„Teściowa rozpieszczała jednego wnuka, a moje dzieci traktowała jak gorszy sort. Mam mówić, że babcia ich nie kocha?”
„Dzieci stały w milczeniu. Patrzyły to na prezent Jasia, to na swoje drobiazgi. Franek zmarszczył brwi. Maja zacisnęła piąstki. – Kochani, babcia nie ma aż tylu pieniędzy, żeby każdemu kupować takie cuda – rzuciła lekko, rozsiadając się na fotelu”.

Zawsze miałam w sobie przekonanie, że rodzina to miejsce, gdzie nikt nie musi zasługiwać na uwagę. Gdzie dzieci są po prostu kochane – każde tak samo, choć każde na swój sposób. Dorastałam w domu, w którym nigdy nie padło pytanie „dlaczego ona dostała więcej?”. Nikt nie porównywał uścisków, długości rozmów ani intensywności spojrzeń. Dlatego kiedy zostałam matką, naturalne było dla mnie, że moje dzieci również będą kochane tak samo – przez nas, przez dziadków, przez wszystkich, którzy je otaczają.
Gdy poznałam Piotra, jego rodzina wydała mi się żywiołowa, głośna, może trochę chaotyczna, ale ciepła. Jego mama, Halina, była typem kobiety, która zawsze wszystko wie najlepiej, dużo mówi i jeszcze więcej robi – niekoniecznie pytając kogokolwiek o zdanie. Szybko zrozumiałam, że jej relacja z córką, Iwoną, jest inna niż z Piotrem. Bliższa. Ale myślałam, że to kwestia temperamentu, że z czasem się wyrówna. Nie miałam wątpliwości, że jak pojawią się wnuki, to miłość babci podzieli się sprawiedliwie.
Najpierw pojawił się Jasio, syn Iwony. Halina oszalała z radości. Była u niej codziennie, przywoziła ubranka, wymyślała zabawy, organizowała sesje zdjęciowe. Kiedy kilka lat później urodziła się Maja, a po niej Franek – dzieci moje i Piotra – miałam nadzieję, że to samo je spotka. Ale różnica była wyczuwalna od początku. Prezent dla Jasia był zawsze pokaźny. Dla naszych – drobiazgi. Tłumaczyłam to zbiegiem okoliczności. Aż dzieci zaczęły zadawać pytania, na które sama nie potrafiłam odpowiedzieć.
Rozdawała prezenty i wymówki
Pamiętam tamto popołudnie wyjątkowo wyraźnie. Teściowa weszła do nas jak zwykle bez pukania, z siatkami w rękach i szerokim uśmiechem.
– Mam coś dla maluchów – oznajmiła radośnie, jakby każde z dzieci miało dostać kawałek nieba. Jasio, który przyjechał z nią, od razu rozsiadł się w salonie, a teściowa zaczęła rozdzielać upominki.
Z torby wyciągnęła najpierw wielkie pudełko z klockami – dokładnie ten zestaw, o którym Jasio mówił od miesięcy.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – zaśmiała się, wręczając prezent wnukowi.
Potem sięgnęła głębiej i wyjęła małe paczuszki. Dla Mai – komplet gumek do włosów. Dla Franka – lizak w kształcie serduszka.
Dzieci stały w milczeniu. Patrzyły to na Jasia, to na swoje drobiazgi. Franek zmarszczył brwi. Maja nie powiedziała nic, ale ścisnęła gumki tak mocno, że aż zbielały jej palce.
– Kochani, babcia nie ma aż tylu pieniędzy, żeby każdemu kupować takie cuda – rzuciła lekko, rozsiadając się na fotelu.
Zacisnęłam dłonie pod stołem. Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam jak. Spojrzałam na Piotra. Podniósł wzrok i odchrząknął.
– Mamo, może... następnym razem podziel to po równo? – powiedział cicho.
– Oj tam, nie przesadzaj – machnęła ręką. – Przecież nie ma w tym nic złego.
Ale dla mnie było. Bo dzieci wszystko widziały. I czuły to, czego ona udawała, że nie ma.
Dzieci się wycofywały
Nie zauważyłam od razu, kiedy zaczęli się od niej oddalać. To działo się powoli, cicho, prawie niezauważalnie. Najpierw Franek zaczął unikać jej ramion. Gdy teściowa próbowała go przytulić, odwracał głowę.
– Nie lubię całusów – mówił, a ona śmiała się, że to taki etap. Ale to nie był etap. To była reakcja.
Maja przestała opowiadać babci, co się wydarzyło w szkole. Gdy Halina przychodziła, siadała z boku, zajmowała się lalkami. Nie pytała już:
– A kiedy przyjedzie babcia?
Przestała też rysować dla niej laurki. Przez wiele miesięcy skrupulatnie wycinała dla niej serduszka. Potem – to nagle się skończyło.
Rozmawiałam o tym z mężem. Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole, gdy dzieci już spały.
– Widzisz, co się dzieje? – zapytałam. – Oni przestają ją kochać. Rozumieją więcej, niż jej się wydaje.
Westchnął. Usiadł ciężko, potarł twarz dłońmi.
– Daj spokój. To moja matka. Taka już jest.
– I właśnie dlatego nasze dzieci uczą się, że nie są warte jej uwagi – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo.
Kilka dni później dostałam telefon od wychowawczyni Franka.
– Pani Agnieszko, Franek narysował dziś rodzinę i... nie ma na niej babci. Kiedy zapytałam o nią, powiedział tylko: „Babcia mnie nie lubi. Tylko Jasia”. Chyba powinna pani to wiedzieć.
Kiedy to usłyszałam, nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Głos zamarł mi w gardle. Wiedziałam, że właśnie coś się w nim domknęło. Coś, co nie powinno nigdy się wydarzyć. Ale się wydarzyło – na naszych oczach. Bez krzyku. Bez słów. Zwyczajnie, zbyt długo ignorowane.
To był fatalny Dzień Dziecka
To miał być miły rodzinny grill. Teściowa zaprosiła wszystkich z okazji Dnia Dziecka. Ogród błyszczał nowymi meblami, pachniało kiełbaską, muzyka sączyła się z głośnika. Wszystko wyglądało perfekcyjnie, jak zawsze u niej. Ale pod tą powierzchnią coś drgało – jak napięty sznurek, który lada moment miał pęknąć.
Szwagierka Iwona siedziała obok teściowej, trzymając talerz z sałatką i śmiejąc się z każdego zdania matki. Jasio zajął miejsce w samym środku – jakby ten dzień był zorganizowany specjalnie dla niego. Opowiadał o nowej grze, a Halina kiwała głową, rozczulona.
– To niesamowite, jak on się rozwija – rzuciła z dumą. – Taki zdolny, taki bystry. A jaki grzeczny!
Maja i Franek siedzieli po drugiej stronie stołu, cicho, jakby ich obecność była przypadkowa. Franek bawił się trawką, Maja skubała palce. Kiedy teściowa wyciągnęła torebki z prezentami, usiedli wyprostowani. Czekali. Jeszcze mieli nadzieję.
– Jasiu, dla ciebie coś wyjątkowego – powiedziała Halina, wręczając mu duże pudełko.
– Wow! – Jasio aż podskoczył. – Tablet! Naprawdę?
– A jakże – zaśmiała się teściowa. – Wiedziałam, że się ucieszysz.
– Mamo, przecież mówiłaś, że w tym roku oszczędzamy – rzuciła Iwona z przymrużeniem oka.
– Oj tam – Halina machnęła ręką – raz się żyje.
Potem wyciągnęła dwie małe paczuszki.
– Majeczko, coś słodkiego. A dla Franka... zobacz, jaki piesek. Prawda, że śliczny?
Franek spojrzał najpierw na nią, potem na kuzyna.
– Nie jesteś moją babcią – powiedział cicho. – Ty jesteś tylko babcią dla Jasia.
Zapadła cisza. Widelce zatrzymały się nad talerzami. Teściowa roześmiała się nerwowo.
– Oj tam, dzieci mają różne humory.
Ale nikt się nie roześmiał. Nawet Jasio patrzył w ziemię. Maja pochyliła się i objęła brata. Ja nie powiedziałam nic. Siedziałam w ciszy i patrzyłam, jak cień parasola zakrywa plastikową figurkę psa.
Nie umiałam ich pocieszyć
W drodze do domu dzieci milczały. Maja patrzyła przez okno, Franek bawił się metką od pluszaka, którego przytulał niepewnie – prezent od nas, wręczony rano. Piotr prowadził w skupieniu, z twarzą tak napiętą, jakby każde słowo mogło coś w nim połamać. Ja siedziałam obok, a w środku czułam pustkę. Nie gniew. Coś gorszego – obojętność.
W domu dzieci rozbierały się bez słowa. Maja zdjęła buciki i położyła je idealnie równo przy ścianie. W końcu podeszła do mnie i zapytała szeptem:
– Mamo... a jeśli babcia nas naprawdę nie kocha?
Zamarłam. Zawsze myślałam, że na takie pytania będę miała odpowiedź. Że wymyślę coś mądrego, czułego. Ale nie umiałam. Otworzyłam usta, zamknęłam. I tylko ją przytuliłam. Franek nie powiedział nic. Tylko poszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi.
Wieczorem, w sypialni, próbowałam porozmawiać z Piotrem. Leżał na plecach, patrzył w sufit.
– Myślisz, że to minie? – zapytałam. – Że dzieci zapomną?
Nie odpowiedział. Po dłuższej chwili tylko wymamrotał:
– Może to była pomyłka.
Odwróciłam się do niego.
– To nie była pomyłka. To był wybór. I to nie pierwszy raz.
Westchnął, przetarł oczy.
– Nie wiem, co mam ci powiedzieć. To moja matka.
– Właśnie. I przez to nasze dzieci uczą się, że są mniej ważne. Że można je pomijać, jeśli się je „trochę mniej” lubi – powiedziałam cicho.
Zapadła cisza. Dłuższa niż zwykle. A mnie przebiegła przez myśl okrutna prawda: że w tej relacji najbardziej ucierpiały te małe serca, które wciąż próbowały kochać na pełen etat.
Lepiej będzie to zakończyć
Mijające tygodnie przyniosły coś, czego się nie spodziewałam – ciszę. Halina nie dzwoniła. Nie pisała. Nie pytała o dzieci. Ani razu. Jakby ten grill z okazji Dnia Dziecka był kulminacją, po której nie zostało już nic do dodania.
Dzieci nie wspominały o niej. Maja rysowała teraz inne postaci – nauczycielkę, ciocię z przedszkola, mnie. Babci nie było. Franek… po prostu o niej nie mówił. Ostatnio zapytany przez kolegę, ilu ma dziadków, odpowiedział: „Jednego. Tego, co robi mi kanapki z dżemem”.
Na urodziny Franka nikt nie przyszedł ze strony Haliny. Nie było kartki, telefonu, nawet krótkiego „wszystkiego najlepszego” podanego przez Piotra. Próbowałam mu coś zasugerować, ale tylko wzruszył ramionami.
– Chciałem jej przypomnieć. Ale nie odebrała.
– Nie odebrała, czy nie chciała odebrać?
– Nie wiem, Aga. Naprawdę nie wiem – odpowiedział zmęczonym głosem.
Wtedy coś we mnie się ostatecznie zamknęło. Nie miałam już potrzeby rozmawiać. Nie z nią. Nie o niej. Przestałam się łudzić, że dzieci coś straciły. Bo tak naprawdę… one nie dostały nawet szansy. To nie one były „mniej ważne”. To Halina była zbyt słaba, by objąć je sercem.
Wieczorem spojrzałam na Franka, kiedy zasypiał. Trzymał w ręku rysunek – rodziców, psa i dziewczynkę. Pod spodem napisał: „To moja prawdziwa rodzina”.
Zrozumiałam, że dzieci zawsze wiedzą. Nawet jeśli nie umieją jeszcze tego wypowiedzieć.
Nigdy tego nie zrozumiem
Od tamtej pory nie wracaliśmy do tematu. Teściowa zniknęła z naszych rozmów, z rysunków dzieci, z życia. Czasem tylko Piotr spojrzał smutno na telefon, jakby spodziewał się, że może dziś coś się zmieni. Ale nigdy się nie zmieniło.
Pewnego wieczoru, kiedy Maja układała książki na półce, powiedziała:
– Mamo, babcia Halina już chyba nas nie lubi.
– Może po prostu nie umie pokazywać, że jej na nas zależy – odpowiedziałam, choć nawet mi samą siebie trudno było w to uwierzyć.
Wtedy podszedł Franek. Położył głowę na moim kolanie i powiedział najprościej, jak potrafił:
– Ja już nie chcę mieć takiej babci.
Nie płakałam. Tylko głaskałam go po włosach. Czułam w sobie tę ostateczność, która nie boli gwałtownie, ale dusi długo, powoli. Bo pozwoliliśmy na to. Pozwoliliśmy, by dzieci same musiały odejść z relacji, która nigdy nie była dla nich bezpieczna. I chociaż mówiłam sobie, że to dla ich dobra, że przecież chronimy je przed krzywdą, wiedziałam, że one po prostu nauczyły się, co to znaczy być pomijanym.
Miłość bez warunku – to był mój cel. I od tego dnia wiedziałam, że muszę być tą, która nigdy nie porówna, nie pominie, nie wycofa się tylko dlatego, że łatwiej zamilknąć. Bo dzieci pamiętają. Nawet jeśli nie mają słów, żeby to nazwać.
Agnieszka, 38 lat
Czytaj także:
- „Dla ukochanego wnuka byliśmy tylko bankomatem. Straciliśmy oszczędności życia i resztki zaufania do ludzi”
- „Przyszła teściowa potraktowała mnie jak śmiecia przy wielkanocnym stole. Gardziła mną nawet na oczach dzieci partnera”
- „Na Wielkanoc synowa postanowiła, że nie robi święconki. Moje biedne wnuki nigdy nie poznają pięknych polskich tradycji”

