Reklama

Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak, kiedy mój nowy balsam brązujący – ten drogi, z drobinkami złota – zaczął znikać w tempie, jakby ktoś nim smarował całe ciało codziennie rano i wieczorem, a nie dwa razy w tygodniu, jak ja. Najpierw pomyślałam, że może mój mąż wreszcie postanowił zadbać o siebie i zaczął eksperymentować w łazience. Wizja jego opalonych łydek była zabawna, ale i podejrzana. Krzysiek jednak z miną świętego twierdził, że „nawet by nie wiedział, jak to otworzyć”.

A ja czułam, że ktoś mnie tu robi w bambuko. I wcale nie chodziło o sam balsam, choć kosztował tyle, co porządne zakupy spożywcze na tydzień. Chodziło o zasadę – moje rzeczy to moje rzeczy. Prawda wyszła na jaw pewnego ranka. Weszłam do łazienki bez pukania i… ujrzałam ją. Moja teściowa, w różowym szlafroku i z ręcznikiem na głowie, stała przed lustrem, rozsmarowując mój balsam na swoich rękach z taką wprawą, jakby robiła to od lat. Patrzyłam w osłupieniu, a ona nawet się nie speszyła, tylko rzuciła:

– O, córeczko, już wstałaś?

Od tamtej chwili wiedziałam, że to się źle skończy. Ale nie spodziewałam się, że wszystko wyda się na imieninach u cioci Gosi.

Uważała, że przesadzam

– A może byś przestała smarować się moim balsamem? – rzuciłam niby od niechcenia, stojąc w drzwiach łazienki, tego pamiętnego poranka.

Teściowa nawet nie podniosła wzroku znad własnego przedramienia, które właśnie smarowała z nabożną czułością.

Oj, Patryśka, nie bądź taka… Przecież masz tego dużo.

Machnęła ręką, jakby chodziło o tanią oliwkę z marketu.

– Nie mam tego dużo. To jest kosmetyk premium.

Krzysiek, słysząc nasze głosy, zajrzał do łazienki.

– O co ten hałas z rana? – zapytał, ziewając.

– O to, że twoja mama robi ze mnie sponsora – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Przesadzasz – burknęła teściowa, wmasowując resztki kosmetyku w szyję. – Poza tym tobie i tak się nie spieszy do słońca, całe lato się chowasz.

– Bo wolę być blada niż wyglądać jak marchewka – odcięłam, unosząc brew.

– Taka awantura o odrobinę balsamu… – mruknęła, wychodząc.

Tylko uniosłam brew

Imieniny u cioci Gosi to była impreza, na której wypadało się pojawić – nawet jeśli miało się ochotę raczej umyć okna w bloku sąsiadów niż siedzieć przy stole z połową rodziny Krzyśka. Ale wiedziałam, że odmowa skończyłaby się kolejnym: „Patrycja, ty się izolujesz, a rodzina to rodzina”. W dzień imprezy zauważyłam, że teściowa kręci się po mieszkaniu w dziwnie dobrym humorze. Miała na sobie nową sukienkę w kolorze koralowym – taką, która na bladym wyglądałaby przyzwoicie, ale... nie przy takiej opaleniźnie.

– Mamo… – zaczęłam powoli. – Czy to… nowy odcień samoopalacza?

– Co ty, Patryśka! – zaśmiała się, choć w lustrze widziałam, że zęby wyglądają jak śnieg na tle jej twarzy. – Naturalna opalenizna! Byłam wczoraj na działce, a słonko tak świeciło…

Tylko uniosłam brew ze zdziwienia.

Krzysiek próbował ratować sytuację:

– Daj spokój, może rzeczywiście siedziała w słońcu…

Nie wierzę w cuda – odparłam.

Teściowa przewróciła oczami i oznajmiła:

– No, wychodzimy, bo się spóźnimy. A ja chcę pokazać się wszystkim, póki mam taki zdrowy kolorek.

Zdrowy kolorek? Widziałam marchewkową bombę z opóźnionym zapłonem, która wybuchnie zaraz po wejściu do salonu cioci Gosi. W duchu czekałam na moment, kiedy ktoś inny zauważy tę jej „naturalną” opaleniznę.

Myślałam, że padnę ze śmiechu

Ciocia Gosia otworzyła nam drzwi z uśmiechem od ucha do ucha. Zamarła, kiedy zobaczyła moją teściową.

– Bożenko… – zaczęła powoli. – Byłaś w Egipcie?

W salonie wszyscy odwrócili głowy jednocześnie jak na komendę. I zaczęło się.

O matko, jakaś ty opalona! – zawołała kuzynka Anka, a jej mąż parsknął w serwetkę.

– No, naturalnie – odparła teściowa z dumą. – Działka, kochani, działka!

Zapanowała cisza, a potem kilka osób wymieniło spojrzenia.

– W lipcu? – zapytała babcia Krysia, mrużąc oczy. – Przecież ostatnio tylko deszcz.

Teściowa wciągnęła powietrze, jakby szykowała się na obronę w sądzie.

– No co, czasem była ładna pogoda, to się opaliłam…

Wujek Zbyszek, który ma słabość do mocnych komentarzy, dołożył swoje:

– Bożenka, powiedz prawdę. Co to za samoopalacz? Bo może też bym się tak poopalał.

Teściowa się zaczerwieniła.

To naturalna opalenizna – powtórzyła, ale jej głos nie brzmiał już tak pewnie.

A ja siedziałam w kącie, popijając herbatę i powstrzymując się od śmiechu.

Nie mogłam się powstrzymać

Teściowa siedziała przy stole wyprostowana jak struna, z miną, jakby była co najmniej ambasadorką tej „naturalnej” opalenizny. Widziałam, jak kątem oka zerka w lustro wiszące na ścianie.

– A może ty w saunie byłaś? – zagadnęła ciocia Jola z przesadną uprzejmością. – Bo taką masz skórę… rozgrzaną.

Sauna też pomaga skórze wyglądać zdrowo – przytaknęła teściowa z ulgą, łapiąc się tej wersji jak tonący brzytwy. – A wiadomo, trochę działka, trochę sauna…

I trochę mojego balsamu – dorzuciłam, patrząc prosto w jej oczy.

Kilka osób zamilkło, reszta udawała, że nalewa sobie kompot. Krzysiek chrząknął ostrzegawczo:

– Patrycja…

– Co? – udałam niewiniątko. – Po prostu mówię, że kosmetyki robią cuda. I nie trzeba wtedy narażać się na promienie UV.

Teściowa zacisnęła usta.

– Wiesz, kochanie, niektórym to dobrze w każdej karnacji – odcięła, patrząc na mnie znacząco. – A inni nawet w lecie wyglądają, jakby ich ktoś kredą obsypał.

– Zgadza się – uśmiechnęłam się szeroko. – Przynajmniej nie wyglądam, jakbym się szykowała na Halloween.

Wujek Zbyszek zakrztusił się pierogiem, ktoś inny parsknął w serwetkę. Teściowa złapała kieliszek wina i wychyliła go jednym haustem, a ja, udając troskę, nalałam jej kolejny. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Bo Bożenka nie była typem, który odpuszcza.

Wygarnęłam jej

Siedzieliśmy przy cieście, kiedy ciocia Gosia, z uśmiechem niewiniątka, zapytała:

– To powiedz, gdzie kupiłaś taki cudowny balsam, bo ja w drogerii nigdy nic podobnego nie widziałam.

Teściowa się zawahała.

– To… prezent… od… koleżanki – wymamrotała.

– O, ciekawe – odezwałam się natychmiast. – Bo ja miałam identyczny w łazience. Wiesz, ten, który nagle skończył się po tygodniu?

Rozmowy przy stole ucichły. Wszyscy patrzyli to na mnie, to na teściową.

Nie rób scen – syknęła, ale policzki miała już purpurowe.

– Ja? – uniosłam brwi. – Ja tylko próbuję rozwikłać zagadkę znikającego kosmetyku.

– No i co z tego, że wzięłam trochę?! – wybuchła nagle. – Chciałam ładnie wyglądać na imieninach! I co, tak wielka zbrodnia?!

– Trochę? – powtórzyłam z przekąsem. – Mamo, ty się tym smarowałaś tak, jak inni smarują masłem pajdę chleba.

Kilka osób nie wytrzymało i wybuchnęło śmiechem. Krzysiek masował skroń, jakby liczył do dziesięciu w duchu.

Mogłaś zapytać – dodałam spokojniej. – Ale rozumiem, wstyd się przyznać.

Teściowa wstała od stołu, stawiając kieliszek z takim impetem, że aż podskoczył obrus.

Zawsze musisz wszystko wyolbrzymiać! – rzuciła i wyszła do kuchni.

Upiłam łyk herbaty, czując, że właśnie wygrałam tę małą, prywatną wojnę.

Byłam z siebie zadowolona

Teściowa już się nie odezwała do końca imprezy. Siedziała w kącie, udając, że bardzo ją interesuje los sałatki jarzynowej. Kiedy wychodziliśmy, rzuciła tylko chłodne „do widzenia”. W domu Krzysiek próbował mnie przekonać, że może bym następnym razem „przemilczała” takie rzeczy. Jasne, a może od razu oddam jej klucze do mieszkania i kod do karty, żeby mogła testować moje kosmetyki w pakiecie z zakupami?

– Ja tylko dbam o uczciwość w rodzinie – powiedziałam, zdejmując płaszcz – No i o to, żeby nikt nie pomyślał, że w naszej miejscowości świeci jakieś magiczne słońce.

Balsam brązujący kupiłam nowy, ale tym razem trzymam go w szafce w sypialni, pod kluczem. A jak teściowa nagle wróci z działki z kolejną „naturalną” opalenizną, to przynajmniej będę wiedziała, że nie używa moich kosmetyków. Tak czy inaczej – wygrana jest moja. A ona? Cóż, może następnym razem zamiast mojego balsamu wybierze zwykłą marchewkę. Efekt podobny, a przynajmniej taniej.

Patrycja, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama