„Teściowa robiła szopkę z grobu teścia, a do mnie miała pretensje. Na cmentarzu wykrzyczałam coś, czego pożałowałam”
„Ludzie zaczęli się oglądać. Stojąca obok pani chrząknęła i poszła, ale jej wzrok mówił wszystko. Ta scena to już nie tylko sprzeczka, ale cyrk na cmentarzu. Czułam, jak palą mnie policzki. Upokorzenie zżerało mnie od środka. Dałam się ponieść”.

- Redakcja
Czasami myślę, że wyszłam za Piotra z rozsądku. Zawsze był opanowany, uporządkowany, bezpieczny. Nie krzyczał, nie znikał bez słowa, nie rzucał talerzami. Po prostu był. I może to właśnie mnie w nim ujęło – spokój, jakiego sama w sobie nigdy nie miałam za wiele. Myślałam, że z czasem ten brak emocjonalnych fajerwerków zacznie mnie nużyć, ale... nie. Po prostu nauczyłam się w tym trwać. Cicho i stabilnie. Jak staw z wodą – czasem coś się poruszy, ale najczęściej jest po prostu cicho.
Z jego rodziną nigdy nie było mi po drodze. Zwłaszcza z matką – Krystyną. Kobieta z innej epoki. Emocjonalna, impulsywna. Wszystko u niej musi być „wielkie” – wielkie święta, wielkie dramaty, wielkie gesty. Ja... jestem z tych, co lubią stawiać biały znicz i siedzieć w milczeniu. Bez sztucznych kwiatów, bez aniołków z plastiku.
Z Krystyną trudno mi się było dogadać od samego początku. Tylko ojciec Piotra – mój teść – trzymał się zawsze na uboczu. Surowy, zamknięty w sobie, ale był w nim jakiś rodzaj godności. Cichy autorytet, bez zbędnych słów. Nigdy nie byliśmy sobie bliscy, ale szanowałam go. Wydaje mi się, że on mnie też – na swój sposób.
Zbliża się rocznica jego śmierci. Rok, odkąd zgasł bez słowa, tak jak żył. Piotr powiedział, że cała rodzina wybiera się na cmentarz. Pokiwałam głową. Kupiłam prosty, elegancki biały znicz. Nie lubię przesady. Pamięć nie potrzebuje krzyku, a śmierć – pokazów.
Wiedziałam, że spotkanie z Krystyną będzie nieuniknione. I że znów przyjdzie z czymś, co bardziej przypomina witrynę sklepową niż stroik grób. Ale nie sądziłam, że tym razem – przez jeden znicz – rozgorzeje prawdziwa wojna.
Była wprost oburzona
Szliśmy w milczeniu wąską alejką cmentarza. Piotr niósł znicz, identyczny jak mój – biały, prosty, z matowego szkła. Ja w drugiej ręce trzymałam zapalniczkę i paczkę zapałek, tak na wszelki wypadek. Było chłodno. Jesienne liście tłumiły nasze kroki, a powietrze pachniało wilgotną ziemią i wypaloną parafiną.
Stanęliśmy przed nagrobkiem. Czysty, zadbany. Jeszcze kilka tygodni temu sama przycinałam tu suche gałązki barwinka. Spojrzałam na Piotra. Skinął głową i odsunął się na bok. Postawiłam znicz. Jeden. Tylko tyle.
– Ładny, prawda? – zapytałam cicho, bardziej do siebie niż do męża. – Skromny, ale z klasą.
Mąż bez słowa postawił drugi, identyczny. I już chciał zapalić oba, kiedy usłyszeliśmy szeleszczenie liści i znajomy stukot obcasów.
– Tylko tyle? – teściowa stanęła naprzeciw nas, rozdygotana, jakby ktoś właśnie ogłosił koniec świata. W rękach trzymała olbrzymią wiązankę z sztucznych czerwono-złotych kwiatów. Na ramieniu torba, z której wystawały trzy znicze z aniołkami – każdy z brokatem i kolorowym płomykiem.
Zacisnęłam usta.
– Mamo, dzień dobry – rzuciłam spokojnie.
– Dzień dobry... – odburknęła, po czym natychmiast wbiła wzrok w znicze. – Tylko tyle?! Na rocznicę śmierci mojego męża?! Teścia? Ojca?
– Tak – odpowiedziałam. – Uważam, że wystarczy.
– Wystarczy? – parsknęła. – Jeden znicz i żadnej wiązanki? Przecież to wygląda jakby ktoś zapomniał, że on w ogóle istniał!
– Nie ilość się liczy – odparłam cicho. – Pamięć nie zależy od liczby aniołków na szkle.
Krystyna postawiła torbę na ziemi z ciężkim westchnieniem. Wyciągnęła jeden znicz i postawiła go ostentacyjnie obok mojego.
– W takim razie ja sama zadbam o to, żeby nikt nie pomyślał, że jego rodzina go porzuciła!
Spojrzałam na Piotra. Stał obok jak słup soli, z opuszczonymi rękami. Nie powiedział ani słowa.
Ludzie zaczęli się oglądać. Stojąca obok starsza pani chrząknęła i poszła dalej, ale jej wzrok mówił wszystko. Tak, widzieliśmy się. Tak, słyszeliśmy. Tak, ta scena to już nie tylko prywatna sprzeczka, ale cyrk na cmentarzu. Czułam, jak palą mnie policzki. Upokorzenie zżerało mnie od środka. Ale nie dałam się ponieść.
– Mamo – powiedziałam spokojnie – naprawdę nie chodzi o dekoracje. Chodzi o pamięć. Ja... pamiętam. Cicho, po swojemu. I sądzę, że on to rozumiałby bardziej niż ktokolwiek.
Teściowa nie odpowiedziała. Schyliła się po kolejne znicze i zaczęła je ustawiać z przesadną dokładnością. A ja – z poczuciem, że właśnie weszłam na pole minowe, choć chciałam tylko zapalić znicz – stałam tam jak idiotka, próbując nie pokazać, jak bardzo mnie to wszystko denerwuje.
Nie mogłam się powtrzymać
– Ale wstyd! – teściowa aż sapnęła znowu, jakby brak kolorowej wiązanki był dla niej osobistą zniewagą. – Co sobie ludzie pomyślą? Że nie dbamy? Że zapomnieliśmy?!
– A może pomyślą, że nie musimy niczego udowadniać – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Że to, co naprawdę ważne, nie leży na nagrobku, tylko w sercu.
– O, nie! – wybuchnęła. – Za moich czasów...
– Za mamy czasów może i tak – przerwałam jej, zanim zdążyła się rozkręcić – ale czasy się zmieniają. Dzisiaj nie wszyscy potrzebują pokazówki, żeby coś czuć.
Teściowa wciągnęła głośno powietrze, jakby chciała się rozpłakać albo krzyknąć, nie wiedziała jeszcze co.
– Mój mąż nie zasłużył na... na takie coś! – machnęła ręką w stronę mojego białego znicza, jakby był jakimś śmieciem.
– A na co zasłużył? Na cyrk? Na konkurs, kto postawi więcej światełek? – poczułam, że nie mogę już milczeć. – Pamięć to nie teatr.
– To może powinnam nie przychodzić wcale?! – wrzasnęła. – Może i to by było dla ciebie bardziej gustowne?! Pusty grób bez ani jednej świecy?
– Jeśli miałoby to wyglądać jak dzisiaj... to tak, może lepiej by było – powiedziałam i sama się zdziwiłam, że to powiedziałam na głos.
Wokół nas zrobiło się cicho. Nawet wiatr ucichł. Piotr wciąż milczał. Stał z rękami w kieszeniach, jakby to nie jego dotyczyło. Jakby był tylko widzem.
Czułam, jak powoli wzbiera we mnie coś, co długo tłumiłam. Frustracja. Złość. Bezsilność. Czy to naprawdę ja robię problem? Czy to może świat wokół mnie postradał rozum? Dlaczego z tak prostej rzeczy jak znicz trzeba robić wojnę?
Chciałam znaleźć jakiś kompromis
Minęło dobre dziesięć minut. Staliśmy w milczeniu, każde osobno, choć pozornie razem przy tym samym grobie. Teściowa ustawiła już swoją wiązankę – wielką, czerwoną, z plastikowym blichtrem, przewiązaną złotą kokardą. Obok aniołkowe znicze, trzy, każdy inny, każdy błyszczący. Moje białe znicze wyglądały przy nich jak cienie.
W końcu odetchnęłam głęboko. Musiałam coś powiedzieć. Nie chciałam, by to tak wyglądało.
– Może zrobimy tak – zaproponowałam. – Postawimy tę wiązankę na dziś. Na chwilę. A potem... może zostawimy tylko znicze?
Krystyna uniosła brwi.
– Czyli znów twoje musi być na wierzchu, tak?
– Nie, nie o mnie chodzi – powiedziałam spokojnie. – Chodzi o niego. O pamięć. Nie chcę wojny na kwiaty.
Teściowa zacisnęła usta. Piotr zrobił krok do przodu, jakby chciał się wtrącić, ale ona natychmiast go uciszyła ruchem ręki.
– Ty już lepiej nic nie mów, Piotrek – rzuciła sucho. – Jak zwykle nie masz zdania.
Zamilkł i znów cofnął się o krok.
– Myślę tylko... – zaczęłam cicho – że gdyby on tu był, to nie chciałby, żebyśmy się kłóciły. Może wcale nie potrzebuje całej tej wystawki. Może wystarczyłby mu spokój.
Nie odpowiedziała. Zaczęła wycierać ścierką marmurową płytę nagrobka, choć nie było na niej ani pyłku. Mechaniczny ruch, żeby coś robić, żeby nie mówić. Tylko ja stałam tam dalej jak głupia. Sama w rozmowie, którą przecież próbowałam załagodzić.
W środku czułam pustkę. I coś jeszcze – znajome uczucie bycia zdanej tylko na siebie. Mój mąż, jak zawsze, stał z boku. A ja znów byłam jedyną dorosłą osobą w tym konflikcie.
Miałam tego powyżej uszu
W samochodzie panowało milczenie. Tylko kierunkowskazy tykały miarowo, jak zegar odliczający czas do wybuchu. Piotr prowadził bez słowa, wzrok miał utkwiony w drodze, dłonie zaciśnięte na kierownicy.
Spojrzałam przez okno. Cmentarz powoli znikał za zakrętem. W bagażniku została pusta torba po zniczach. Na siedzeniu obok mnie – ciche oskarżenie, że znów zrobiłam z siebie tę trudną. Tę, która się stawia. Tę, co nie potrafi odpuścić. Nie wytrzymałam.
– Dlaczego znowu mnie zostawiłeś samą na pastwę twojej matki?
Piotr westchnął, jakby to pytanie kosztowało go więcej niż cały ten dzień.
– Bo to bez sensu – rzucił. – I tak jej nie przekonasz. Ja też nie.
– A ty przynajmniej próbowałeś?
Zamilkł. Przełączył kierunkowskaz, skręcił w prawo. Przez chwilę myślałam, że może coś powie. Cokolwiek. Ale nie.
– Ty zawsze się wycofujesz, Piotr – powiedziałam cicho. – W każdej sytuacji, gdzie trzeba coś powiedzieć, coś wybrać. Ty po prostu milczysz.
– Nie chcę robić afery – odpowiedział w końcu. – Nie widzisz, że ona się nie zmieni? Po co się szarpać?
– To ja mam się szarpać? Sama? Znowu?
Spojrzał na mnie kątem oka, jakby chciał powiedzieć: „nie teraz”. Ale teraz właśnie było. Teraz był ten moment, w którym zrozumiałam, że nie chodzi tylko o Krystynę. Chodzi o nas.
– To nie była tylko kwestia znicza – powiedziałam po chwili. – To była kwestia tego, kto ma rację. Kto ma głos. A ja... nie mam nawet twojego.
– Przesadzasz – wymamrotał.
– Wcale nie.
Odwróciłam się w stronę okna. Patrzyłam na szare domy i gołe drzewa. W głowie miałam jedną, wyraźną myśl: że jeśli ja tu nie zawalczę o siebie, to nikt tego nie zrobi.
Sama do mnie przyszła
Nie spodziewałam się jej. Była środa, godzina trzynasta. Siedziałam w kuchni, właśnie nastawiłam wodę na herbatę, gdy ktoś zapukał. Cicho, z wahaniem. Jakby nie był pewien, czy chce wejść.
Teściowa stała w drzwiach w płaszczu, który znałam od lat. W rękach trzymała torebkę i coś jeszcze – coś, co wyglądało jak bukiet wrzosów. Oczy miała zaczerwienione. Przez chwilę nie mogłam nic powiedzieć.
– Nie przyszłam się kłócić – odezwała się pierwsza.
Odsunęłam się, robiąc jej miejsce.
– Ale chyba nie przyszła mama przeprosić – odpowiedziałam ostrożnie.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara i bulgotanie czajnika.
– Nie umiem przepraszać – powiedziała w końcu cicho. – Ale... muszę coś powiedzieć. Coś sobie przemyślałam.
Pokiwałam głową, nie odzywając się. Przyniosłam dwie herbaty, postawiłam jedną przed nią.
– Mój mąż... – zaczęła – był inny. Cichy. Taki... twój typ, prawda?
Nie odpowiedziałam.
– On by to docenił. Ten znicz. Twoją ciszę. Ale ja... ja muszę coś zostawić. Coś widocznego. Coś, co mówi, że pamiętam. Bo jak tego zabraknie... to nikt już o nim nie będzie pamiętał. Tak myślę.
Poczułam, jak moje gardło ściska się z emocji.
– To nieprawda – powiedziałam. – Ja o nim pamiętam. W ciszy. Nawet bez ozdób, codziennie.
Teściowa spuściła wzrok. Wyjęła z kieszeni chusteczkę. Nie płakała, ale wyglądała, jakby była na granicy.
– Może nie umiem inaczej – wyszeptała. – Może ten cały teatr to jedyne, co mi zostało.
Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Po raz pierwszy od bardzo dawna – zrozumiałam ją. Nie zgadzałam się z jej metodami, nie zmieniło to wszystkiego... ale zrozumiałam. Dwie kobiety. Dwie różne pamięci. Dwie formy żałoby. I jedna przepaść nie do zasypania.
To mi dało do myślenia
Minęło kilka dni od tej rozmowy w kuchni. Nie powiedziałyśmy sobie już nic więcej, ale nie musiałyśmy. Coś się domknęło. Coś się otworzyło. Teściowa nie przyszła, nie zadzwoniła. I dobrze. Nie chciałam ciągnąć tego dalej. Nie chciałam kolejnych debat o wiązankach i zniczach. Czułam tylko spokój – ten, którego brakowało mi na cmentarzu.
Piotr jak zawsze przemilczał wszystko. Nie zapytał, jak było. Nie zainteresował się, co sobie z jego matką powiedziałyśmy. Siedział na kanapie z laptopem na kolanach i tylko rzucił: „Coś ci się przeciągnęło”. Odpowiedziałam: „Trochę”. I to był koniec tematu. Jak zawsze.
We mnie coś się zmieniło. Małe przesunięcie. Przesunęłam granicę własnego spokoju. Po raz pierwszy pomyślałam, że może nie chodzi tylko o teściów i ich dramaty. Może to ja daję się wciągać. Może sama próbuję być tą lepszą, spokojniejszą, wyrozumiałą. I może mam już tego dość.
W tej całej awanturze o znicz nie chodziło tylko o znicz. Chodziło o sposób, w jaki przeżywamy żal. Jak próbujemy udowodnić, że kochaliśmy – nawet jeśli na pokaz. I o to, kto ma prawo mówić: „ja wiem lepiej”. A może też o mnie i Piotra. O to, jak łatwo się wycofuje. Jak zostawia mnie samą – niby z wyboru, niby dla świętego spokoju, ale tak naprawdę z wygody. I jak ja za długo ten ciężar niosę. Może za długo pozwalam, żeby był „miły” zamiast obecny.
Zbliża się zima. Zmieniłam znicz na nowy – taki sam. Biały. Prosty. Bez słowa. I tym razem nie pytam, czy to wystarczy. Każda z nas miała rację. I każda się myliła. A on – może naprawdę nie potrzebował nic więcej poza naszym spokojem. Ale tego spokoju nie potrafiłyśmy sobie dać.
Magdalena, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grobie mojego męża ktoś zostawiał jedną różę. Teściowa wmawiała mi, że to jego kochanka, ale prawda była inna”
- „Teściowa przeglądała nasze paragony i grzebała w śmieciach. A miała być taka sielanka pod jednym dachem”
- „Ktoś zapalił znicz i zostawił karteczkę na grobie mojej żony. Zatkało mnie, gdy odkryłem, kto ją odwiedza”

