„Teściowa podarowała mi ręcznie robiony kalendarz adwentowy. Ta kobieta nie przegapi żadnej okazji, by mi dokuczyć”
„– Kalendarz adwentowy – oznajmiła z dumą. – Sama zrobiłam. Każdy dzień ma swoją kopertę. Nie ma czekolady, bo czekoladę to sobie można kupić. W środku masz coś lepszego. Rady, myśli, trochę życiowej mądrości”.

Z moją teściową, mamy specyficzną relację. Ona mówi, że mnie lubi, choć nigdy nie powiedziała tego wprost. Raczej daje do zrozumienia, że cieszy się, że Tomasz ma kogoś, kto ogarnia pranie albo powtarza: „dobrze, że jesteś taka cicha, bo ona nie znosi histeryczek”. Takie komplementy z haczykiem.
Lubiłam zimę
Ja z kolei nauczyłam się przy niej milczeć. To bezpieczne. Teściowa jest kobietą z gatunku tych niezniszczalnych – twarda, bezpośrednia, przekonana, że wie wszystko lepiej. „Za moich czasów to się dzieci rodziło bez gadania, bez urlopów macierzyńskich i bez psychologów” – mówi. A potem się śmieje takim śmiechem, który nie zostawia miejsca na dyskusję.
Od lat udajemy przed sobą życzliwość. Ona udaje, że mnie nie ocenia, ja udaję, że mnie to nie boli. Czasem nawet myślę, że może faktycznie chciałaby dobrze, tylko nie potrafi inaczej, a potem przypomina mi, że mam już trzydzieści trzy lata i w tym wieku to ona miała już dwójkę dzieci i spiżarnię pełną kompotów.
Zawsze czekałam na adwent, na świąteczne światła w oknach, na zapach cynamonu i mandarynek, na herbatę w dużym kubku i wieczory z kocem. W tym roku też tak miało być, tylko że wszystko się zmieniło, zanim jeszcze zdążyłam zapalić pierwszą świeczkę.
Dała mi prezent
Któregoś dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzył Tomek. Z przedpokoju doszedł mnie głos teściowej:
– Tylko na chwilkę, nie rozbieram się. Wpadłam z drobiazgiem.
Stała w butach, z czapką przekrzywioną na bok, w jednej ręce trzymała torebkę, w drugiej coś owiniętego w szary papier.
– O, jesteś, to dobrze. Mam coś dla ciebie.
Wcisnęła mi pakunek w ręce.
– Kalendarz adwentowy – oznajmiła z dumą. – Sama zrobiłam. Każdy dzień ma swoją kopertę. Nie ma czekolady, bo czekoladę to sobie można kupić. W środku masz coś lepszego. Rady, myśli, trochę życiowej mądrości.
Z trudem powstrzymałam grymas.
– To bardzo miło z twojej strony – powiedziałam.
– Dziś się wszystko kupuje, ale to jest od serca.
– Dziękuję – trzymałam kalendarz niezręcznie, jak coś, co nie wiadomo, gdzie położyć.
– To ja lecę – rzuciła.
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Została po niej cisza i ten dziwny ciężar w rękach, który miał być prezentem.
Tym razem przesadziła
Następnego dnia wieczorem otworzyłam pierwszą kopertę. „Czas na dziecko – zegar tyka”. Zrobiło mi się przykro. Poszłam do pokoju, pokazać to Tomkowi.
– Wiesz, jaka ona jest. Zrobiła ten kalendarz z sercem, chciała dobrze – powiedział.
– Wiem, że chciała dobrze, tylko że to „dobrze” mnie boli. I nie wiem już, ile razy mam udawać, że wszystko jest w porządku, że to nic, że się nie przejmuję. Czemu wszyscy wokół myślą, że mogą mówić mi, co mam robić ze swoim ciałem?
Poszliśmy spać już bez słowa, wcześniej niż zwykle. Leżeliśmy w ciszy. Ja udawałam, że śpię, on też. Czułam, że nie śpi, tylko leży tam obok i nie rozumie, co się właśnie we mnie dzieje. I może o to właśnie chodziło – że nie rozumiał. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze razy udźwignę te dni, kiedy wszystko gra pozorami i czy naprawdę ktoś jeszcze wierzy, że to się wszystko jakoś samo naprawi.
Miałam dosyć
Pojechałam do teściowej następnego dnia. Otworzyła w fartuchu.
– Marysia? Co się stało?
– Nic się nie stało. Chciałam porozmawiać.
– No to wejdź, rozbieraj się. Kawa będzie.
Usiadłam w kuchni, pachniało cebulą i przyprawami. Teściowa zaczęła grzebać przy kuchence, a ja długo nie mówiłam nic. W końcu wzięłam głęboki oddech.
– Ten kalendarz… dziękuję za niego, ale w pierwszej kopercie był tekst, który mnie zabolał.
– Co takiego?
– „Czas na dziecko – zegar tyka”. Pomyślałam, że powinnaś wiedzieć… to nie jest temat, który da się tak rzucić między barszcz a pasztet.
Odwróciła się powoli, spojrzała na mnie spokojnie, z lekko uniesionymi brwiami.
– Ale co w tym złego? Przecież to prawda. Ile ty już masz? Trzydzieści trzy? Nie będę udawać, że to nie ma znaczenia.
– Tomek i ja od miesięcy się staramy. Nie zawsze to się udaje, tak po prostu. To, co napisałaś, było jak przypomnienie o czymś, o czym ja nie potrafię zapomnieć nawet przez chwilę.
– A co, miałam cię głaskać po głowie? Życie nie głaszcze. Jak człowiek czegoś chce, to się nie poddaje. Ja z moją dwójką też nie miałam lekko.
Nic nie rozumiała
Zamieszała w garnku, jakby właśnie kończyła temat.
– To nie jest takie proste.
– Siedzenie cicho i robienie z siebie ofiary niczego nie zmieni. Chciałam ci dać do myślenia.
Poczułam, że już nie ma sensu ciągnąć tej rozmowy. Wstałam, podziękowałam za kawę i wyszłam. Wcale nie czułam się lepiej, ale przestałam czekać na zrozumienie, którego nigdy nie będzie.
W moim mieszkaniu było ciemno, tylko pod okapem paliła się lampka. Zdjęłam płaszcz i usiadłam przy stole, nie zdejmując butów. Czułam się pusta, jakby ktoś wyciszył we mnie wszystko. Po chwili usłyszałam kroki. Tomek wszedł do kuchni, ziewając i przecierając oczy.
– Gdzie byłaś? Martwiłem się już trochę.
– U twojej mamy – odpowiedziałam spokojnie.
– Tak po prostu?
– Tak po prostu.
Usiadł naprzeciwko mnie. Długo nic nie mówił. W końcu odezwał się cicho:
– Ona nie miała złych intencji.
Usprawiedliwiał ją
Kiwnęłam głową.
– Nie o nią chodzi – powiedziałam. – Tylko o to, że ja już nie wiem, czy dam radę. Ten cały adwent miał być spokojny, a ja się budzę z poczuciem winy, że nie jestem taka, jak powinnam. Po prostu chcę, żeby ktoś mnie zrozumiał
Siedzieliśmy tak chwilę, każde osobno. I choć nie było w tym czułości, poczułam w tym jakąś formę bliskości. Kalendarz stał na lodówce. Mijały dni. Nie otwierałam już żadnej koperty, bo wiedziałam, że każde słowo tam może być jak uderzenie w twarz.
Któregoś wieczoru sięgnęłam jednak po jedną z kopert. Po prostu otworzyłam pierwszą z brzegu. Na małym kawałku papieru, nierówno uciętym, napisała: „Uwierz, że to, co najważniejsze, już masz”. Zacisnęłam palce na tej kartce. Patrzyłam na nią długo, próbując zrozumieć, czy to był przypadek, czy może jednak coś więcej.
Śnieg się pomału roztapiał, ale w powietrzu już czuć było zimę. Światła z naprzeciwka migały rytmicznie, ktoś ubrał balkon w niebieskie lampki. Było we mnie coś, czego nie było od dawna – gotowość do życia. Nawet jeśli okaże się inne, niż planowałam. Może ten adwent właśnie taki miał być. Cichszy niż wszystkie dotąd.
Maria, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na mikołajki mąż miał gest. Kochanka musiała być grzeczna, bo dostanie od niego luksusowe perfumy i biżuterię za 500 zł”
- „Marzyłam o ślubie, a ukochany się wykręcał. Życie złudzeniami to większa męczarnia niż odkrycie zdrady”
- „Moja siostra robi karierę, a ja jestem służącą rodziców. Wierzę, że w końcu mój los się choć trochę odmieni”

