Reklama

Zawsze zazdrościłam mężowi cudownej rodziny. Byłam przekonana, że łączy go z rodzicami szczególna więź, której nikt nie jest w stanie zerwać. A tymczasem prawda okazała się zupełnie inna.

To był zły dzień

Kiedy Poznałam Pawła, to od razu się w nim zakochałam. W tym wyjątkowym dniu miałam paskudny humor. Nie dość, że właśnie zostałam zwolniona z pracy, to na dodatek właściciel wynajmowanego przeze mnie mieszkania zakomunikował, że zamierza podnieść mi czynsz.

– Ale ja nie mam z czego zapłacić tak wysokich opłat – próbowałam wziąć go na litość. Bezskutecznie.

– A to już pani problem – usłyszałam.

Gdy spojrzałam mu w twarz, to zamiast współczucia ujrzałam jedynie chytry uśmieszek. Zachciało mi się płakać. A jedynym sposobem na wyładowanie emocji była przejażdżka rowerowa.

Prawie się zderzyliśmy

I kiedy czując wiatr we włosach poczułam w końcu, że trochę się uspokajam, to moje nerwy znowu zostały wystawione na ciężką próbę.

Niech pani uważa! – usłyszałam obok siebie podniesiony głos.

I dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że przez swoje zamyślenie zmieniłam pas jazdy na ścieżce rowerowej i o mały włos nie przejechałam innego rowerzysty.

– Przepraszam – wysapałam ze skruchą, w ostatniej chwili skręcając kierownicą.

A gdy zobaczyłam, kogo o mało nie staranowałam, to serce zaczęło mi bić szybciej. Przede mną stał wysoki brunet o niebieskich oczach, który na dodatek miał w policzkach cudowne dołeczki.

Okazało się, że niedoszły uczestnik kolizji nie tylko nie miał do mnie żalu, ale dodatkowo postanowił zaprosić mnie na kawę. A ja jeszcze tego samego wieczoru doszłam do wniosku, że właśnie poznałam miłość swojego życia.

Wszystko działo się szybko

Nasze narzeczeństwo nie trwało zbyt długo. Oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać i kilka miesięcy po pierwszej randce stanęliśmy na ślubnym kobiercu. I wtedy przekonałam się, że mam podwójne szczęście. Rodzice Pawła traktowali mnie jak własną córkę.

– Witaj w rodzinie – usłyszałam od teściowej na kilka dni przez ślubem.

A kiedy mocno mnie przytuliła, to poczułam, jak łzy same napływają mi do oczu. Ja nigdy nie miałam zbyt dobrych kontaktów z rodzicami, a kiedy postanowili wyjechać za granicę, to nasz kontakt niemal się urwał. Nie znaleźli nawet czasu, aby przyjechać na ślub swojej jedynaczki.

– Dziękuję – wyszeptałam wzruszona. I chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że mam wokół siebie ludzi, na których zawsze mogę liczyć.

Rodzina męża wydawała się idealna

Nasz ślub był jak z bajki. Stojąc przed ołtarzem i wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie. "Niech to się nigdy nie kończy" – mówiłam w duchu. I po części tak się stało. Kolejne lata naszej wspólnej drogi były jednymi z najszczęśliwszych w moim życiu. Mój mąż okazał się nie tylko przystojnym, zabawnym, miłym i empatycznym facetem. Dodatkowo był pracowity i miał dryg do robienia interesów, dzięki czemu niczego nam nie brakowało.

– Ty to masz szczęście – westchnęła przyjaciółka, której pochwaliłam się, że za kilka tygodni wyjeżdżamy na wakacje w ciepłe kraje.

– Wiem – zapewniłam ją.

Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że wychodząc za Pawła zmieniłam swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Ale nie tylko Paweł był ważną częścią mojego życia. Podobnie było z jego rodzicami, którzy okazali się najcudowniejszymi teściami pod słońcem. Nie tylko przyjęli mnie do swojej rodziny, ale na każdym kroku podkreślali też, że jestem ważnym jej członkiem.

Taka teściowa to skarb – usłyszałam od Marty, która nie miała takiego szczęścia jak ja.

Ona ze swoją walczyła niemal codziennie i nic nie wskazywało na to, żeby ich relacje miały się unormować.

– To w ogóle są cudowni ludzie – powiedziałam. I właśnie tak uważałam.

Niemal każdego dnia przekonywałam swojego męża, że ma mnóstwo szczęścia.

– Rzadko kto ma takie relacje z rodzicami – zapewniałam go. I dokładnie tak uważałam.

Od samego początku naszego związku wiedziałam, że relacje Pawła z rodzicami są wyjątkowe. Łączyła ich nie tylko miłość i przyjaźń. Paweł – pomimo dorosłego wieku i posiadania własnej rodziny – za każdym razem mógł liczyć na ich pomoc, wsparcie i zrozumienie. Zazdrościłam im tego. Ja nigdy nie czułam rodzicielskiej miłości. A teraz w końcu mogłam cieszyć się z obecności w tak zacnym gronie. I nawet do głowy mi nie przyszło, że wiele z tych rzeczy jest na pokaz.

Chcieliśmy mieć dziecko

Kolejne lata naszego małżeństwa były bardzo spokojne i nic nie wskazywało na to, że za kilka miesięcy wszystko się zmieni.

– A może byśmy pomyśleli o dziecku? – zapytał mnie któregoś razu Paweł.

Do tej pory odkładaliśmy ten temat na później, bo już na początku związku ustaliliśmy, że nie będziemy się spieszyć z powiększeniem rodziny.

– Jeżeli będziemy tylko myśleć, to nic z tego nie wyjdzie – roześmiałam się.

A kiedy Paweł spojrzał na mnie tymi swoimi dużymi oczami, to zrozumiałam, że to jest właśnie ten moment. Teściowie bardzo się ucieszyli, gdy poinformowaliśmy ich, że staramy się o dziecko.

– Wreszcie – powiedziała mama Pawła.

A potem mrugnęła do mnie okiem.

Nie chciałam na was naciskać, ale już od dawna uważałam, że powinniście o tym pomyśleć – uśmiechnęła się.

A ja uświadomiłam sobie, że nasze dziecko będzie miało wspaniałą babcię.

Szukaliśmy podobieństw

Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, to cała rodzina oszalała ze szczęścia. I to były ostatnie tak radosne i beztroskie chwile.

– Jaki on podobny do dziadka Staśka – powiedziałam, gdy tylko zobaczyłam naszego syna.

I faktycznie, maluch był niemal wierną kopią ojca Pawła.

– Tak? – zapytała mnie teściowa.

A potem sceptycznie spojrzała na męża.

– Nie, on jest podobny do Pawła – oznajmiła z dumą.

A ja roześmiałam się w głos. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mój syn nie mógł być podobny do dziadka.

Teściowa się wygadała

Przez kilka kolejnych tygodni całkowicie pochłonęła mnie opieka nad synem. Ale w końcu przyszedł taki czas, że chciałam mieć trochę czasu dla siebie. Dlatego też poprosiłam teściową o pomoc.

– Zajmiecie się wnukiem? – zapytałam.

Byłam przekonana, że do opieki nad wnukiem zaprosi też swojego męża.

To jest tylko mój wnuk – usłyszałam w odpowiedzi.

A gdy spojrzałam ze zdziwieniem na teściową, to próbowała wszystko obrócić w żart, ale ja nie dawałam za wygraną.

– Co masz na myśli? – naciskałam, chociaż teściowa ewidentnie nie miała ochoty o tym rozmawiać.

A gdy zagroziłam, że zapytam teścia, to w końcu pękła.

– Stasiek nie jest ojcem Pawła – usłyszałam po kilku minutach.

A potem dowiedziałam się szokującej prawdy. Okazało się, że moja teściowa w młodości miała romans ze swoim kolegą z pracy, wynikiem którego jest Paweł. I co gorsza – nikomu o tym nie powiedziała.

Nie chciałam niszczyć im życia – tłumaczyła się. – Z takiej prawdy nie wyniknęłoby nic dobrego. A tak przynajmniej jesteśmy szczęśliwą rodziną – argumentowała.

Byłam w szoku

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Życie w kłamstwie nazywasz szczęśliwa rodziną? – zapytałam zszokowana.

Dla mnie było to niepojętne, że przez tyle lat można okłamywać swoich bliskich.

– Łatwo oceniać, stojąc z boku – powiedziała cicho teściowa.

I w sumie miała sporo racji. Bo co ja mogłam wiedzieć o tamtej sytuacji? Zupełnie nic. A mimo to nie byłam w stanie zrozumieć tego, że matka Pawła przez tyle lat żyła w kłamstwie. I to tym bardziej, że zawsze powtarzała, że bez względu na wszystko to szczerość jest najważniejsza.

Nie powiesz nikomu? – zapytała mnie na koniec.

Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Bo sama nie wiedziałam, co mam zrobić.

Od tamtego czasu żyję w kłamstwie. Codziennie patrzę na męża, który nie ma świadomości tego, co zrobiła mu jego matka. I codziennie go okłamuję. Bo tak naprawdę powinnam mu wszystko powiedzieć. Ale nie mam na to odwagi. Nie mam siły, aby zniszczyć wszystko to, co ta rodzina budowała przez lata. Doskonale wiem, że Paweł kocha Stanisława i wiadomość o tym, że nie jest on jego biologicznym ojcem złamałaby mu serce. Ale co będzie jak się dowie? Wtedy znienawidzi mnie za to, że ukrywałam przed nim prawdę. A tego bym nie zniosła.

Katarzyna, 30 lat

Czytaj także: „Po 50-tce mąż chciał bardzo świętować karnawał. Nie sądziłam, że bal przebierańców zrobi w naszym łóżku”
„Opiekowałam się chorą babcią Zosią. Rodzina myślała, że mam dobre serce, a mi chodziło tylko o jej kasę”
„Synowa wpadła w furię, bo posprzątałam jej mieszkanie. Chciałam tylko pomóc, a jeszcze musiałam przepraszać”

Reklama
Reklama
Reklama