„Teściowa się do mnie uśmiechała, a za plecami rozpuszczała plotki na mój temat. Zdziwiła się, gdy zrobiłam to samo”
„Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Serce waliło mi jak młotem. To nie mogło być prawdą. Przecież dosłownie dwa dni wcześniej siedziała u mnie na kanapie, głaskała mnie po ręce i mówiła, że jesteśmy z Piotrkiem idealną parą”.

- Redakcja
Na początku naprawdę ją lubiłam. Pachniała wanilią i ciepłem, zawsze z uśmiechem witała mnie w drzwiach, jakbyśmy były sobie pisane – ja i ona, synowa i teściowa. Myślałam, że mam szczęście, bo przecież tyle się słyszy o trudnych relacjach rodzinnych, a tu taka harmonia. Kiedy zapraszała mnie na kawę i ciasto, siadałyśmy razem przy kuchennym stole, a ja opowiadałam jej o moim dzieciństwie, o pracy, o tym, co kocham. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że za moimi plecami powoli snuje pajęczynę – z pozoru z uśmiechem, a jednak z jadem.
Była dla mnie dobra
– Kochana, może jeszcze kawałek sernika? – zapytała, nachylając się nade mną z paterą.
– Oj nie, dziękuję, już pękam – zaśmiałam się, choć naprawdę miałam ochotę na kolejny kęs. Jej sernik był obłędny. – I tak nie wiem, jak ty to robisz, że ci to zawsze wychodzi idealnie.
– A wiesz, to przepis mojej mamy – odpowiedziała z dumą. – Mogę ci go zapisać, jeśli chcesz.
Wtedy nie widziałam w tym nic fałszywego. Miła, ciepła kobieta, która mnie polubiła. Przynajmniej tak sądziłam. Z Piotrkiem byliśmy dopiero pół roku po ślubie, a ja naprawdę chciałam się zbliżyć do jego rodziny. To było dla mnie ważne. Teściowa – Jola – wydawała się moim sprzymierzeńcem. Wciąż powtarzała, że ja jestem „inna”, że jestem „dziewczyną z klasą”, że dobrze zrobiłam, biorąc Piotrka. I że ona się cieszy, że wreszcie jest ktoś, kto będzie miał na niego dobry wpływ.
Czułam się przez nią trochę wybrana. Może nawet lepsza. Często dzwoniła, proponowała, że podwiezie mnie do pracy, że coś ugotuje. Czasem pytała o moją mamę, o dzieciństwo, o plany na przyszłość. Takie zwyczajne rozmowy. Ciepłe. Rodzinne. Wciąż nie wiedziałam, że kilka godzin później, po tych naszych uśmiechach i kawce, siada z kimś do telefonu, kładzie słuchawkę na stole i mówi:
– Wiesz, ona jest miła, ale… coś z nią nie gra. Czuć, że się wywyższa.
To był dopiero początek.
Dobre rady śmierdziały jadem
– Nie obraź się, kochanie, ale może spróbuj jednak wziąć się za siebie? – rzuciła któregoś dnia niby żartem, przeglądając ze mną zdjęcia z wakacji. – Masz taką ładną buzię, tylko te biodra… No wiesz, kobieta powinna się pilnować, żeby mąż nie oglądał się za innymi.
Zastygłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Uśmiechnęłam się głupio i napiłam się herbaty. Przemilczałam. Uznałam, że to może niezręczny żart. Ale to nie był przypadek. Zaczęło się tego coraz więcej.
– Może nie maluj się tak mocno, Piotrek zawsze lubił naturalne dziewczyny. Wiesz, on lubi, jak kobieta pachnie delikatnie, nie tak słodko. Może nie zakładaj tej czerwonej sukienki, trochę za krótka… dla żony porządnego mężczyzny.
Niby tylko sugestie. Żadne z tych zdań nie było powiedziane wprost złośliwie. Wręcz przeciwnie – ton miała łagodny, głos matczyny, troskliwy. Ale ja czułam, że coś w tym jest nie tak. Jakby układała mnie pod swój ideał. A każda moja decyzja, której nie rozumiała, była traktowana jak zagrożenie.
Najgorsze, że Piotrek tego nie widział. Ba – on ją wręcz podziwiał. Kiedy mówiłam mu, że jego mama czasem za bardzo się wtrąca, tylko machał ręką.
– Przesadzasz. Mama chce dobrze. Zawsze taka była.
Właśnie. Taka była. Ale czy dobra intencja nadal jest dobra, kiedy wbija komuś szpile pod paznokcie z uśmiechem na ustach? Zaczynałam rozumieć, że ta sielanka, w którą tak bardzo chciałam wierzyć, ma drugie dno.
Plotki, które do mnie wróciły
Wszystko zaczęło się sypać, kiedy pewnego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy.
– Ej, słuchaj, nie chcę cię martwić, ale… twoja teściowa chyba trochę przesadza – jej głos był ostrożny, jakby bała się, jak zareaguję. – Wiesz, spotkałam się ostatnio z jej znajomą, Ireną. No i ona coś wspomniała o was… Że podobno w waszym małżeństwie nie najlepiej się układa.
Zamrugałam.
– Co? Skąd ona to wzięła?
– No właśnie… Od Joli. Podobno powiedziała, że często się kłócicie. Że Piotrek jest nieszczęśliwy i że z tobą ciężko wytrzymać. Że jesteś „zbyt nowoczesna”, że chcesz wszystko kontrolować…
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Serce waliło mi jak młotem. To nie mogło być prawdą. Przecież dosłownie dwa dni wcześniej siedziała u mnie na kanapie, głaskała mnie po ręce i mówiła, że jesteśmy z Piotrkiem idealną parą. Po tej rozmowie z Izą jeszcze długo siedziałam przy stole, gapiąc się w okno. W gardle miałam kluchę, a w głowie mieszały się myśli. Nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ona… Że ktoś, komu ufałam, mówi takie rzeczy. Że oczernia mnie, kiedy tylko odwrócę się plecami.
A potem zaczęłam słyszeć więcej. Od kolejnej znajomej. Od sąsiadki.
– Twoja teściowa wspominała, że nie gotujesz Piotrkowi. Że jesteś leniwa. Że za dużo pracujesz i zaniedbujesz dom.
Kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać, tylko się uśmiechnęła.
– Ależ kochanie… kto ci takich bzdur nagadał?
Zemsta będzie słodka
Nie planowałam tego. Przysięgam. Przez długi czas próbowałam to ignorować – te szepty, drobne kąśliwości, niby niewinne komentarze. Ale pewnego dnia po prostu we mnie pękło. Pamiętam dokładnie, jak Jola przyszła na rodzinny obiad i znowu – z uśmiechem – zaczęła rzucać swoje „złote rady”.
– Kochanie, następnym razem może jednak ciasto zrób sama. Gotowce mają w sobie tyle chemii… – rzuciła, ledwo dotykając widelcem mojego sernika, który – oczywiście – piekłam własnoręcznie.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się tylko. Tego wieczoru, jak tylko wyszła, siadłam do telefonu. Nie plotkowałam. Nie kłamałam. Po prostu zaczęłam działać jej metodą. Powiedziałam kilka rzeczy ciotce Piotrka, z którą Jola się nie znosiła, wiedząc, że to dotrze do niej szybciej niż SMS. Rzuciłam zdanie o tym, że może teściowa trochę za bardzo pcha się we wszystko i że chyba wciąż nie pogodziła się z tym, że jej synek ma teraz żonę.
A potem już poszło. Ktoś doniósł jej, że ja to powiedziałam. Że to od „tej młodej” idą teraz plotki. Że opowiadam, że Jola miesza, że rządzi synem, że traktuje go jak chłopca. Zadzwoniła do mnie po tygodniu. Z jej głosu wyparowała cała ta słodycz.
– Czy ty rozpowiadasz o mnie jakieś głupoty? – warknęła.
– Ależ skąd. Kto ci takich bzdur nagadał? – odpowiedziałam jej dokładnie jej własnymi słowami.
Starcie przy obiedzie
Wiedziałam, że nie odpuści. Jola zawsze musiała mieć ostatnie słowo. I rzeczywiście – w niedzielę zjawiła się u nas punkt dwunasta, z kupnym sernikiem w pudełku i miną, jakby przyszła na pogrzeb, a nie rodzinny obiad. Piotrek oczywiście niczego się nie domyślał. Cieszył się, że „dziewczyny znowu razem przy stole”. Naiwny. Usiadła naprzeciwko mnie, z szerokim, wymuszonym uśmiechem.
– Kochanie, świetna sałatka. Bardzo... oryginalna – powiedziała z wyraźnym sarkazmem. – Piotruś, pamiętasz, jak ja robiłam tę z tuńczykiem? Mówiłeś, że tylko taką lubisz.
Zamrugałam. Poczułam, jak gotuje się we mnie krew. Ale nie dałam się. Odchyliłam się na krześle, uśmiechając się tak samo szeroko.
– No tak, ale wiesz, Piotrek teraz już lubi nowe smaki. Trzeba iść z duchem czasu, prawda?
Zerknęła na mnie spode łba, ale przy stole siedział jeszcze ojciec Piotrka, więc nie mogła sobie pozwolić na otwartą konfrontację. Próbowała jeszcze kilka razy wbić mi szpilę – to o przyprawy, to o temperaturę w piekarniku. W końcu nie wytrzymałam.
– Mamo – powiedziałam słodko, sięgając po karafkę z wodą – skoro tak lubisz wszystko komentować, może następnym razem ty przygotujesz obiad? Ja chętnie przyjdę, usiądę, posłucham twoich rad… i porozmawiam z twoimi znajomymi o tym, jaką jesteś cudowną teściową. Bo wiesz, ludzie tak różnie mówią... Piotrek spojrzał na mnie zdziwiony. Jola sięgnęła po kieliszek. Ręka jej drżała.
Odbiłam tę piłeczkę
Po tamtym obiedzie przez tydzień była cisza. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości, żadnych zaproszeń na „kawusię”. Piotrek coś czuł, coś próbował zrozumieć, ale kiedy zapytałam go wprost, czy jego mama wspominała coś o naszym spięciu, tylko pokręcił głową.
– Mówiła, że jesteś trochę zmęczona. I że pewnie wszystko minie.
Właśnie. Zawsze znajdowała sposób, żeby wyjść na tę biedną, źle zrozumianą. Ale tym razem nie odpuściłam. W ciągu kilku tygodni zrobiłam dokładnie to, co ona robiła wcześniej. Tyle że lepiej. W rodzinie zaczęły krążyć inne historie. Że Jola nie potrafi zaakceptować, że jej syn ma własne życie. Że chce wszystko kontrolować. Że może to nie ze mną jest problem. Nie kłamałam. Po prostu mówiłam prawdę. Mówiłam ją innym tonem.
A ona? Zaczęła się wycofywać. Nie zniknęła, bo nie potrafiła – potrzebowała swojej pozycji w rodzinie. Ale przestała komentować wszystko, co robię. Przestała podszywać się pod anioła, a kiedy próbowała wrócić do słodkiego tonu, wystarczyło, że spojrzałam jej w oczy. I uśmiechnęłam się.
Bo teraz wiedziała, że już się nie dam. Że jak ona poszepce, ja odpowiem. Że jak rzuci plotkę, ja odbiję ją prosto w twarz. Nie wygrałam wojny. Ale postawiłam granicę. I to wystarczyło.
Natalia, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż rzucił pracę, bo miał dość wstawania rano. Teraz cały czas leży na kanapie jak placek z dyni i scrolluje telefon”
- „Synowa nie umie zadbać o mojego synka. Zamiast dać mu tłustego kotleta, karmi go cienką jak pomyje zupą dyniową”
- „Raz chciałam zaszaleć i teraz tego żałuję. Za kilka miesięcy powitam efekt nieprzemyślanych decyzji”

