Reklama

Gdy moja teściowa oznajmiła, że jedzie sama do sanatorium, wszyscy jej zazdrościli. Mówiła, że potrzebuje oddechu, masaży i trochę relaksu. Była po sześćdziesiątce, ale energii miała za troje. Ja natomiast pomyślałam, że to świetny pomysł — tydzień bez jej wizyt i kąśliwych uwag zapowiadał się jak małe wakacje. Nikt jednak nie przewidział, że wróci... zakochana. Nie dość, że przywiozła sobie narzeczonego, to jeszcze z miejsca zrobiła z niego bohatera. A ja, patrząc na tego zbyt eleganckiego starszego pana z przesadnie białym uśmiechem i tanimi komplementami, od razu poczułam niepokój. Coś mi w nim nie grało i czułam, że muszę trzymać rękę na pulsie.

Nie tęskniłam za nią

– Tylko mi nie zadzwoń jutro z płaczem, że ci się tam nudzi – rzuciłam z lekkim uśmiechem, pomagając teściowej wsadzić walizkę do bagażnika.

– Oj, kochana, ja się nigdy nie nudzę – odparła zadziornie. – Już mam zapisane trzy masaże, dwa koncerty i wieczorek zapoznawczy. A wiesz, jacy panowie w sanatoriach są towarzyscy!

Unikałam kontaktu wzrokowego z mężem. Jak zwykle nie wiedział, czy się śmiać, czy zapaść pod ziemię. Mama była kobietą z charakterem – z tych, co wszystko wiedzą lepiej, komentują bez pytania i zawsze mają ostatnie słowo. Kochaliśmy ją, ale z ulgą przyjęliśmy jej tygodniowy wyjazd. Nawet dzieci machały jej z uśmiechem, mimo że ostatnio kazała im zjeść brukselkę „bo za naszych czasów się nie marudziło”.

Po jej wyjeździe dom jakby odetchnął. Zjedliśmy kolację bez oceny, że „znowu gotuję z torebki”. Nikt nie rzucał uwag, że córka siedzi za blisko telewizora, a ja „ciągle w tych legginsach”. Przez tydzień czułam się spokojna. Aż tu nagle, pewnego dnia, dzwoni telefon.

– Cześć kochanie – zagaiła teściowa z dziwnie miękkim głosem. – Mam niespodziankę. Nie wrócę sama. Poznałam cudownego mężczyznę. Waldek ma złote serce i wspaniałe maniery. A do tego – dodam nieśmiało – właśnie mi się oświadczył…

Zaniemówiłam.

Chyba żartujesz – wydukałam.

– A właśnie, że nie. Przygotujcie niedzielny obiad. Chcę wam przedstawić mojego narzeczonego!

Romeo z sanatorium

W niedzielę przed południem staliśmy z mężem jak na szpilkach. Dzieci były podekscytowane, choć bardziej wizją deseru niż poznaniem nowego „dziadka Waldka”. Ja natomiast nie mogłam się pozbyć uczucia, że coś tu jest bardzo nie tak. Zbyt szybko, zbyt nagle, zbyt bajkowo. Sanatorium to nie „Love Island”, żeby po tygodniu zaręczać się z nieznajomym.

Drzwi otworzyły się z hukiem. Weszła ona – uśmiechnięta od ucha do ucha, z nową trwałą i szminką w kolorze, którego wcześniej nigdy nie nosiła. A za nią… Waldek. Pan w eleganckim, nieco za bardzo błyszczącym garniturze, o uśmiechu tak szerokim, jakby właśnie wygrał na loterii.

– Dzień dobry – powiedział głosem, który miał brzmieć ciepło, ale wyszło trochę teatralnie. – Cudownie was poznać. Słyszałem o was tyle dobrego!

Uścisnął moją dłoń z przesadnym entuzjazmem, całując ją jak w jakimś przedwojennym filmie. Mąż skinął głową, wyraźnie zdezorientowany. Teściowa za to tryskała energią.

– Usiądźmy, nie będziemy się przecież krępować! – zawołała, rozpinając płaszcz z takim rozmachem, jakby prezentowała nową kolekcję mody senioralnej.

Obiad przebiegał w dziwnej atmosferze. Waldek mówił dużo. O tym, jak kiedyś prowadził restaurację w Kołobrzegu, jak zna „ważnych ludzi” i jak przeżył dwie miłości, które niestety odeszły... Mówił tak, że trudno było sprawdzić, czy to wspomnienia, czy powieść fantastyczna. A moja teściowa? Wpatrywała się w niego jak nastolatka w piosenkarza na koncercie. Pomyślałam wtedy, że jeśli ktoś tu potrzebuje masażu, to zdecydowanie moja intuicja – bo właśnie zaczęła boleć mnie głowa.

Coś tu nie gra

Od tamtej niedzieli Waldek pojawiał się u nas częściej niż kurier z paczkami. Przynosił kwiaty, ciasta, czasem nawet butelkę wina „z własnej piwniczki” – choć etykieta mówiła, że to tani marketowy trunek. Moja teściowa była zachwycona. On – zawsze elegancki, z gotowym komplementem na ustach, zasiadał w salonie jak u siebie i opowiadał, jak to „przy dobrym człowieku życie smakuje lepiej”.

Mnie jednak nie dawało spokoju jedno: skąd ten człowiek się naprawdę wziął? Raz mówił, że ma dom w Trójmieście, innym razem, że mieszka z siostrą na Śląsku. A przecież do nas przyjeżdżał autobusem, a potem taksówką. Raz nawet poprosił teściową, żeby pożyczyła mu parę złotych, bo zapomniał portfela. Mały szczegół, ale ja mam dobrą pamięć. I jeszcze lepsze przeczucia.

– Zauważyłeś, że on za każdym razem opowiada inną historię? – zapytałam męża wieczorem.

– Ewa, daj spokój. Mama ma prawo być szczęśliwa, nawet jeśli ten Waldek jest trochę… barwny.

– Barwny? To on chyba tęczę je na śniadanie! – parsknęłam. – Nie widzisz, że on kręci?

– Nie mam dowodów, więc nie oceniam – odparł, jak zwykle unikając konfrontacji.

Ale ja miałam już dosyć. Zaczęłam grzebać. Najpierw w internecie, potem popytałam wśród znajomych, nawet zadzwoniłam do tego sanatorium, gdzie się poznali. I co usłyszałam?

– A, pan Waldek? Tak, przyjeżdża tu co roku. Zawsze sam. I zawsze wyjeżdża z nową wybranką...

Aha. Czyli mamy do czynienia z zawodowcem.

Szczerość nie zawsze popłaca

Tego samego wieczoru, kiedy dowiedziałam się o Waldku wszystko, co trzeba było wiedzieć, siedziałam przy stole i gapiłam się w telefon. W głowie przewijały mi się obrazy: jego spojrzenia, jakby próbował mnie rozgryźć, gładkie teksty o życiu, które smakuje jak dojrzała gruszka i te drobne kłamstwa, które nie były błędami językowymi, tylko celowym przekłamaniem faktów.

– Powiem jej – szepnęłam do siebie. – Powiem mamie, zanim będzie za późno.

I powiedziałam. W poniedziałek zaprosiłam teściową na kawę. Przyszła elegancka, z perfumami pachnącymi jak bukiet kwiatów i z tym błyskiem w oku, który miała tylko wtedy, gdy naprawdę czuła się wyjątkowa.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć. O Waldku – zaczęłam delikatnie.

– Jeśli chcesz znowu coś wyśmiać, to lepiej daj sobie spokój – warknęła od razu, ale usiadła.

– Nie. Nie chcę wyśmiewać. Chcę ci powiedzieć, że ten człowiek… to nie jest ktoś, komu powinnaś ufać. Zadzwoniłam do sanatorium. On co roku wyjeżdża z inną kobietą. Te wszystkie historie, które ci opowiadał, są podejrzane. A ta pożyczka na taksówkę? To był test, mamo.

– Szpiegowałaś mnie? – głos jej zadrżał.

– Martwię się o ciebie – powiedziałam szczerze.

Ale wcale nie poczułam ulgi. Teściowa wstała, poprawiła torebkę i spojrzała na mnie z takim zawodem, że niemal się cofnęłam.

– Nie każdy mężczyzna to naciągacz. Czasem wystarczy, że kobieta czuje się kochana. I to jej wystarczy. A ty, Ewa… ty nigdy mnie nie rozumiałaś.

Wyszła. A ja zostałam z kubkiem zimnej kawy i wrażeniem, że tym razem mogłam po prostu zamilknąć.

Czy ona tego nie widzi?

Minęły dwa dni ciszy. Teściowa nie dzwoniła, nie pisała, nie przychodziła. Mąż unikał tematu jak ognia, udając, że jego matka pewnie musi przemyśleć. Ja natomiast po cichu liczyłam, że sama dostrzeże, z kim ma do czynienia. Niestety, kiedy w czwartek wieczorem otworzyłam drzwi, zobaczyłam ją z Waldkiem… i walizką.

– Chcemy u was przenocować. Jutro rano ruszamy razem do Krakowa – oznajmiła z triumfalnym tonem, nie prosząc o zgodę.

– Do Krakowa? – powtórzyłam zaskoczona.

– Tydzień romantycznego wypoczynku. Waldek zna świetny hotelik, z kominkiem i winem domowej roboty. I bez ludzi, którzy oceniają – dodała z ukłuciem.

Waldek się tylko uśmiechnął, jakby właśnie wygrał turniej w podrywaniu seniorek. Cały wieczór udawałam grzeczną gospodynię, choć każde jego słowo działało mi na nerwy. On był w swoim żywiole – rozsiadł się wygodnie, opowiadał, jak znał osobiście kogoś z telewizji, jak kiedyś prawie otworzył własną winnicę i jak jego eks-żona nie doceniała romantyzmu.

– Nie każdy ma w sobie tyle pasji co Waldzio – westchnęła moja teściowa z zachwytem, a ja niemal przewróciłam oczami.

W nocy nie mogłam zasnąć. Miałam złe przeczucia. Rano pożegnali się z nami jak zwycięzcy. Waldek posłał mi to swoje przesłodzone spojrzenie.

– Dbajcie o siebie. Rodzina to skarb, trzeba go pielęgnować.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie z westchnieniem. Nikt mnie nie słuchał. A już na pewno nie ona.

Kiedy czar prysł

Wrócili po trzech dniach, nie po tygodniu. Waldek wyglądał na zmęczonego, a teściowa… na rozczarowaną. Nie zadawałam pytań, choć świerzbiło mnie całe ciało. Zasiedli w kuchni, a ja krzątałam się przy czajniku, udając obojętność. W końcu usłyszałam znajomy ton – suchy, chłodny, wyprany z emocji.

– Waldkowi przypomniało się, że musi załatwić ważne sprawy rodzinne. Wiesz, takie... skomplikowane sprawy – powiedziała teściowa, patrząc w swój kubek, nie na mnie.

– Ach – tylko tyle udało mi się powiedzieć.

Waldek szybko się zebrał. Żadnych buziaków, żadnych deklaracji. Tylko jedno krótkie: „Zadzwonię”. Nie zadzwonił. Teściowa nie komentowała. Nie płakała, nie rzucała talerzami. Po prostu usiadła przy oknie z filiżanką herbaty i patrzyła przed siebie.

– Przepraszam cię, Ewa – powiedziała wieczorem. – Miałam nadzieję, że jestem wyjątkiem. Że po tylu latach ktoś spojrzał na mnie jak na kobietę, nie tylko matkę i babcię. Chciałam uwierzyć w tę bajkę. I wiesz co? Przez chwilę się udało.

Podeszłam i usiadłam obok niej. Nie komentowałam, nie przypominałam ostrzeżeń. Po prostu chwyciłam ją za rękę. I tak siedziałyśmy dłuższy czas – dwie kobiety, które w różnych momentach życia poczuły się zlekceważone. I obie, na swój sposób, próbowały to jakoś zrekompensować.

– Następnym razem go sprawdzimy razem – powiedziałam cicho.

Skinęła głową. I w końcu, po raz pierwszy od tygodni, naprawdę się do mnie uśmiechnęła.

Ewa, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama