Reklama

Nie tak wyobrażałam sobie nasze wspólne życie. Kiedy Michał oświadczył mi się na naszej pierwszej rocznicy, obiecał, że zawsze będziemy razem – na dobre i na złe. Tylko że nikt nie powiedział, że to „zawsze” oznacza też jego mamę, Halinę, z którą muszę dzielić każdy dzień od momentu, gdy przeprowadziłam się do ich domu.

To nie tak, że Halina jest zła… ale jej sposób bycia sprawia, że czuję się niewidzialna. Cichy mur między nami stał się z czasem nie do zniesienia. Michał pracuje od rana do wieczora, a ja… siedzę tu, w tym obcym mieście, czuję się jak niechciany lokator, bez pracy, bez przyjaciół, bez życia. Czasem łapię się na tym, że patrzę na swoje odbicie w oknie kuchennym i nie poznaję tej dziewczyny z warkoczem, w zniszczonym swetrze. Kim ja w ogóle jestem? Żoną? Synową? Porażką? Halina patrzy na mnie z tym swoim chłodnym wzrokiem, który mówi: „Nie jesteś dość dobra dla mojego syna”. I może ma rację. Nie mam pracy, nie mam planu, nie mam siły. Siedzę tu, zagubiona i zrezygnowana, i zaczynam się bać, że może rzeczywiście nigdy się tu nie odnajdę.

Trochę się pokłóciłyśmy

Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z letnią już kawą, patrząc na ekran laptopa, który świecił pustymi ogłoszeniami o pracę. Każde kolejne wydawało się mniej realne niż poprzednie. „Minimum trzy lata doświadczenia, znajomość języka na poziomie B2, dynamiczna osobowość”. Kto w ogóle wymyśla te wymagania? Przełknęłam gulę w gardle, próbując się nie rozkleić.

Nagle w drzwiach stanęła Halina. Jej wzrok przesunął się po mnie, po moim kubku, laptopie, bałaganie na stole – i utkwił w mojej twarzy. Westchnęła ciężko, jakby sam widok mnie męczył.

Trzeba się wziąć do roboty, a nie tylko siedzieć i patrzeć w komputer – rzuciła tym swoim tonem, który miał ranić, choć udawał, że to „dla mojego dobra”.

Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, ale próbowałam jeszcze zachować spokój.

– Łatwo mówić, kiedy się ma znajomości… – wymamrotałam pod nosem, ale wystarczająco głośno, by usłyszała.

– Co powiedziałaś? – Halina zmrużyła oczy, jakby nie dowierzała, że ośmielam się jej pyskować.

Podniosłam wzrok, bo już nie mogłam się powstrzymać.

– Może nie każdy ma tyle szczęścia co ty, Halino!

Zapadła cisza. Na twarzy teściowej coś drgnęło – jakby na moment pękła jej skorupa. Zrobiła krok w tył, jakby dostała w twarz. Ale nic nie powiedziała. Wysunęła się z kuchni, zostawiając mnie samą z tą ciszą, która nagle wydawała się głośniejsza niż krzyk. Siedziałam tak jeszcze chwilę, serce waliło mi jak oszalałe. Co ja najlepszego zrobiłam? Czy naprawdę musiałam to powiedzieć? Czy nie mogłam po prostu ugryźć się w język? Ale przecież... ona patrzyła na mnie, jak na darmozjada. Jak na kogoś, kto marnuje życie jej syna. A ja... chciałam być kimś więcej. Tylko nie wiedziałam, jak.

Teściowa chciała mi pomóc

Następnego dnia w kuchni znalazłam kartkę. Leżała przy moim kubku, jakby ktoś celowo ją tam położył. Na białym papierze, starannym pismem Haliny, widniało ogłoszenie: „Przyjmę pracownika biurowego – księgowość, podstawy obsługi komputera, mile widziane doświadczenie”. Telefon i adres firmy pod spodem. Zamarłam. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Patrzyłam na kartkę, jakby miała zaraz ożyć.

– Znalazłam to... Może spróbujesz? – usłyszałam jej głos za plecami.

Halina stała w progu, z założonymi rękami, ale jej głos nie był już tak ostry. Brzmiał... niepewnie? A może to tylko moje wrażenie?

– Dlaczego to robisz? – zapytałam, unosząc wzrok.

Nie chciałam, żeby myślała, że się cieszę, ale prawda była taka, że coś w środku we mnie drgnęło. Jakby ktoś podał mi rękę, kiedy tonęłam. Halina milczała przez chwilę, jakby szukała słów. W końcu wzruszyła ramionami.

– Bo nie chcę, żebyś się męczyła – powiedziała cicho, a potem odwróciła się i wyszła.

Zostałam sama z tą kartką w dłoni, z głową pełną pytań. Czy ona naprawdę chciała mi pomóc? Czy to była jej forma kontroli – dać mi coś, żebym jej była wdzięczna? Czy może... może naprawdę nie chciała, żebym czuła się tutaj jak obcy element? Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że powinnam zadzwonić pod ten numer. Że to może być moja szansa, pierwszy krok do wyrwania się z tej matni. Ale jednocześnie czułam, jak serce bije mi szybciej – ze strachu, z wątpliwości, z poczucia, że oto coś się zmienia.

Nie było różowo

Udało się, ale pierwszy dzień w pracy był jak z koszmaru. Spóźniłam się, bo tramwaj utknął w korku, a potem przez dziesięć minut nie mogłam znaleźć właściwego budynku. Kiedy wreszcie dotarłam do biura, spocona i z rozwichrzonymi włosami, miałam ochotę uciec. Ale nie mogłam – nie po tym, jak Halina znalazła dla mnie to ogłoszenie. Wieczorem wróciłam do domu zmęczona i przybita. Czułam, że się nie nadaję. Że znów zawiodę.

Siedziałam w kuchni nad talerzem zupy, grzebiąc łyżką w makaronie, kiedy Halina usiadła naprzeciwko. Przez chwilę była cisza, tylko tykanie zegara na ścianie.

– Jak ci minął pierwszy dzień? – zapytała, a w jej głosie, ku mojemu zdziwieniu, nie było ironii.

– Było ciężko, ale… dziękuję – odpowiedziałam cicho, spuszczając wzrok. To „dziękuję” przyszło mi z trudem, ale wiedziałam, że muszę je powiedzieć.

Halina odchyliła się na krześle, przyglądając mi się uważnie.

Każda praca jest ciężka – powiedziała w końcu, a kącik jej ust lekko się uniósł. – Ale daje satysfakcję. Pamiętaj o tym.

Te słowa... były jak ciepła herbata po długim dniu. Nie oceniała. Nie narzekała. Nie kpiła. Tylko mówiła, jak jest – może trochę szorstko, ale uczciwie. Patrzyłam na nią i pierwszy raz pomyślałam, że może… nie zawsze była taką twardą, nieprzystępną kobietą. Może… naprawdę chciała mi pomóc?

Szczerze porozmawiałyśmy

Kilka dnia później siedziałyśmy wieczorem w kuchni, obie zmęczone po całym dniu. Halina zaparzyła herbatę – mocną, czarną, taką, jaką zawsze pijała. Ja dolałam do swojej trochę mleka, a potem obie patrzyłyśmy w ciszy na parę unoszącą się z kubków.

– Wiesz – odezwała się nagle Halina, zerkając na mnie kątem oka – nie zawsze byłam taka silna, jak myślisz. Też miałam swoje lęki… i popełniałam błędy.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Siedziała prosto, ale jej głos drżał delikatnie, jakby coś w niej pękło.

– Naprawdę? – zapytałam ostrożnie. – Zawsze wydawałaś się taka pewna siebie… niezłomna.

Halina wzruszyła ramionami.

– Bo musiałam. Kiedy mój mąż – twój teść – zostawił mnie z małym Michałem na rękach, musiałam być silna. Nie było innej opcji. Nie miałam nikogo, kto by mi pomógł, więc... zacisnęłam zęby i robiłam, co trzeba.

– To... – zaczęłam, ale zamilkłam. Co mogłam jej powiedzieć? Że rozumiem? Że współczuję? Że nie wiedziałam?

Patrzyłam na Halinę i widziałam w niej nie tylko tę kobietę, która mnie oceniała, ale też... matkę, która musiała walczyć o swoje. Która została sama i nie pozwoliła się złamać.

Wiem, że czasem bywam ostra – powiedziała, zerkając na mnie z ukosa. – Ale naprawdę nie chcę, żebyś czuła się tu obco.

Siedziałyśmy w ciszy, a w tej ciszy coś się zmieniło. Jakbyśmy obie zdjęły z siebie grube warstwy starych ran i złości, które nas oddzielały. Zrozumiałam, że Halina wcale nie była moim wrogiem. Była kobietą, która – tak jak ja – kiedyś się bała. Tylko lepiej nauczyła się to ukrywać.

Z każdym dniem było łatwiej

Nagle zaczęłyśmy robić razem rzeczy, które wcześniej wydawały się niemożliwe. Halina zaproponowała wspólne zakupy – „bo przecież taniej, jak razem weźmiemy większe opakowania mąki i cukru”. A potem były spacery – niby przypadkiem, ale zawsze kończyłyśmy obok tej nowej kawiarni, gdzie podawali najlepsze serniki w mieście.

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła tak dobrze dogadywać się z synową – powiedziała któregoś popołudnia Halina, kiedy siedziałyśmy razem w kuchni i lepiłyśmy pierogi na kolację. Mąka osiadała na naszych dłoniach, a radio grało cicho w tle.

– A ja myślałam, że będę musiała z tobą walczyć do końca życia – odpowiedziałam z uśmiechem, a obie zaśmiałyśmy się głośno, jakby cała nasza przeszłość nagle przestała mieć znaczenie.

Halina zerknęła na mnie ciepło.

– Wiesz, Agnieszka... Ty naprawdę się starasz. I widzę to.

Poczułam ciepło w klatce piersiowej. Może pierwszy raz od dawna nie czułam się tu jak gość, ale jak... część tej rodziny. Patrzyłam na Halinę i już nie widziałam w niej tylko tej surowej, krytycznej teściowej, która patrzy z góry na moją nieporadność. Widziałam kobietę, która swoje przeżyła, a teraz – choć może nie zawsze umiała to pokazać – naprawdę chciała, żeby mi się udało.
Może wcale nie była moją wrogiem. Może była... kimś więcej.

Jesteśmy rodziną

Siedziałam przy kuchennym stole, patrzyłam, jak Halina spokojnie mieszała zupę, i myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie w ciągu ostatnich miesięcy. Nie planowałam tego. Nie marzyłam o bliskości z teściową, nie oczekiwałam jej pomocy. A jednak... patrzyłam na nią z wdzięcznością. Wiedziałam, że nasze początki były trudne, że nieraz miałam ochotę wybuchnąć, wykrzyczeć jej w twarz, że nie jestem jej służącą, że jestem kobietą, która też ma prawo do życia. Ale teraz rozumiałam, że Halina, choć po swojemu, chciała mnie wspierać. Może czasem robiła to szorstko, z dystansem, ale była.

Patrzyłam na Michała, który właśnie wrócił z pracy. Uśmiechnął się, widząc nas razem, jakby wreszcie czuł, że jego dwie najbliższe kobiety odnalazły wspólny język. Może czasem życie daje ci teściową po to, byś miała kogoś, kto cię poprowadzi. Nawet jeśli na początku tego nie rozumiesz – pomyślałam wtedy i uśmiechnęłam się lekko.

Nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość. Wiedziałam tylko jedno: przestałyśmy być sobie obce. A to było wystarczająco dużo, by patrzeć w przyszłość z nadzieją.

Agnieszka, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama