„Gdy teściowa załatwiła fotografa na chrzest mojego dziecka, wiedziałam, że coś tu śmierdzi. Niestety miałam rację"
„Kamil początkowo wspierał mnie w każdym szaleństwie przygotowań. Wytrwale słuchał o wybranym odcieniu różu na wstążkach, cierpliwie znosił przymiarki sukienki dla Oliwii i nawet zasugerował kilka utworów, które mogłyby lecieć w tle podczas uroczystości. Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka".

- Redakcja
Nigdy nie byłam przesadną perfekcjonistką. Ale w przypadku chrzcin naszej Oliwki chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. To w końcu jeden z tych dni, które zdarzają się tylko raz w życiu — i które wspomina się potem przez lata.
Chciałam mieć piękne zdjęcia, piękne dekoracje, szczęśliwą rodzinę przy jednym stole. Tak niewiele, a jednak... jak się okazało, dla niektórych to było za dużo.
Kamil początkowo wspierał mnie w każdym szaleństwie przygotowań. Wytrwale słuchał o wybranym odcieniu różu na wstążkach, cierpliwie znosił przymiarki sukienki dla Oliwii i nawet zasugerował kilka utworów, które mogłyby lecieć w tle podczas uroczystości. Wydawało się, że wszystko idzie jak z płatka.
Do czasu, aż pojawiła się Barbara
Moja teściowa zawsze miała trudności z zaakceptowaniem faktu, że nie jest w centrum każdej decyzji. A teraz — kiedy w grę wchodziło "jej wnuczątko" — była jeszcze bardziej... aktywna.
Przysłała mi linki do "lepszego" cateringu, namawiała na zmianę kościoła, a kiedy dowiedziała się, że wynajęliśmy fotografa... westchnęła ciężko i rzuciła niby od niechcenia:
– No ale po co wydawać takie pieniądze, jak Tomek robi świetne zdjęcia? Mój znajomy, sprawdzony człowiek.
Poczułam wtedy niepokój. Taki irracjonalny, przeszywający dreszcz na plecach, który mówił: "uważaj".
Ale przecież nie mogłam od razu odmówić. Zwłaszcza że Kamil poprosił:
– Kochanie, zróbmy to dla niej. Wiesz, jaka ona jest... Jak się uprze, to będzie potem dramat.
A ja naprawdę, szczerze, nie chciałam dramatu. Nie tego dnia.
Nie przypuszczałam wtedy jeszcze, że dramat dopiero nadchodzi. I to w wydaniu, którego nie zapomnę nigdy.
– Aneta, no weź... – Kamil podszedł do mnie od tyłu, objął w pasie i oparł brodę na moim ramieniu. – Będzie dobrze, zobaczysz.
Stałam przy kuchennym blacie, z telefonem w ręce, wpatrując się w wiadomość od naszej wybranej wcześniej fotografki: "Potwierdzam obecność na chrzcinach Oliwii. Do zobaczenia!". Chciałam jej napisać, że coś się zmieniło. Ale nie mogłam się zmusić, żeby nacisnąć "wyślij".
– Naprawdę mamy odwołać kogoś, kogo wybrałam dwa miesiące temu, bo twoja mama się uparła?! – syknęłam, czując, jak wzbiera we mnie złość.
Kamil westchnął. Widziałam, że walczy ze sobą.
– Anetko, no proszę cię... Ona już wszystko rozpowiedziała po rodzinie, że jej znajomy robi zdjęcia. Jeśli teraz mu podziękujemy, to będzie obrażona na rok. I na chrzciny pewnie nawet nie przyjdzie, a ty chyba nie chcesz takiego cyrku przed wszystkimi?
Zacisnęłam palce na blacie, aż zbielały mi kostki.
Wiedziałam, że on ma rację. Wiedziałam też, że jestem w potrzasku.
– A jeśli ten cały Tomek to jakiś kompletny amator? Co, jeśli zdjęcia wyjdą tragicznie?
– Przesadzasz. – Kamil spróbował mnie pocałować w policzek, ale odsunęłam się od niego. – Mama mówiła, że robił zdjęcia na komunii u sąsiadów i wszyscy byli zachwyceni.
Prychnęłam pod nosem. Jasne, sąsiedzi Barbary byli zachwyceni... Pewnie tak samo jak wszystkim innym zawsze się "podobają" jej pomysły, żeby tylko mieć święty spokój.
– Dobra, róbcie jak chcecie – powiedziałam lodowato. – Ale jak coś pójdzie nie tak, nie licz na to, że nie usłyszysz ode mnie: "A nie mówiłam?!"
Wewnętrznie już czułam, że to będzie zły wybór. Że coś, co miało być dla Oliwii pięknym wspomnieniem, zamieni się w farsę. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo.
W kościele panował półmrok, który podkreślał podniosłą atmosferę uroczystości. Starałam się skupić na chwili — na Oliwii, na jej maleńkiej, śpiącej buźce w białej sukience. Ale co chwilę coś mnie rozpraszało.
A właściwie ktoś. Barbara
Wysoka, krępa postać w wyrazistym, czerwonym żakiecie, kręcąca się jak bąk wokół nas.
Ledwie ksiądz rozpoczął modlitwę, a ona już podbiegła do Kamila.
– Głowa Oliwii jest za bardzo przekrzywiona! – szepnęła nerwowo i zaczęła poprawiać dziecko, zupełnie ignorując aparat, który Tomek właśnie wycelował w naszą stronę.
Kamil spojrzał na mnie bezradnie. A ja zacisnęłam zęby.
Kiedy ceremonia ruszyła dalej, teściowa nie przestawała. Co kilka minut szturchała mnie łokciem albo łapała Kamila za ramię, pokazując coś palcem. Kiedy Oliwia nieco się poruszyła, Barbara natychmiast rzuciła się, by "poprawić ubranko" — zasłaniając cały kadr. Tomek tylko się uśmiechał pod nosem i pstrykał zdjęcia, nie przerywając.
W końcu nie wytrzymałam. Podeszłam do Barbary i szepnęłam przez zaciśnięte usta:
– Może pozwólmy fotografowi pracować?
Barbara teatralnie przewróciła oczami.
– Przecież tylko chcę, żeby wszystko wyglądało ładnie – odparła głośno, jakby celowo chciała, żeby wszyscy słyszeli.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Spojrzałam na Tomka — nawet nie próbował ustawiać nas ponownie. Raczej śledził każdy ruch Barbary z lekkim rozbawieniem.
Wtedy po raz pierwszy przeszło mi przez myśl: czy oni się na coś umówili?
Ale szybko odsunęłam tę myśl. W końcu... to była moja teściowa. Matka mojego męża. Co najgorszego mogła zrobić?
Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.
Tydzień po chrzcinach Kamil odebrał paczkę od Tomka. Zdjęcia. Miało być ich ponad sto. Wysoka jakość, profesjonalna obróbka, piękne pamiątki — przynajmniej tak obiecywała Barbara.
Siedzieliśmy razem na kanapie. Oliwia spała w swoim łóżeczku, a ja niemal drżałam z niecierpliwości. Kamil włączył laptopa i otworzył pierwszy folder.
Zamarłam.
Na pierwszym zdjęciu — w samym centrum kadru — Barbara, wykrzywiona w teatralnym grymasie, zasłaniała pół twarzy Oliwii.
Kamil przełączył dalej.
Na kolejnym: teściowa poprawiała Oliwii rękaw sukienki, wchodząc niemal nosem w obiektyw.
Dalej — jej ręce w kadrze.
Jeszcze dalej — szeroki uśmiech Barbary, podczas gdy my z Kamilem wyglądaliśmy jak statyści w tle.
Nie było ani jednego zdjęcia, na którym bylibyśmy sami z córką. Ani jednego spokojnego, pięknego portretu. Wszędzie Barbara: poprawiająca, zasłaniająca, grymasząca.
– To jakiś żart... – wyszeptałam, czując, jak do oczu napływają mi łzy.
Kamil wpatrywał się w ekran, z każdym kolejnym kliknięciem coraz bardziej blady.
– Aneta... ja nie wiem, co powiedzieć... – wyjąkał.
– Naprawdę nie wiesz?! – syknęłam. – Przecież to było celowe! Ona cały czas wchodziła w kadr! A Tomek? Nawet nie próbował zrobić normalnych zdjęć!
Wstałam, zaczęłam chodzić po pokoju. W głowie dudniło mi jedno słowo: sabotaż.
– Przypomnij sobie — odwróciłam się gwałtownie do Kamila. – Cały czas tam łaziła, poprawiała, komentowała... Jakby chciała zepsuć każde ujęcie.
Kamil wbił wzrok w podłogę. I wtedy zobaczyłam w jego oczach coś, co mnie przeraziło.
On też zaczął w to wierzyć
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, a w głowie przewijały mi się obrazy z kościoła — jak Barbara łazi w kadrze, jak Tomek tylko patrzy, jak ja próbuję zachować spokój... Naiwnie wierząc, że wszystko jeszcze da się uratować.
Około drugiej w nocy nie wytrzymałam. Siedzieliśmy z Kamilem w kuchni, przy zimnej herbacie.
– Powiedz mi wprost – odezwałam się drżącym głosem. – Czy twoja matka zrobiła to specjalnie?
Kamil nie od razu odpowiedział. Bawił się pustym kubkiem, przesuwając go w kółko po blacie. W końcu westchnął ciężko.
– Aneta... Ona... – przerwał i przetarł twarz dłońmi. – Mama od początku była zła, że nie zapytałaś jej o zdanie przy organizacji.
– Czyli...?
– No... uważała, że ją wykluczyliśmy. Że to wszystko powinno być "rodzinne", a ty zrobiłaś po swojemu.
Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
– I dlatego sabotowała zdjęcia mojej córki?! – podniosłam głos. – Naszej córki! Swojej własnej wnuczki?
Kamil skrzywił się, jakby każde moje słowo go raniło.
– Może... – wydukał. – Może chciała cię ukarać. Pokazać, że bez niej wszystko pójdzie nie tak.
Wbiłam wzrok w niego, czując w gardle coś, co przypominało palącą kulę gniewu.
– Czyli jej potrzeba kontroli była ważniejsza niż wspomnienia z pierwszego wielkiego dnia życia naszej córki?!
Kamil nie odpowiedział. Wtedy poczułam coś jeszcze gorszego niż złość. Poczucie zdrady.
Nie tylko przez Barbarę. Przez niego też. Bo pozwolił jej na to.
Bo nie zatrzymał jej wtedy, kiedy jeszcze mógł
Nie zamierzałam dłużej udawać, że nic się nie stało. Następnego dnia rano, ledwo Kamil wyszedł do pracy, chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Barbary. Odebrała niemal natychmiast.
– Dzień dobry, Anetko! – zaświergotała jakby nigdy nic. – Jak się czujecie po uroczystości?
Zacisnęłam szczękę.
– Możemy się spotkać? – spytałam lodowatym tonem. – Musimy porozmawiać.
– Oczywiście, złotko! – odpowiedziała, a w jej głosie aż dźwięczała fałszywa serdeczność.
Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko jej domu. Przyszła w modnym płaszczu, zadowolona z siebie, jakby właśnie wygrała w totolotka.
Usiadłam, nawet nie udając uśmiechu.
– Chciałam porozmawiać o zdjęciach z chrzcin – zaczęłam od razu.
Barbara przechyliła głowę z udawanym zdziwieniem.
– Coś nie tak, kochanie? Przecież Tomek się tak starał!
Prawie się roześmiałam — gorzko.
– Tak, starał się... uwiecznić każdą twoją interwencję, każde twoje krzywienie się i każde wchodzenie w kadr.
Uśmiech na twarzy Barbary zamarł. Ale szybko się pozbierała.
– Ależ Anetko... – zaczęła słodziutkim tonem. – Ja przecież tylko chciałam pomóc. Malutka miała przekrzywioną sukienkę, włoski w nieładzie... No przecież nie mogłam tak patrzeć, prawda?
Patrzyłam jej prosto w oczy. I wtedy zobaczyłam to.
To krótkie, ledwie zauważalne błysk satysfakcji.
Jakby mówiła: Dobrze ci tak.
Wstałam, kładąc serwetkę na stoliku.
– Nigdy więcej nie będziesz ingerować w nasze życie – powiedziałam spokojnie, ale tak twardo, że sama siebie nie poznałam. – Ani w nasze decyzje, ani w nasze wspomnienia.
Barbara otworzyła usta, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Ale nie dałam jej szansy. Odwróciłam się i wyszłam, zostawiając ją z niedopitą kawą i własną goryczą.
Siedziałam wieczorem w salonie, wpatrując się w ekran laptopa. Folder z "pamiątkami" z chrzcin Oliwii wyświetlał się przede mną jak cichy wyrzut. Kliknęłam na jedno z mniej tragicznych zdjęć — na którym widać było czubek główki córki i kawałek mojej sukienki. Resztę zasłaniała Barbara.
Poczułam ukłucie w sercu. Tyle emocji, tyle przygotowań, tyle nadziei... na próżno. Ale potem usłyszałam cichy śmiech Oliwii, dochodzący z sypialni. Mój świat. Moja córka. Moje wszystko.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego. Wspomnienia to nie zdjęcia. To emocje, które zostają w nas — nawet jeśli świat dookoła robi wszystko, żeby je zniszczyć. Nie zapomnę, jak Kamil trzymał mnie za rękę podczas chrztu. Nie zapomnę ciepła maleńkiej dłoni Oliwii, zaciskającej się na moim palcu.
Nie zapomnę tego, jak bardzo pragnęłam, by ten dzień był piękny — i jak bardzo naprawdę był, mimo wszystko. Czy nasze relacje z Barbarą kiedykolwiek się poprawią? Wątpię.
Może przestaniemy udawać rodzinę, którą nigdy nie będziemy. Może przestaniemy pozwalać innym na wchodzenie z butami w nasze życie. A może w końcu nauczymy się, że czasem trzeba zamknąć pewne drzwi... I więcej ich nie otwierać. Nawet wtedy, kiedy ktoś bardzo głośno za nimi krzyczy. Spojrzałam jeszcze raz na zdjęcie, zamknęłam laptopa i uśmiechnęłam się do siebie. Moja córka będzie miała własne wspomnienia. I przysięgam sobie, że będą prawdziwe. Nie zafałszowane uśmiechami na siłę. Nie zniszczone cudzym ego. Prawdziwe. Nasze.
Aneta, 30 lat
Czytaj także:
- „Zięć traktuje moją córkę jak bankomat. Dałem popalić temu darmozjadowi, aż mu w pięty poszło”
- „Syn skakał z kwiatka na kwiatek, aż w końcu zasiał nasionko. Wypiął się na dziecko, a odpowiedzialność spadła na mnie”
- „W prezencie na 18. dostałem coś dziwnego. Nagle straciłem niewinność i zaufanie do bliskich” | polki.pl

