„Teściowa przyniosła kiczowaty znicz z melodyjką na grób mojej mamy. Nawet we Wszystkich Świętych musiała mi dopiec”
„– Zobacz, jaka śliczność! – nacisnęła guzik. Wtedy usłyszałam dziwną melodyjkę. Zatkało mnie. – Co to ma być, Halino?! – zapytałam ostro. – No jak to co? Śliczny, nie? Z melodyjką, taki wyjątkowy. Aż się łezka w oku kręci – powiedziała z rozmarzeniem, stawiając to badziewie obok mojego białego znicza”.

- Redakcja
Nie wiem, czy kiedykolwiek pogodzę się z tym, że jej już nie ma. Rok temu straciłam najbliższą mi osobę – moją mamę. Odeszła niespodziewanie. Serce. Po prostu. Bez pożegnania, bez szansy na ostatnie „kocham cię”, „dziękuję”, „nie odchodź”.
Nie ma dnia, żebym o niej nie myślała. Wiem, że każdy przeżywa żałobę inaczej, ale u mnie to coś więcej niż tylko tęsknota. To wyrwa, rana, która się nie goi. Mama była moją bezpieczną przystanią. Moim punktem odniesienia, moim wszystkim. A teraz? Teraz została cisza. I zdjęcie na komodzie, które codziennie głaszczę palcami, jakby to coś mogło mi ją przywrócić.
Teściowa to nie mama
Adam mówi, że „mama by nie chciała, żebyś się tak męczyła”. Jasne. Łatwo mówić komuś, kto nie wie, co to znaczy stracić matkę. A już na pewno nie matkę taką, jak moja. Adam ma Halinę – kobietę, której nie da się opisać bez użycia przymiotników „głośna”, „wścibska” i „toksyczna”. Jego matka to chodzący dramat obyczajowy. Od lat próbuję ją znosić, ale od śmierci mamy stało się to... nie do zniesienia.
Nie żeby wcześniej było kolorowo. Zawsze mnie oceniała. Że nie tak trzymam nóż. Że nie tak kroję cebulę. Że powinnam nosić inny kolor włosów, bo ten mnie postarza. Ale po śmierci mamy weszła na zupełnie nowy poziom. Pocieszenia w stylu „inni też umierają” albo „ty jesteś jeszcze młoda, dasz sobie radę” bolały bardziej niż cisza.
Zbliżał się listopad. Pierwszy Dzień Wszystkich Świętych bez mamy. I choć cały świat żył dyniami, przebierankami i zniczowymi promocjami, ja miałam tylko jeden plan: pójść na cmentarz, zapalić prosty biały znicz i posiedzieć chwilę w ciszy. Ale wtedy przyszła Halina.
To miała być spokojna wizyta
– Masz znicz? – zapytałam Adama, kiedy wysiadaliśmy z samochodu.
– Mam. Ten, co kupiłaś. W torbie. – skinął głową.
Wiało. Listopadowy wiatr świstał między grobami, niosąc ze sobą zapachy wosku, suszonych liści i mokrej ziemi. Szliśmy w milczeniu przez alejkę, mijając znajome nagrobki. Ten z aniołem, gdzie spoczywa pani Irena z bloku obok. Tamten z czarnym marmurem i fotografią uśmiechniętego chłopaka, który zginął na motorze. I wreszcie – mama. Jej miejsce. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to tu.
– Postaw go z lewej – powiedziałam cicho, wyjmując bukiet z siatki.
Adam zapalił znicz i ostrożnie postawił go. Zwyczajny, biały znicz. Taki, jaki zawsze kupowałyśmy z mamą dla dziadków. Kiedy byłam mała, wybierałyśmy je razem. Mama mówiła, że pamięć nie potrzebuje ozdób. Tylko obecności.
I wtedy ją usłyszeliśmy.
– Oooo, jesteście! – zabrzmiał za nami ten znajomy, teatralnie rozentuzjazmowany głos. – A ja już byłam wcześniej, ale pomyślałam, że zajrzę jeszcze raz.
Odwróciłam się powoli. Halina. W płaszczu w panterkę i… dziwnym zniczem w dłoni.
– No… i co tam niesiesz? – zapytałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
– Zobacz, jaka śliczność! – nacisnęła guzik.
Wtedy usłyszałam dziwną melodyjkę. Zatkało mnie.
– Co to ma być, Halino?! – zapytałam ostro.
– No jak to co? Śliczny, nie? Z melodyjką, taki wyjątkowy. Aż się łezka w oku kręci – powiedziała z rozmarzeniem, stawiając to badziewie obok mojego białego znicza.
– To jest grób mojej matki, nie choinka! – wycedziłam przez zęby, czując, jak serce wali mi jak młot.
Ale ona już się odwracała, poprawiając fryzurę w lusterku. Nie wiedziała, że właśnie zbezcześciła mój najważniejszy dzień. I że od tego momentu – naprawdę jej nienawidzę.
Byłam wściekła
Zatrzasnęłam drzwi auta z takim impetem, że aż szyby zadźwięczały. Adam powoli zapiął pas i włączył silnik. Nie odzywałam się przez pierwsze dwie minuty drogi. Czułam, jak całe ciało mi pulsuje.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – wybuchłam w końcu.
– Ale… co miałem powiedzieć?
– Serio?! Ona postawiła na grobie mojej matki znicz, który gra tandetną melodyjkę.
– Asia, no przecież… To tylko znicz.
– Nie! – uderzyłam pięścią w deskę rozdzielczą. – Dla ciebie wszystko jest „tylko”! Tylko znicz, tylko Halina, tylko twoja matka, tylko moje uczucia!
– Nie dramatyzuj…
– Nie dramatyzuj?! Ona zbezcześciła pamięć o mojej mamie! Jak mogłaś pozwolić, żeby to się tam znalazło?!
Adam wciągnął powietrze i wbił wzrok w drogę.
– Moja mama nie chciała źle… Takie znicze są teraz modne.
– Wiesz, gdzie mam modę?! To był mój moment. Mój i mojej mamy.
Milczał. Spojrzałam za okno. Krople deszczu zaczęły stukać w szybę. Wtedy zrozumiałam, że to nie tylko Halina mnie zdradziła. Adam też.
Teściowa przyszła w odwiedziny
Nie minęły dwa dni, a już stała pod drzwiami z plastikowym pojemnikiem w dłoni.
– Upiekłam ciasto! Ze śliwkami, tak jak lubisz – zaćwierkała, kiedy tylko otworzyłam.
Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu, jak na obcą kobietę, która niechcący trafiła pod mój adres. Ale nie, to była Halina – w całej swojej okazałości: tona perfum, nienaganny makijaż i ten jej uśmiech, który przypominał bardziej reklamę pasty do zębów niż życzliwość.
– Wejdź – powiedziałam bez entuzjazmu.
Usiadła na moim fotelu, jakby był jej własny. Adam był w pracy. Dobrze. Jeszcze jego mi tu brakowało.
– Nie mogłam spać… – zaczęła. – Tak się martwiłam, że się na mnie obraziłaś. Przecież to był tylko znicz, Asiu…
– Nie obraziłam się – powiedziałam spokojnie, choć głos miałam lodowaty. – Po prostu byłam upokorzona.
– Ty to zawsze wszystko tak przeżywasz… Przecież twoja mama i tak by nic nie powiedziała – zaśmiała się krótko, jakby opowiadała anegdotę.
Wtedy wstałam. Powoli. Bez słowa przeszłam do kuchni, otworzyłam śmietnik i wrzuciłam ciasto do środka. Halina patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty wyprawiasz?!
– To samo, co zrobiłaś na cmentarzu. Bez pytania. Bez wyczucia. Bez szacunku.
Zacisnęła usta. Wstała i złapała za torebkę.
– Dobrze. Już wiem, gdzie moje miejsce.
– Świetnie. A teraz proszę, nie przychodź więcej.
Nie zatrzymałam jej. Trzasnęła drzwiami tak, że echo odbiło się od ścian. Nie poczułam ulgi. Poczułam, że coś we mnie właśnie pękło. Na dobre.
Wróciłam na cmentarz
Poszłam tam sama. Bez Adama, bez Haliny. Wzięłam nowy znicz. Na cmentarzu było pusto. Większość osób już odwiedziła swoich. Tylko wiatr się plątał między grobami. Szelest liści brzmiał, jakby ktoś mnie wołał. Usiadłam na ławeczce obok jej grobu. Wpatrzona w nagrobek.
– Przepraszam, mamo – powiedziałam, prawie szeptem. – Że nie umiałam cię ochronić przed nią. Przed nimi wszystkimi. Przed tym kiczem.
Łzy same leciały.
– Ja… nie umiem się odnaleźć bez ciebie. Każdy mówi, że „czas leczy”, ale czas to złodziej. Zabiera cię codziennie trochę bardziej. I boli mnie, że nawet w tym jednym dniu nie umiałam cię obronić. Że Adam… że on nic nie powiedział. Jakby mnie nie było.
Poprawiłam znicz. Ustawiłam go równo. Obok stał tamten. Wzięłam go i cisnęłam do śmietnika przy alejce.
– Ty nie potrzebujesz migającego badziewia, mamo.
Coś się musi zmienić
Stał w kuchni, gdy wróciłam. Smażył jajka, jakby nic się nie stało. Pachniało cebulą i masłem. Zatrzymałam się w progu i patrzyłam na niego długo, aż w końcu odwrócił głowę.
– Gdzie byłaś? – zapytał cicho.
– Na cmentarzu.
Westchnął.
– Joanna… Naprawdę nie możesz się tak zadręczać. To tylko znicz.
– Nie. – Pokręciłam głową. – To wszystko, co za nim stoi.
Odłożył widelec. Patrzył na mnie, jakby nagle dotarło, że jestem czymś więcej niż dodatkiem do jego matki.
– Przesadzasz.
– Przesadzam? To powiedz mi, kiedy ostatni raz zapytałeś, jak się czuję. Kiedy obroniłeś mnie przed Haliną? Kiedy byłeś po mojej stronie, a nie tej bezczelnej, głośnej kobiety, którą nazywasz mamą?
– Ona nie chciała źle…
– Adam. Przestań mnie traktować jak histeryczkę. To nie o znicz chodzi. To o brak szacunku. O to, że pozwalasz jej mnie ranić. Że za każdym razem milczysz, kiedy powinna paść obrona. Albo jedno słowo: „Dość”.
Zapadła cisza.
– Nie potrafię z tobą być ostatnio – powiedziałam po chwili.
– Przecież jesteśmy razem…
– Na zdjęciach. Na papierze. W rozmowach z sąsiadami, ale czy naprawdę?
Patrzył na mnie, jakby mówił do niego ktoś obcy. Może rzeczywiście byłam mu już obca.
– Chcesz rozwodu? – zapytał.
– Robisz wszystko, żebym zaczęła chcieć – odpowiedziałam.
Joanna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kłóciłam się z siostrą o znicze i chryzantemy nad grobem matki. Wreszcie zrobiłam coś, co zamknęło jej usta na dobre”
- „Pogodziłam się z moim bratem dopiero na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Jednego będę jednak żałować do końca życia”
- „Po śmierci mamy ojciec szybko się pocieszył. Kiedy przyprowadził kochankę nad jej grób, miarka się przebrała”

