Reklama

Nie wiem, dlaczego tak bardzo zależało mi, żeby teściowa mnie polubiła. Może dlatego, że była zupełnym przeciwieństwem mojej mamy – twarda, zorganizowana, chłodna w słowach, ale gorąca w opiniach. A może po prostu chciałam poczuć się częścią tej rodziny. Pokochałam Kacpra na zabój, a z nim w pakiecie dostałam teściów, którzy – przynajmniej w teorii – mieli być moją drugą rodziną.

Zależało mi

Dlatego kiedy padło, że „może byśmy się zebrali w niedzielę na obiad”, zareagowałam z entuzjazmem. W głowie od razu mi zaświtał pomysł: przygotuję coś specjalnego, coś swojego, coś, co pokaże, że umiem gotować nie tylko klasyczne dania. Zainwestowałam dwa dni w szukanie inspiracji, przeglądałam blogi, zapisywałam notatki w telefonie, aż w końcu wpadłam na pomysł autorskiej zupy dyniowej – z nutą imbiru i świeżym sokiem z pomarańczy.

– Trochę egzotyki, ale z klasą – powiedziałam do męża.

– A nie lepiej coś prostszego? – zapytał Kacper, kiedy powiedziałam mu o swoim pomyśle. – Wiesz, mama to tradycjonalistka, może nie polubić jakichś tam… pomarańczy w zupie.

– To niech nie polubi. To zupa, nie bomba atomowa – wzruszyłam ramionami. Ale w środku czułam, że się boję. Chciałam jej uznania, bardziej, niż byłam gotowa się do tego przyznać.

Chciałam zaimponować

Kiedy weszliśmy do domu teściów, czułam, jak wilgotnieją mi dłonie. Miałam w jednej ręce torbę z garnkiem zupy, w drugiej ciasto drożdżowe, które upiekłam rano. Kacper wszedł pierwszy, bo to był jego naturalny teren. Ja podążyłam za nim z niepewnym uśmiechem.

– O, Alicja, dzień dobry, daj, pomogę ci – powiedziała teściowa i odebrała ode mnie torbę. – Zupa? No proszę… Mam nadzieję, że nie obrazisz się, że też zrobiłam zupę?

Stanęłam jak wryta, ale po chwili zdołałam się uśmiechnąć.

– Ależ skąd, to świetnie! Więcej dla wszystkich – odpowiedziałam, choć w środku poczułam ukłucie. Nikt mi nie mówił, że będzie druga zupa.

Teściowa postawiła na kuchence swój garnek i spojrzała na mnie z uśmiechem, który równie dobrze mógł być przymrużeniem oka, jak i ostrzeżeniem. Pachniało klasyką – cebulą, czosnkiem i śmietaną. Moja pachniała imbirem, pomarańczą i pieczoną dynią. Postawiłam ją obok, starałam się nie porównywać.

Czułam satysfakcję

Do jadalni wkroczył teść, mruknął coś w stylu „dobrze, że coś ciepłego”, i usiadł przy stole. Kacper nalał sobie najpierw łyżkę jednej, a potem drugiej zupy. Zaczęła się degustacja. Siostra Kacpra pierwsza się odezwała.

– Ta z imbirem i pomarańczą ma ciekawy smak. Taka… orzeźwiająca.

– Wow, pomarańcza? – zapytał teść, zaskoczony. – Ciekawe. Nie sądziłem, że dynia tak może smakować.

Przez chwilę naprawdę czułam się pewnie. Ale wystarczyło jedno zdanie, żeby wszystko wróciło do normy.

– No, młodzież lubi takie modne dziwactwa – powiedziała teściowa, patrząc na mnie przez ramię. Wzięła jeszcze jedną łyżkę mojej zupy, bez entuzjazmu, i wróciła do swojej.

Nie chciałam wywoływać konfrontacji, ale poczułam, że jej się nie przypodobam żadną zupą, żadnym staraniem, żadną wersją siebie.

Dwa dni później, kiedy wróciłam z pracy, usiadłam w kuchni z kubkiem herbaty i spojrzałam na telefon. Przyszła wiadomość od teściowej. Krótkie zdanie, bez żadnych ozdobników: „Alicjo, mogłabyś przesłać mi dokładny przepis na tę twoją zupę?”.

Z jednej strony poczułam coś na kształt satysfakcji – ktoś jednak zapamiętał ten smak. Z drugiej strony coś mi nie pasowało. To nie brzmiało jak prośba z ciekawości, raczej jak próba zachowania twarzy, albo, co gorsza, kontrolowania sytuacji. Wiedziała, że rodzina zachwycała się moją wersją. Może chciała mieć to u siebie, ale na własnych warunkach.

Zaskoczyła mnie

Przez godzinę wahałam się, czy w ogóle odpisywać. W końcu usiadłam i opisałam wszystko dokładnie, krok po kroku – jak długo piekłam dynię, kiedy dodawałam sok z pomarańczy, ile łyżek jogurtu dodawałam na koniec. Przesłałam wiadomość i wyłączyłam telefon.

Wieczorem długo leżałam w łóżku, nie mogąc zasnąć. Kacper chrapał lekko obok, a ja patrzyłam w sufit i zastanawiałam się, po co ona to robi. Nie miałam dowodów, ale czułam, że ten przepis nie trafi do rodzinnego zeszytu z dopiskiem „od Alicji”. Raczej do jakiegoś tajnego planu, którego jeszcze nie rozumiałam.

Tydzień później wracałam z osiedlowego sklepu. Był chłodny poranek, powietrze pachniało jakąś mglistą wilgocią. Nagle z bramy wyszła pani Teresa, sąsiadka teściów. Zatrzymała się, jakby czekała właśnie na mnie.

– Pani Alicjo, dzień dobry! – powiedziała z entuzjazmem. – No nie mogę się powstrzymać, muszę pogratulować! Pani teściowa częstowała nas ostatnio zupą. Prawdziwe cudo! Podobno to jej nowy popisowy przepis. Z pomarańczą i imbirem, wyobraża sobie pani?

Podkradła przepis

Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – to, że pani Teresa aż tak się zachwycała, czy to, jak gładko padło to zdanie: „jej nowy popisowy przepis”.

– O, naprawdę? – odpowiedziałam, siląc się na uprzejmość. – Z pomarańczą i imbirem?

– No tak! Pani Danuta mówiła, że to rodzinny sekret, którego nauczyła się wiele lat temu.

Stałam i patrzyłam na sąsiadkę, która z uśmiechem opowiadała mi, jaką to mam zdolną teściową. W mojej głowie panował dziwny szum. „Rodzinny sekret”? Mój przepis, moje godziny w kuchni, mój pomysł, zapisany na kolanie, poprawiany dwa razy podczas gotowania. A teraz… co? Teściowa opowiada, że to jej kulinarny klasyk?

– No, miłego dnia, pani Alicjo! – zawołała jeszcze pani Teresa, a ja tylko kiwnęłam głową.

Szłam powoli, czując, jak ogarnia mnie rozbawienie i złość. Z jednej strony to była farsa. Naprawdę? Zupa z internetu, przerobiona przeze mnie, a teraz opowiedziana jako legenda?

Z drugiej – poczułam się oszukana. To nie była już tylko zupa, to było zabranie mi głosu, pomysłu, inicjatywy. Jakby teściowa chciała pokazać wszystkim, że to ona ustala, co się liczy, a co nie.

Zrozumiałam, że ona nie odda pola młodszym bez walki. Jej pozycja w rodzinie to coś, czego broni nie tylko słowami, ale też gestami. Nie chciała mnie zniszczyć. Po prostu chciała pokazać, że w tej grze nie ma miejsca na remis.

Alicja, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama