„Teściowa sprzedała działkę, nic nam nie mówiąc. Pieniądze zakopała w ziemi, ale teraz nie wie gdzie”
„W domu też nie chciałam ich trzymać. Kupiłam metalowe pudełko. Wiecie, takie duże. Porządne, zamykane. Powkładałam banknoty do kopert, zamknęłam je w tym pudełku i zakopałam pod gruszką na działce. Tam nikt nie chodzi, więc i tak nikt niczego nie zauważy. Pieniądze są bezpieczne”.

- Listy do redakcji
Od kiedy tylko zamieszkaliśmy z Michałem w naszym wynajmowanym mieszkanku, marzyliśmy o czymś swoim. Mieliśmy już dość upychania wszystkich rzeczy na niecałych trzydziestu metrach kwadratowych bezosobowej kawalerki, za którą płaciliśmy co miesiąc grube pieniądze. Bez możliwości zmiany czegokolwiek, bo właściciel twierdził, że wystrój jest w porządku i nie ma sensu niczego ulepszać. Tymczasem tak naprawdę łazienka wymagała remontu. Kuchnia była mikroskopijna i do tego zupełnie niefunkcjonalna. A na balkonie nie mieściło się nic poza suszarką na pranie. Nawet centymetra przestrzeni na rośliny, które tak uwielbiam.
Marzyliśmy o własnym domu
Chcieliśmy stworzyć prawdziwy dom. Przytulny i taki, który będzie tylko nasz. I z którego nikt nas nie wyrzuci, bo „córka wraca z zagranicy” lub „syn się żeni”. Kto wynajmował przez co najmniej kilka lat różne mieszkania, najpewniej wie, o co mi chodzi. To nasze miejsce to wcale nie miała być wielka willa. Ani nie pałac.Po prostu mały domek z ogródkiem, najlepiej poza miastem. Taki, w którym mogłabym wybrać kolory farb do pomalowania ścian, wzór płytek w łazience i parkiet do sypialni. No i gdzie mogłabym posadzić mnóstwo kwiatów.
Kiedy moja teściowa sprzedała działkę pod miastem, a teść zmarł i zostawił po sobie spory kawałek ziemi na wsi, wszystko wskazywało na to, że nasze marzenie może się spełnić.
– Porozmawiaj z mamą – mówiłam do Michała. – Przecież ten kawałek ziemi to i tak teraz nieużytek. A przecież moglibyśmy coś tam zbudować.
Michał długo zbierał się do tej rozmowy. Jego mama, Regina, była kobietą typu: „wiem lepiej”, „nie tłumacz mi, bo mam doświadczenie”, „kiedyś się wszystko robiło inaczej”. Jednym słowem: rozmowy z nią były jak skakanie przez płot z kolcami. I to takimi ogromnymi, na które naprawdę trzeba uważać, żeby nie poranić sobie rąk, nóg i serca przy okazji.
– Dobrze, zapytam – w końcu mi obiecał.
Nie rozumiała naszych pragnień
Z ociąganiem, bo z ociąganiem, ale ważne, że wreszcie zdecydował się na tę rozmowę. No i zapytał. Ale teściowa, jak zwykle, wiedziała swoje. Ledwie mąż wyłuszczył jej, o co nam chodzi, ona już zaczęła swoją własną tyradę:
– A po co wam ta działka, dzieci? I tak się nie wybudujecie – miała powiedzieć Regina. – Zresztą, wszystko trzeba załatwiać przez notariusza. To dużo zachodu. Dajcie sobie lepiej spokój. Dobrze jest tak, jak jest – Michał dokładnie przytoczył mi jej słowa.
Nie rozumiałam, dlaczego była tak uparta i torpedowała nasz pomysł. Przecież doskonale wiedziała, że teść chciałby nam pomóc. No, ale w końcu nie mogłam jej zmusić, prawda? Formalnie to była jej własność i mogła z nią zrobić wszystko. A że przy okazji nie chciała pomóc swojemu synowi w zdobyciu własnego domu? Cóż, różnie w życiu bywa.
Ustaliliśmy, że może za rok lub dwa Regina dojrzeje do decyzji i w końcu zmieni zdanie. A tymczasem postanowiliśmy odkładać każdy grosz, żeby stworzyć poduszkę finansową potrzebną do spełnienia naszego marzenia. W końcu każdy wie, że budowa to prawdziwa studnia bez dna. Zwłaszcza obecnie, gdy ceny materiałów rosną niemal z dnia na dzień, a ekipy wołają sobie stawki, które przeciętnego pracownika zatrudnionego na etacie przyprawiają o zawrót głowy. Ale los, jak to los, miał swoje własne plany.
Ona tę działkę sprzedała!
Sprawa wyszła na jaw zupełnym przypadkiem. Byliśmy na kawie u sąsiadki Reginy – pani Heleny. To starsza pani z gatunku tych, które wiedzą wszystko o wszystkich, ale mówią to z uśmiechem. Są wścibskie. Bywają uciążliwe. Ale w gruncie rzeczy są życzliwe.
– A jak tam wasza budowa? – zapytała, przegryzając kruche ciastko wyłożone na rustykalny talerzyk w niebieskie kwiatki. – Bo widziałam, że ten pan, co to kupił waszą działkę, już coś tam równiarką wjeżdżał. Chyba niedługo prace ruszą pełną parą, nie?
– Jaki pan? I jak to kupił? – zdębiałam, słysząc jej słowa.
– No mówię o tej waszej działce po Janie, nie? Regina sprzedała ją w zeszłym roku temu deweloperowi spod Słupska. Mówiła, że już nie ma siły się tym zajmować, a gotówka zawsze się w domu przyda.
Zamarłam. Teściowa nie powiedziała nam nic. Nie pisnęła nawet słowa. Gdy wróciliśmy do domu, Michał od razu zadzwonił do matki.
– Sprzedałaś działkę po tacie? – zapytał bez zbędnych ceregieli.
– A co, muszę się tłumaczyć? To była moja działka. I co byście tam niby zrobili? Glina, bagno, sąsiedzi alkoholicy. Okolica nieciekawa. To bardziej kula u nogi niż coś, co warto trzymać. Sprzedałam i bardzo dobrze zrobiłam, że się jej pozbyłam.
– A co z pieniędzmi? – zapytaliśmy z mężem równocześnie, bo jego telefon był akurat ustawiony na tryb głośnomówiący.
I tu nastała cisza. Długa pauza. W końcu teściowa, odpowiedziała:
– No są. Mam je, zakopałam.
Myślałam, że żartuje
Myślałam, że się przesłyszałam. O czym ta kobieta niby mówi? Zwariowała? To jakaś demencja? Ale przecież Regina jest jeszcze w kwiecie wieku, jak to się powszechnie mówi. I dotąd nie zdradzała żadnych objawów, które mogłyby świadczyć, że to początki miażdżycy czy alzheimera. To dlaczego niby opowiada aż takie głupoty? „Robi sobie z nas żarty” – od razu przemknęło mi przez myśl.
– Że co? – w końcu zapytał mój mąż.
– Nie ufam bankom, dobrze wiecie. Emeryturę listonosz przynosi mi do domu, a w sklepach płacę gotówką. Od zawsze dziwię się, że ludzie wierzą w te plastikowe karty. Pstryk i już może nie być pieniędzy – wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
– Mamo, ale o czym ty w ogóle mówisz? – ton głosu Michała wyraźnie sugerował, że jest wstrząśnięty równie mocno jak ja.
– No nie wierzę bankom. Zawsze mogą coś zachachmęcić i okaże się, że człowiek niczego nie miał. Raz to się słyszało, co zrobili za komuny? Ludzie potracili oszczędności życia. Albo ktoś się włamał na konto i ich okradł. Teraz już nawet dzieciaki z podstawówki dobrze radzą sobie z komputerami. Długo to trzeba, żeby taki haker coś tam poklikał i przelał grube tysiące do siebie?
Nie miałam pojęcia, o czym ona w ogóle opowiada.
– Mamo. Po kolei – Michał najwyraźniej już się otrząsnął ze zdziwienia. – Powiedz nam, co zrobiłaś z pieniędzmi.
– No w domu też nie chciałam ich trzymać. Kupiłam metalowe pudełko. Wiesz, takie duże. Porządne, zamykane. Powkładałam banknoty do kopert, zamknęłam je w tym pudełku i zakopałam pod gruszką na działce. Tam nikt nie chodzi, więc i tak nikt niczego nie zauważy. Pieniądze są bezpieczne.
Ruszyliśmy na poszukiwania
Boże. Poczułam się jakbym grała w jakiejś taniej komedii klasy B. Albo trafiła w sam środek programu telewizyjnego. No wiecie, tego z ukrytą kamerą, która nagrywa reakcje ludzi na dziwne sytuacje. Mój mąż był jednak dużo bardziej opanowany ode mnie, bo po prostu zaproponował:
– To idziemy po nie. Wystarczy, że odkopiemy pudełko i wyjmiemy z niego te twoje koperty.
– No właśnie... – w głosie Reginy wyraźnie było słychać wahanie. – Chciałam nawet iść, ale... to chyba nie było pod gruszą. Może pod wiśnią? Albo obok kompostownika? Już nie pamiętam dokładnie, gdzie to było.
Wiem, że brzmi to naprawdę absurdalnie, ale następnego dnia całą trójką wyruszyliśmy na działkę. Uzbrojeni w łopaty i nadzieję. Przypominało to bardziej ekspedycję archeologiczną niż rodzinne popołudnie.
– Tu? – zapytał Michał.
– Nie. Może trochę w lewo – mruknęła teściowa.
Po godzinie mieliśmy przekopaną większą część ogródka. Bez efektu.
– Ile tego tam było? – zapytałam, kiedy w końcu usiedliśmy w cieniu jabłonki.
– Pięćdziesiąt pięć tysięcy – szepnęła Regina. – Tyle dali za działkę. W kopercie było pięćdziesiąt pięć tysięcy.
– Chyba mówiłaś, że w pudełku? – w głosie Michała wyraźnie słyszałam złość.
– No w pudełku, pudełku. Nie łap mnie za słowa – odpowiedziała spokojnie teściowa.
Ale ani pudełka, ani koperty nigdzie nie było.
Nigdzie ich nie ma
Przez kilka dni próbowaliśmy szukać dalej – bez skutku. Regina z każdym dniem robiła się coraz bardziej rozdrażniona. W końcu wybuchła:
– Dajcie mi spokój! To tylko pieniądze! Ojciec by się w grobie przewrócił, że traktujecie mnie jak bankomat.
– Mamo, nikt cię nie traktuje jak bankomat – powiedział spokojnie Michał. – Ale chodzi o zaufanie. Nie powiedziałaś nam, że sprzedałaś działkę. Nie spytałaś. Nie ostrzegłaś. I teraz nawet nie wiesz, gdzie zakopałaś ponad pięćdziesiąt tysięcy złotych.
– Może i nie wiem – odparła zimno. – Ale przynajmniej wiem, że mnie nie okradną.
Minęły dwa miesiące. Nie znaleźliśmy pieniędzy. Deweloper już postawił ogrodzenie na dawnej działce teściowej. A my? Wynajmujemy dalej kawalerkę. I odkładamy. Z własnych pieniędzy, we własnym tempie. Z teściową rozmawiamy sporadycznie. Od tamtej pory mówi, że „musi najpierw poukładać sobie w głowie”. Może kiedyś znajdzie tę kopertę. Może ktoś inny ją znajdzie. A może z czasem zniknie jak zaufanie, które w niej pokładaliśmy? Bo może tak naprawdę nie ma żadnego pudełka i żadnej koperty? A pieniądze leżą gdzieś na koncie w banku? Już sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
Agata, 30 lat
Czytaj także:
- „Żałuję, że wzięliśmy kredyt na wymarzone wakacje na Kanarach. Zamiast z mężem, wracałam z jego trumną”
- „Po śmierci teściowej znalazłam list, który ujawnił jej mroczny sekret sprzed lat. Jedno zdanie zniszczyło całą rodzinę”
- „Mój chłopak nie lubi, gdy paraduję latem w krótkich sukienkach. W odwecie kupiłam coś, co da mu nauczkę”

