Reklama

Nigdy nie byłam typem marzycielki. Zawsze twardo stąpałam po ziemi, kalkulowałam, analizowałam, patrzyłam kilka kroków naprzód. Ale gdy z Igorem podjęliśmy decyzję o budowie domu, pozwoliłam sobie na luksus marzeń. Widziałam nas z kubkami kawy na tarasie, nasze dzieci biegające boso po ogrodzie, wieczory z książką przy kominku. Uwierzyłam, że to się uda – bo przecież mieliśmy działkę. I to nie byle jaką – działkę od jego matki. Darowizna.

Trzeba podpisać, jak najszybciej – poganiała nas Halina. – Przepisy się zmieniają, potem będą kłopoty.

Nie zadawałam pytań. Nie miałam powodu. Wtedy jeszcze ufałam.

Owszem, nasze relacje nigdy nie były ciepłe. Z dystansem przyjmowałam jej drobne uszczypliwości, nieprzypadkowe komentarze o mojej pracy, moim wychowaniu dzieci. Ale mówiłam sobie: „Teściowa. Trzeba przetrwać”. A gdy podała nam ten akt darowizny pod nos, z tym jej uśmiechem – tym wymuszonym, uprzejmym tylko na powierzchni – myślałam, że chce dobrze. Że to wreszcie jej gest: „Macie, budujcie się, bądźcie szczęśliwi”.

Budowa była ciężka. Praca po godzinach, kredyt, wyliczanie każdego grosza. Pot lał się strumieniami, a my rezygnowaliśmy z wakacji, z prezentów, z życia. Ale było warto. Bo to miał być nasz dom. Nasze miejsce. Nasza nagroda za lata pracy.

To było dziwne

– Igorku, a gdzie będzie mój pokój? – zapytała Halina, rozejrzawszy się po salonie naszego świeżo wykończonego domu.

Zawiesiłam rękę z łyżką nad garnkiem. Nie przesłyszałam się. Pokój? Jej pokój?

Mamo, nie żartuj – parsknął Igor i wzruszył ramionami. – Przecież masz swoje mieszkanie.

– Mam, mam... ale wiecie, tam już tak zimno, a tu... – zrobiła wymowną pauzę – tu jest tak przytulnie.

Spojrzałam na Igora, ale on tylko mrugnął do niej jak do dziecka. Jakby rzuciła jakąś uroczo niedorzeczną uwagę. Mnie nie było do śmiechu.

Od tej rozmowy coś zaczęło we mnie kiełkować. Halina zaczęła mówić "nasz dom" – nie "wasz", nie "u was", tylko *nasz*. Przynosiła pudła, stawiała je w garażu bez pytania. Pewnego dnia przyszłam z pracy, a ona w kuchni już układała swoje filiżanki w naszej szafce.

– Myślałam, że nie masz herbaty z miętą – rzuciła swobodnie, jakby to było najnormalniejsze.

– A skąd... – zaczęłam, ale zamilkłam. Bo niby co? Właśnie rozgościła się bez pytania?

Wieczorem wybuchłam.

– Igor, twoja matka czai się do wprowadzenia tu! Nie widzisz tego?!

– Daj spokój, Basia. Przesadzasz.

– Nie przesadzam! Ona mówi o pokoju, przynosi graty, urządza nam kuchnię! I ten jej „nasz dom”! Przecież to brzmi jak plan!

– Oj, daj jej żyć. Sama mówiłaś, że budowa ją ucieszyła. Pomogła nam. A teraz się nacieszyć nie może.

Prychnęłam. Pomogła. Darowizna. Tylko czemu teraz to wszystko wydaje się… jakby coś za coś? Zasnęłam z niepokojem w sercu. Coś tu nie grało.

Byliśmy w szoku

Weszliśmy do kancelarii notarialnej z luźnym nastawieniem. Ot, formalność. Chcieliśmy z Igorem dopełnić formalności – w końcu wszystko było wspólne: kredyt, praca, życie.

– Dzień dobry. Zapraszam – uśmiechnął się notariusz.

Starszy, uprzejmy facet z siwą grzywką i teczkami poukładanymi w idealne stosy. Usiedliśmy naprzeciw niego. Przejrzał akta, postukał w klawiaturę, coś pomruczał.

– Dobrze, dobrze... Obowiązuje zapis o dożywotnim utryzmaniu, tak? Nic się nie zmieniło?

Zamarłam. Igor spojrzał na mnie. Ja na niego.

– Jakim utrzymaniu? – zapytałam powoli.

– No, że mają państwo obowiązek opieki nad panią Haliną. Wyżywienie, pokój, pomoc w chorobie, tego typu rzeczy. Zgodnie z treścią aktu darowizny.

– Co pan mówi... – wyszeptałam. – Ja niczego takiego nie podpisywałam.

– Proszę spojrzeć – pokazał nam kopię aktu. A tam jak byk stało: „z zastrzeżeniem dożywotniego utrzymania darczyńcy”.

– To jakiś żart – Igor wstał jak oparzony. – My nie wiedzieliśmy o tym. Nikt nam nic nie mówił.

– No ale podpisali państwo. Obowiązuje – odparł spokojnie notariusz.

Zaparło mi dech. Zrobiło mi się gorąco. Serce waliło mi w klatce piersiowej. Wybiegłam z kancelarii bez słowa. Igor zawołał coś za mną, ale nie słuchałam. Z trudem złapałam oddech dopiero na ulicy.

Po chwili stanął obok mnie. Jego oczy były szkliste.

– Basia, przysięgam, nie miałem pojęcia.

– A twoja matka miała. I nie pisnęła słowem. Podsunęła nam to jakby to była przysługa, a to była pułapka – powiedziałam cicho, z wściekłością gotującą się we mnie jak lawa.

Nie, to już nie były domysły. To było kłamstwo. Z premedytacją. Wiedziałam, co muszę zrobić.

– Jedziemy do niej. Teraz.

Teściowa nie miała wyrzutów sumienia

Halina otworzyła drzwi, z uśmiechem, jakby nic się nie stało.

– O, dzieciaki! Jak miło, że wpadliście!

Nie odpowiedziałam. Weszłam do środka jak burza. Igor za mną, milczący, spięty. Zatrzymałam się w salonie i od razu odwróciłam się w jej stronę.

– Co to ma być?! – rzuciłam ostro.

– Co się dzieje? – udawała zdziwioną, ale nie umiała nawet tego dobrze zagrać.

– Ten zapis. To, co ukryłaś w akcie darowizny. Wiesz dobrze, o czym mówię.

– Basia... ale ja...

– Co? Miałaś zamiar kiedyś nam o tym powiedzieć? Czy po prostu pewnego dnia zapukać z walizką i powiedzieć: jestem?

– Nie przesadzaj – prychnęła. – Chciałam tylko mieć pewność, że nie zostanę sama. Tyle zrobiłam dla was...

– Nic nam nie powiedziałaś! – wrzasnęłam. – Podpisałam ten papier, nie wiedząc, co w nim jest, bo ci ufałam! A ty to wykorzystałaś!

– A co? Nie chcecie pomóc starej matce? – podniosła głos, pierwszy raz wyraźnie wściekła. – Myślałam, że jestem rodziną!

– To nie chodzi o pomoc! – krzyknęłam. – Tylko o kłamstwo! O podstęp! Ty się po prostu wprowadzasz z gotowym planem i oczekujesz, że wszystko będzie, jak chcesz!

– Basia, proszę... – próbował wtrącić Igor.

– A ty? Gdzie byłeś, kiedy to podpisywaliśmy? Gdzie byłeś, kiedy trzeba było sprawdzić? – obróciłam się do niego. – Twoja matka nas urządziła, a ty tylko się temu przyglądałeś.

Zapadła cisza. Halina patrzyła na mnie z zaciśniętymi ustami. Igor spuszczał wzrok. Wyszłam stamtąd. Bałam się, że jak zostanę, powiem coś, czego nie da się cofnąć. Ale w głowie już wiedziałam: coś pękło. I nie wiem, czy da się to skleić.

Czułam się oszukana

Godzinę później siedzieliśmy przy stole. Ja, Igor, Halina. Cisza ciążyła jak ołów. Nikt nie dotykał herbaty.

Halina w końcu westchnęła, odłożyła łyżeczkę z brzękiem i spojrzała na mnie.

– Bałam się, dobrze? – powiedziała cicho. – Zostałam sama, od kiedy ojciec Igora zmarł. Cisza w mieszkaniu mnie zżerała. Wieczorami włączałam radio tylko po to, żeby nie oszaleć. Myślałam: co, jeśli coś mi się stanie i nikt tego nie zauważy?

Patrzyła na mnie, jakby mnie prosiła, żebym zrozumiała. Ale ja tylko patrzyłam w blat. Drewniany, ciepły, nasz. Choć może już nie taki nasz.

– Igor zawsze był dla mnie dobry. Pomagał. A ty... Ty mnie zawsze trzymałaś na dystans. Bałam się, że jak powiem prawdę, to się nie zgodzicie. A ja... ja musiałam to jakoś załatwić.

– Czyli postanowiłaś nas oszukać? – szepnęłam.

– To nie tak...

– Właśnie tak – weszłam jej w słowo. – Wiedziałaś, że to nie fair. Ale zrobiłaś to. Świadomie.

– Chciałam tylko mieć pewność, że nie skończę w samotności. Czy to naprawdę takie okropne?

– Nie – odpowiedziałam. – Okropne jest to, że nawet przez chwilę nie pomyślałaś, co z nami będzie. Co ja poczuję.

Igor próbował coś powiedzieć, ale machnęłam ręką. Nie miałam siły już z nim rozmawiać. Wyszłam z kuchni i stanęłam na korytarzu. Wszystko było znajome, ale obce. Jakby ta rozmowa zmieniła wszystko w niewidzialny mur między nami. Halina została przy stole, skulona. Igor siedział w milczeniu. A ja nie wiedziałam, czy chcę wracać do tego domu.

Byłam zła na męża

Usiadłam na brzegu łóżka, wpatrując się w zasłonę, która delikatnie poruszała się od przeciągu. Za oknem cisza, światło ulicznej latarni malowało złote paski na ścianie. Igor wszedł do sypialni, bez słowa. Siadł po drugiej stronie. Długo milczeliśmy.

– Wiedziałeś? – spytałam w końcu, cicho, bez oskarżenia. Po prostu musiałam wiedzieć.

Zawahał się.

– Nie... To znaczy, nie tak wprost. Coś tam sugerowała, mówiła, że będzie „blisko”, że „będzie spokojna o przyszłość”... Ale myślałem, że chodzi o... kontakt, odwiedziny. Nie o zamieszkanie. Nie o obowiązek.

– Więc zignorowałeś. Bo ci tak było wygodnie.

– Nie chciałem tego słyszeć, to prawda. Bałem się, że jak zacznę drążyć, to wszystko się posypie. Ona się obrazi, ty się wkurzysz, działka przepadnie.

– To był twój obowiązek, Igor. Mnie ochronić. Nas. A ty udawałeś, że wszystko gra.

Spojrzał na mnie ze wstydem, a ja poczułam, jak narasta we mnie chłód.

– I co teraz? – zapytał.

Nie odpowiedziałam od razu. W myślach widziałam kolejne lata. Jej rzeczy w naszej łazience. Dziwne obiady. Uwagi, których nie da się zignorować. Choroba. Opieka. Odpowiedzialność, której się nie spodziewałam i na którą się nie godziłam.

– Nie wyprowadzę się. To nasz dom – powiedziałam w końcu.

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Ale ja nie miałam łez. Już nie.

Nie tak miało być

Czasem siedzę na naszym tarasie i patrzę na ogród, który miał być ostoją. A teraz każdy krzak, każde drzewko przypomina mi o tym, co straciliśmy. Nie pieniądze. Nie komfort. Zaufanie. Halina mieszka z nami. Jej pokój pachnie lawendą, a jej obecność wypełnia każdy zakamarek. Czasem jest mi jej żal. Ale częściej... nie.

Z Igorem jesteśmy obok siebie. Grzeczni. Uprzejmi. Ale już nie tacy jak kiedyś. Czasem dotyk jego dłoni na moim ramieniu budzi więcej lęku niż czułości. Bo wiem, że jeśli jeszcze raz mnie zawiedzie, nie będę miała już siły.

Barbara, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama