„Teściowa schowała w domu worek bobu. Nie mieliśmy pojęcia po co. Okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda”
„Próbowałam nawet znaleźć coś w Internecie na temat magicznych właściwości bobu, ale mi się nie udało. Przyznam, że teściowa mnie zaintrygowała, ale postanowiłam nie wnikać w szaleństwa starszej pani. Chce sobie kitrać w domu worek bobu – jej sprawa”.

- Listy do redakcji
Zbieractwo to choroba. Bardzo poważna. Wiem coś o tym. Doświadczenia rodzinne sprawiły, że wyrobiłam w sobie potrzebę minimalizmu. Uporządkowana przestrzeń, ograniczenie do minimum przedmiotów w moim otoczeniu – to było to, do czego dążyłam. Wiedziałam bowiem, jak może skończyć się nadmierne przywiązanie do rzeczy wszelakich.
Zawsze lubiłam minimalizm
Na własnej skórze przekonałam się, czym jest zbieractwo. Siostra mojej babci cierpiała na tę przypadłość. Z pozoru niewinne gromadzenie wszelkich „przydasiów” z czasem przerodziło się w obsesję na punkcie niewyrzucania czegokolwiek. Ciotka co i rusz przynosiła do domu coś, co znalazła obok śmietnika (dobrze, że na jej osiedlu pergole były zamykane przez mieszkańców, bo grzebałaby w pojemnikach na odpady!). Po jej śmierci opróżnienie mieszkania zajęło nam pełne dwa tygodnie.
Każda przestrzeń w jej niewielkim mieszkanku wypełniona była przedmiotami. Obtłuczone talerze i kubki, niemodne czy uszkodzone ubrania, buty, którym nie pomogłaby nawet wymiana zelówek, zepsute sprzęty gospodarstwa domowego czy połamane krzesła to tylko promil tego, co przyszło nam wynieść na śmietnik po śmierci ciotki. Wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że minimalizm będzie towarzyszył mi przez resztę życia.
Gdy poznałam moją przyszłą teściową, obawiałam się, że możemy się, delikatnie mówiąc, nie dogadać. Pani Jadwiga lubiła wszelkiej maści bibeloty, ozdóbki, serwetki, makatki i wazoniki. Jej otoczenie może nie było zagracone, ale mnogość przedmiotów mających służyć ozdobie, a w moim przekonaniu zbierających jedynie kurz, była dla mnie przytłaczająca. Starałam się jednak tego nie komentować i nie okazywać dyskomfortu, jaki odczuwam.
Mniej znaczy lepiej
Tak się złożyło, że po ślubie zamieszkaliśmy wspólnie z teściami w niewielkiej willi. Dom był na tyle przestronny, że raczej nie wchodziliśmy sobie w drogę, nawet gdy z czasem nasza rodzina się powiększyła. Dziadkowie oczywiście stracili głowę na punkcie swojej wnuczki i rozpieszczali ją wciąż nowymi zabawkami. Czułam się w obowiązku zaprotestować.
– Kolejna lalka? Nie ma ich już gdzie trzymać.
– Nie przesadzaj, macie jeszcze sporo miejsca – bagatelizowała moje protesty babcia Jadzia.
– Ale Karolinka i tak bawi się tylko jedną, ulubioną maskotką.
– Niech ma dziecina wybór. Jak ja byłam mała, to bawiłam się jedną lalką, bo tylko jedną miałam.
– I wolałabym, żeby ona też miała tylko jedną.
– Nie żałuj dziecku! Chętnie kupię jej wszystkie lalki świata.
– Oby nie…
Na szczęście teściowie w końcu przestali zasypywać naszą córkę zabawkami. Mała lubiła spędzać z nimi czas, oni chętnie się nią zajmowali, więc wszyscy byli zadowoleni. Kilka lat temu zauważyłam, że teściowa zaczęła znosić do domu jakieś rupiecie. Nie bardzo wiedziałam, co dokładnie i ile tego jest. Babcia Jadzia przeszła właśnie na emeryturę i miała dużo wolnego czasu. Była w domu wówczas, gdy ja i mój mąż byliśmy w pracy, a córka w szkole. Rozumiałam, że szuka dla siebie jakiegoś zajęcia i nie dociekałam, jak spędza czas, jednak nie dało się nie zauważyć, że w domu pojawiają się nadprogramowe sprzęty.
Miłe złego początki
Gdy pewnego dnia weszłam do gabinetu teścia, bo prosił mnie o znalezienie jakiegoś dokumentu, stanęłam w drzwiach oniemiała. Moim oczom ukazał się bałagan, jakiego nie chciałabym oglądać w najgorszych koszmarach sennych. Części mebli, różnej maści papiery ścierne, farby, lakiery i urządzenia, których przeznaczenia nie potrafiłabym określić – to wszystko pokrywało każdą wolną przestrzeń w niewielkim wszak pomieszczeniu. Postanowiłam porozmawiać o tym z moim mężem.
– Wiesz, byłam dziś w gabinecie twojego ojca i jestem z lekka przerażona tym, co tam zastałam – zaczęłam.
– W jakim sensie? – zainteresował się Janek.
– Gdybym nie wiedziała, że to gabinet twojego ojca, to pomyślałabym, że to jakiś składzik stolarza czy coś w tym stylu.
– No właśnie, Tosiu, tak sobie pomyślałem… To pomieszczenie, które znajduje się między spiżarką a wejściem do garażu, służy nam obecnie za składzik chemii gospodarczej i takich tam.
– Zgadza się, ale co to ma wspólnego z tym, co widziałam w gabinecie?
– Gdybyśmy na składzik przerobili tę przestrzeń na poddaszu za pokojem Karolinki, a mamie oddali to pomieszczenie na dole, to bałagan z gabinetu by zniknął.
– I przeniósłby się tam?
– Mama miałaby pracownię z prawdziwego zdarzenia.
– Pracownię? – zdziwiłam się.
– Zawsze miała ciągoty do takich rzeczy, trochę majsterkowania, trochę dłubania w drewnie…
– Nie mogłaby jak większość szanujących się babć oddawać się robótkom ręcznym? – zażartowałam, a mój mąż już wiedział, że mnie przekonał.
– Przypuszczam, że specjalnie dla ciebie byłaby skłonna wziąć się za szydełkowanie, kiedyś szło jej to całkiem dobrze. Ale skoro aktualnie odnawia sobie mebelki…
– Masz rację, tam będzie miała lepszą wentylację. Ostatnio zastanawiałam się, dlaczego w domu czuć jakimiś rozpuszczalnikami.
Jak uradziliśmy, tak zrobiliśmy. Teściowa zyskała dodatkową przestrzeń, w której mogła oddawać się swojej pasji. Do gabinetu teścia wrócił porządek, a ja przestałam posądzać babcię Jadwigę o początki poważnych zaburzeń psychicznych.
Tajemnicza przesyłka
Przez kolejne kilka lat teściowa oddawała się swojemu nowemu ulubionemu zajęciu w taki sposób, że kompletnie nam to nie przeszkadzało. Owszem, raz na jakiś czas zdarzało się, że przyjeżdżał do nas kurier z jakimś zamówieniem dla niej, a jeśli akurat nie było jej w domu, to Janek lub ja kwitowaliśmy odbiór paczki. Generalnie jednak pasja matki mojego męża nie była dla nas w żaden sposób uciążliwa.
Pewnego dnia kurier postawił na ganku ogromny wór, który nijak nie pasował do stolarskich zajęć teściowej. Upewniłam się kilkakrotnie, że odbiorcą jest na pewno pani Jadwiga, zanim pokwitowałam odbiór. Wór, ciężki i nieporęczny, stanął na ganku. Pogoda, jak to pod koniec czerwca, była ładna, więc mógł tam sobie stać i czekać, aż mąż lub teść wtargają go do domu. Pierwsza zjawiła się jednak teściowa.
– O, mój worek bobu! – wykrzyknęła, widząc pakunek na ganku.
– Mamo, możesz mi to wyjaśnić? – zapytałam cierpkim tonem.
– Co tu jest do wyjaśniania? – zdziwiła się. – Zamówiłam worek bobu.
– Po co ci worek bobu?
– Schowam sobie w domu. Będzie odstraszał złe demony! – rzuciła ze śmiechem, a ja nie wiedziałam, czy mówi poważnie, czy może jednak mnie wkręca…
Próbowałam nawet znaleźć coś w Internecie na temat magicznych właściwości bobu, ale mi się nie udało. Przyznam, że teściowa mnie zaintrygowała, ale postanowiłam nie wnikać w szaleństwa starszej pani. Chce sobie kitrać w domu worek bobu – jej sprawa.
Ja już nic nie rozumiem
Kilka dni później jednak zobaczyłam w pokoju mojej córki coś, co znów mocno mnie zadziwiło: na podłodze porozkładane gazety, na nich papierowe ręczniki, a na nich ziarna bobu. Gdy zapytałam Karolinę o wystrój jej pokoju, tylko wzruszyła ramionami.
– Mamcia, przecież widzisz, że suszymy z babcią bób.
– Ale po co? – zdziwiłam się.
– No jak to: po co? Żeby go przechować na zimę.
– Ale przecież bób można mrozić!
– Mamcia, ile ty tego bobu zmieścisz w zamrażarce? – rzekło moje dziecko z politowaniem.
Na to pytanie nie znalazłam już kontrargumentów. Gdy nadeszła zima faktycznie jedliśmy rozmaite potrawy przygotowywane przez moją teściową z ususzonego przez nią bobu. Z każdą kolejną moje uznanie dla babci Jadzi rosło. Poczytałam trochę o tej roślinie strączkowej i wiedziałam już, jak dobrym źródłem białka, witamin i mikroelementów jest bób. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, jak smaczne cuda można z niego wyczarować!
Pewnego dnia jedliśmy na obiad spaghetti z bobem. Janek nalał nam wszystkim wina, po czym postanowił wznieść toast.
– Zdrowie autorki dzisiejszego obiadu! Mamo, twoje dania z bobu są przepyszne!
– Już wiem, co dostaniesz od nas w prezencie na urodziny – dodałam prędziutko, spoglądając na teściową z uznaniem.
– Nową opalarkę do drewna? – zażartowała Jadwiga.
– Myślałam o suszarce do bobu… A co z tą opalarką?
– Mamcia, bo ty nie wiesz! – wtrąciła się Karolina. – Babcia sprzedaje te swoje odrestaurowane mebelki na Vinted. Ale chyba założymy jej profesjonalny sklep internetowy.
– Dobrze, ale pod warunkiem, że suszony bób zostanie dla nas!
Antonina, 42 lata
Czytaj także:
- „Teściowa powiedziała 1 zdanie i moje małżeństwo obróciło się w pył. Nie daruję starej jędzy, że tak mnie potraktowała”
- „Znalazłam ślubne zdjęcie mamy w starych gratach. Problem w tym, że ten facet obok niej to nie był mój tata”
- „Pojechałam na wakacje nad Bałtyk z facetem młodszym o 20 lat. Tak mnie omamił, że straciłam oszczędności”

