. Wypytuje ich o roraty, o kościół, sugeruje, że jestem leniwa i że nie wierzę. Rozumiesz to w ogóle?
Westchnął.
– Po prostu ją ignoruj. Wiesz, jaka jest. Nie zmienisz jej.
– Nie chcę jej zmieniać. Chcę ją powstrzymać. Nie chcę, żeby dzieci chodziły do mnie z pytaniami, czy Bóg się na nie obrazi. One się boją. Czują się gorsze. A ja jestem traktowana jak intruz we własnym domu!
Zamilkł. Patrzył gdzieś obok, na ścianę.
– Ty nic nie widzisz, bo nigdy nie stoisz po mojej stronie – powiedziałam, czując, że głos mi się łamie. – A ja już nie mam siły.
– Nie przesadzaj...
– Mam ignorować to, że ona codziennie mówi dzieciom, że mają złą matkę? Mam milczeć, kiedy wmawia im, że same są złe, bo nie chodzą na mszę?
Nie odpowiedział.
– Marek, albo ona przestanie sączyć tę truciznę, albo coś z tym zrobisz. Bo ja nie dam rady. I nie będę udawać, że wszystko jest w porządku.
Usiadł ciężko, jakby coś go przygniotło.
– Porozmawiam z nią – powiedział w końcu.
Nie odpowiedziałam. Wstałam i poszłam do pokoju dzieci. Staś spał wtulony w koc, Jagoda miała otwarte oczy i patrzyła w sufit. Położyłam się obok niej, a ona cicho zapytała:
– Mamo, a jak ktoś codziennie mi coś powtarza, to to jest prawda?
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Prawda to coś więcej niż czyjeś słowa.
Przytuliła się do mnie i zamknęła oczy.
Miarka się przebrała
Następnego dnia Marek rzeczywiście z nią porozmawiał. Nie mówił mi wcześniej, że to zrobi, ale słyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi kuchni.
– Mamo, może byś trochę... odpuściła – powiedział niepewnie. – Wiesz, dzieci są jeszcze małe. Alicja też się tym stresuje.
– Odpuściła? – odpowiedziała z oburzeniem. – Boże Narodzenie tuż-tuż, a twoje dzieci nie znają kolęd! Nie wiesz, ile razy pytałam Jagodę, czy wie, co to opłatek? Synku, twoja żona chce mnie wyrzucić, bo nie pasuję do jej bezbożnego świata.
– Nikt nie mówi o wyrzucaniu...
– Nie bądź naiwny, nigdy mnie tu nie chciała. Boję się tylko o te biedne dzieci. Kto je nauczy, że zło istnieje, jeśli matka udaje, że wszystko jedno, w co się wierzy?
Weszłam do kuchni. Zbyt długo słuchałam w milczeniu.
– Masz rację – powiedziałam cicho. – Nie chciałam. I już dłużej tego nie zniosę.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą, a Marek wstał, jakby nagle zrobiło mu się duszno.
– Alicja, proszę...
– Nie. Albo sytuacja się zmieni, albo naprawdę będziemy musieli się zastanowić, jak to dalej ma wyglądać.
Wyszłam, zanim cokolwiek odpowiedzieli. Nie chciałam już słuchać. Wiedziałam, że nie mam zamiaru się cofnąć.
Postawiłam ultimatum
Wieczorem, kiedy dzieci były już w piżamach, podeszłam do Marka. Siedział na brzegu łóżka i wyglądał, jakby nie spał od tygodnia.
– Powiedz mi, co postanowiłeś – zaczęłam spokojnie. – Bo ja już wiem, co zrobię, jeśli nic się nie zmieni.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Chciałem jeszcze z nią porozmawiać, może da się to jakoś załagodzić...
– Nie da się – przerwałam mu. – Albo zabierzesz ją stąd, dzisiaj, albo święta spędzicie sami. Ja i dzieci wyjedziemy.
Zamilkł. Wiedział, że nie żartuję.
– Ale to moja matka...
– A ja jestem twoją żoną. To jest mój dom. I nie pozwolę, żeby ktoś dzień po dniu podkopywał moje dzieci i mnie. Nie musisz rozumieć, ale musisz coś zrobić.
W tym momencie zza drzwi usłyszeliśmy kroki. Wanda stanęła w progu z założonymi rękami.
– Widzisz, synku? Oto kobieta, którą wybrałeś zamiast mnie.
Nie odpowiedziałam. Nawet nie drgnęłam. Marek patrzył raz na mnie, raz na matkę. W końcu wstał i wyjął telefon z kieszeni.
– Zadzwonię do brata. Jutro cię zabierze.
Odeszłam bez słowa. Nie czułam ulgi, nie czułam zwycięstwa. Byłam zmęczona. I wiedziałam, że to dopiero początek czegoś nowego.
To była dobra decyzja
Wanda wyjechała następnego dnia po południu. Bez pożegnania. Nie spojrzała ani na mnie, ani na dzieci. Staś tylko zapytał, czemu babcia nie mówi „pa pa”, a Jagoda ścisnęła mnie za rękę. Wieczorem usiedliśmy razem w pokoju dzieci. Jagoda długo milczała, bawiła się końcówką swojego warkocza. W końcu zapytała cicho:
– Babcia powiedziała, że Bóg nas nie kocha, bo nie chodzimy do kościoła. To prawda?
Poczułam, jak zasycha mi w gardle. Przyciągnęłam ją do siebie i objęłam ramieniem.
– Nie wiem, kochanie, jak to dokładnie działa. Ale jeśli Bóg istnieje, to kocha wszystkich. I nie sądzę, żeby liczył obecność w kościele. Wiem za to jedno – kocham cię najmocniej na świecie. I to jest ważne.
Staś się przytulił. Milczeliśmy chwilę, a potem Jagoda zapytała:
– Ale to źle, że nie robimy tak jak babcia?
– Nie. Ważne, żeby być dobrym człowiekiem. Uczciwym. I nie pozwalać innym na to, żeby mówili, że jesteśmy gorsi tylko dlatego, że widzą świat inaczej.
Jagoda spojrzała na mnie z powagą.
– Czy babcia do nas wróci?
– Nie wiem. Może odwiedzi nas na chwilę, ale na pewno już nie będzie z nami mieszkać.
– A ty jesteś smutna?
Zastanowiłam się.
– Trochę tak. Bo nie chciałam, żeby tak to się potoczyło. Ale czasem trzeba zrobić coś trudnego.
Zgasiliśmy światło. Zanim wyszłam z pokoju, Jagoda powiedziała:
– Dobrze, że jesteś moją mamą.
Zamknęłam drzwi i stanęłam w ciemnym korytarzu. Po raz pierwszy od dawna czułam, że choć jeszcze nic się nie ułożyło, to przynajmniej wreszcie coś się zaczęło układać.
Stanęłam po stronie dzieci
Dom wydawał się cichszy. Mimo że dzieci wciąż rozmawiały, Marek funkcjonował jak zwykle, ja przygotowywałam śniadania, sprzątałam po kolacji – wszystko niby wyglądało tak samo, ale między nami była pustka. Nie żałowałam swojej decyzji. Wiedziałam, że miałam rację. Dzieci były spokojniejsze. Nikt już ich nie wypytywał o grzechy, nie straszył piekłem ani nie krytykował rysunków, które nie przedstawiały aniołów.
Marek jednak zamknął się w sobie. Nie powiedział ani słowa wyrzutu, ale widziałam w jego oczach żal. Może nie do mnie, może do sytuacji. Albo do siebie, że nie potrafił tego rozwiązać inaczej. Nie rozmawialiśmy o tym, omijaliśmy temat. Ale ja wiedziałam, że to nie koniec. To było tylko zawieszenie. Cisza przed kolejnym pytaniem, którego on bał się zadać, a ja nie chciałam usłyszeć.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Dzieci już spały. Siedzieliśmy naprzeciw siebie i przez chwilę nie mówił nikt. W końcu powiedział:
– Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, ale zrobiłem to dla ciebie.
Patrzyłam na niego i wiedziałam, że wcale nie miał pewności. Że nie zrozumiał, tylko się zgodził.
– Ja to zrobiłam dla dzieci – odpowiedziałam. – Dla siebie też. Ale przede wszystkim dla nich.
Kiwnął głową i to było wszystko. Nic więcej już nie powiedzieliśmy tej nocy. Poszłam spać i długo nie mogłam zasnąć. Wiedziałam, że jesteśmy daleko od siebie. Ale wiedziałam też, że nie mogłam postąpić inaczej. Zrozumiałam, że czasem, żeby ochronić to, co najważniejsze, trzeba pozwolić, żeby coś innego się rozpadło. I choć to boli, czasem jest jedynym wyjściem. Nie czułam się zwyciężczynią. Czułam się matką, która wreszcie stanęła po stronie swoich dzieci.
Alicja, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ciągle latałam pomiędzy garami a pralką, usługując rodzinie. Zamarli, gdy zrobiłam coś, co przerwało ten złoty układ”
- „W dniu ślubu nakryłam narzeczonego na brudnych zabawach. Wesele się odbyło, ale bez tego bajeranta”
- „Pożyczyłam teściowej pieniądze na nową pralkę. Chciałam mieć dobre serce, a skończyłam w pustym portfelem”

