Reklama

Z Pawłem poznaliśmy się w pracy. On – kierownik projektu w dużej korporacji. Charyzmatyczny, pewny siebie, roztaczający wokół energię. Ja – nowa dziewczyna w dziale graficznym. Trochę wycofana, z przeszłością, którą wolałam przemilczeć. Zaiskrzyło. I to nie tak sztucznie, jak w filmach. Naprawdę już podczas pierwszego spotkania oboje byliśmy sobą zaintrygowani. Wystarczyło jedno spojrzenie.

Randki zmieniły się w ślub

Wyjścia do kina, randki w przytulnych knajpkach, długie spacery po parku. Potem były wspólne weekendy, wyjazdy, wycieczki rowerowe. Doskonale się dogadywaliśmy niemal w każdej sytuacji. Jasne, czasami wybuchały pomiędzy nami drobne sprzeczki. Ale zwykle były to drobiazgi i już po kilku chwilach nie mogliśmy odkleić od siebie rąk. Uczucia w nas aż kipiały.

Aż w końcu zamieszkaliśmy razem, a po dwóch latach wzięliśmy ślub. Nie był z tych wystawnych, bo nie lubię przepychu. Suknia typu beza, welon sięgający ziemi, piętrowy tort i eleganckie przyjęcie w wytwornym domu weselnym stylizowanym na pałac to zupełnie nie moja bajka. Ja mam duszę romantyczki i najchętniej przeniosłabym się gdzieś w wiejski zakątek. No wiecie, przytulny biały domek z drewnianą werandą, stylowy płotek i wysokie malwy zaglądające do okien. Kocham te klimaty, mimo że na co dzień mieszkam w dużym mieście i pracuję w korporacji.

Ale wesele urządziłam w swoim własnym stylu. Przerobiona stodoła, rustykalny klimat. Mnóstwo świeżych kwiatów we wszystkich kolorach, zero sztuczności. Rodzina Pawła była bardzo zaskoczona. W ich oczach widziałam, że marzyło się im coś zupełnie innego. Patrzyli z niedowierzaniem na dekoracje, dyskretnie komentowali moją luźną sukienkę z koronki, kręcili nosem na proste potrawy podawane na stole i brak obsługi kelnerskiej.

– Myślałam, że zrobicie to porządnie – mruknęła jego matka pod nosem. – Ale cóż, żeby urządzić przyjęcie z klasą, samemu trzeba mieć klasę.

Teściowa nigdy mnie nie lubiła

Już wtedy powinnam była się domyślić, że z tą kobietą nie będzie łatwo. No ale byłam młoda, zakochana do szaleństwa i przekonana, że ludzie wokół życzą mi dobrze. Mój błąd. Czasami warto spojrzeć na zachowanie innych krytycznym okiem i wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Bo zbytnia wiara w dobre intencje to wcale nie życzliwość, ale po prostu naiwność. Jednak tak byłam wychowana i trudno było mi w jednej chwili wejść do świata, który rządził się zupełnie innymi prawami. Gdzie ludzie wcale się nie wspierają, a jedynie kalkulują, przeliczają zyski i sączą na siebie jad.

Teściowa uśmiechała się uprzejmie, ale w jej oczach było coś… lodowatego. Czasami, gdy patrzyła w moją stronę, przechodziły mnie dreszcze. Dosłownie. Miała minę, jakby tylko odliczała dni do naszego rozwodu. Nie mówiła tego wprost, ale wystarczyło kilka spotkań, żebym wiedziała, że jestem dla niej „za biedna”, „znikąd” i „za zwyczajna”.

– Ty, Paweł, mógłbyś sobie znaleźć kogoś... no wiesz, na swoim poziomie. A nie jakąś głupiutką gąskę bez odpowiedniego pochodzenia – powiedziała mu kiedyś w kuchni, gdy myślała, że nie słyszę.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam się kłócić, bo mój mąż był wart wszystkiego. Tak wtedy myślałam. Doskonale się dogadywaliśmy, dbał o mnie i rozpieszczał. Wydawało mi się, że tworzymy związek idealny.

Układało się świetnie, aż nagle…

Wszystko zaczęło się sypać, kiedy kupiliśmy mieszkanie. Wcześniej wynajmowaliśmy przytulne dwa pokoje na pierwszym piętrze. Były jasne, ładnie urządzone, w fajnym punkcie miasta i z widokiem na zielony park z balkonu. Ale nie nasze. A my marzyliśmy, żeby wreszcie stworzyć prawdziwy dom. Kiedyś planowaliśmy dzieci i chcieliśmy zapewnić im stabilizację, bezpieczeństwo. Nie uśmiechało się nam tworzyć rodziny w nie swoich ścianach. W końcu sami wiecie, jak to bywa. W Polsce rynek najmu jest naprawdę niestabilny. Ceny rosną w kosmos, a właściciel zawsze może wypowiedzieć umowę. To dobre dla studenta, a nie dla małżeństwa planującego powiększenie rodziny.

Zaciągnęliśmy więc kredyt na trzydzieści lat i kupiliśmy nasze wymarzone M4 na nowym osiedlu. Okolica bardzo się nam spodobała. Deweloper zadbał nie tylko o same budynki, ale i całe otoczenie. Było zielono i przytulnie. Krzewy, dużo kwiatów, piaskownica, ogrodzony plac zabaw, ścieżki rowerowe. Dla mnie idealne miejsce do życia i planowania przyszłości.

Pojawił się jednak pewien problem. Dużą część wkładu własnego dał Paweł, bo to on miał oszczędności po dziadkach. Ja dorzuciłam tyle, ile mogłam, ale nie było tego dużo. Pochodziłam z mocno przeciętnej rodziny, w której się nie przelewało. Była nas trójka, a rodzice nie zarabiali kokosów. Nie miałam więc dużego wsparcia finansowego z domu i musiałam sama dorabiać się drobnymi kroczkami. A przy dzisiejszych cenach wynajmu i kosztach utrzymania wcale nie jest to takie łatwe.

– Kochanie, jesteśmy małżeństwem. Jakie znaczenie ma to, kto, ile dał? Przecież to jest wszystko nasze wspólne. Dla naszej przyszłej rodziny – mówił mi wtedy z uśmiechem, a ja mu wierzyłam.

Dlaczego niby miałabym nie wierzyć?

Czy jedno zdanie może nas zniszczyć?

Po dwóch miesiącach zrobiliśmy parapetówkę. Wszyscy przyszli – moi rodzice i brat z dziewczyną, teściowie, znajomi, trochę kolegów z pracy. Było gwarno i wesoło. Do czasu. Pamiętam, że właśnie kroiłam tort, kiedy nagle zrobiło się cicho. Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła – z kamienną twarzą – i jego matkę, która trzymała kieliszek i patrzyła prosto na mnie.

– Mam tylko nadzieję, synku, że wiesz, że ona nigdy cię nie kochała. Wzięła cię dla pieniędzy – powiedziała to niby cicho i konspiracyjnie, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy usłyszeli.

Serce mi na moment stanęło.

Myślałam, że Paweł wybuchnie. Zacznie awanturę, kłótnię. Że powie jej, żeby wyszła. Że stanie po mojej stronie. Ale on tylko patrzył na mnie. I nie powiedział nic. Po prostu milczał.

Nie mogłam w to uwierzyć. Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Próbowałam nie płakać, ale nie dało się. Znałam tę kobietę – wiedziałam, że potrafi manipulować, ale nie sądziłam, że ze swoimi intrygami upadnie aż tak nisko. Czy Paweł naprawdę w to uwierzył? W to, co ona mówiła? Dlaczego jej się nie sprzeciwił? Dlaczego nie stanął po mojej stronie? Dlaczego nie zaprzeczył?

Gdy w końcu wyszłam z łazienki, goście już się zbierali. No cóż, nikt nie chciał świętować w takiej atmosferze. Na pewno wszystkim było strasznie głupio po tym, co usłyszeli z ust mojej teściowej. Wanda uśmiechała się pod nosem. A Paweł… On był zimny. Obojętny. Jakby nagle stał się zupełnie kimś innym. Co się właściwie wydarzyło?

Próbowałam to naprawić

Następne dni były pełne milczenia. Czekałam, aż to mój mąż coś powie. W końcu sama spróbowałam z nim porozmawiać.

– Paweł, naprawdę uważasz, że jestem z tobą dla pieniędzy?

A on tylko wzruszył ramionami.

– Nie wiem już. Może coś w tym jest – wydusił po dłuższej chwili milczenia.

Ręce mi opadły. Złamał mi serce. Nie słowami, ale tym brakiem zaufania. Czy jedno zdanie jego matki mogło aż tak wszystko zniszczyć?

– Przecież wiesz, że cię kocham. Nie udawałam tego nigdy – powiedziałam z płaczem.

– Może – odpowiedział i wyszedł z domu.

Byłam pewna, że teściowa już od dawna sączyła mu jad do ucha. Aż w końcu osiągnęła swój cel i nas poróżniła. Byłam po prostu załamana.

Nasze małżeństwo się posypało

Przez kolejne tygodnie nasze relacje tylko się pogarszały. Paweł coraz częściej nocował „u kolegi z pracy”, wracał późno, nie odbierał telefonu. A ja gasłam w oczach.

Pewnego dnia wrócił, usiadł naprzeciw mnie i powiedział:

Chcę separacji. Muszę sobie to wszystko przemyśleć – jego głos był beznamiętny, całkowicie wyzuty z emocji. – Tak będzie dla nas lepiej, uczciwiej – dodał.

Nie błagałam. Nie płakałam. Nie robiłam awantur. Po prostu skinęłam głową. Czułam, że przegrałam z jego matką. Ale czy na pewno to tylko jej wina?

Zostałam sama w mieszkaniu, które przypominało mi o wszystkim. Z kredytem, z żalem, z tysiącem pytań. Jak mogłam być aż tak ślepa? Jak mogłam zaufać mężczyźnie, który przy pierwszym powiewie wiatru odwrócił się ode mnie?

Jedyne, czego nie żałuję, to tego, że nie zniżyłam się do poziomu jego matki. Nie tworzyłam intryg. Nigdy nie odwzajemniłam jadu. Ale czy to coś dało? Może kiedyś się z tego otrząsnę. Może nawet się zakocham. Ale jedno wiem na pewno: jeśli mężczyzna przedkłada opinię matki nad miłość, to nie jest wart moich łez.

Martyna, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama