„Teściowa pluła moim żurkiem w Wielkanoc, bo był z torebki. Nawet w święta musiała potraktować mnie jak śmiecia”
„Zrobiłam wszystko inne – pasztet, jajka faszerowane, sernik. Ale ten jeden żurek... Rozrobiłam dwie torebki, dolałam wody, dorzuciłam kilka ziemniaków i białą kiełbasę. Pachniało nieźle. Nikt się nie zorientuje. Tak myślałam”.

- Redakcja
Nie wiem, czy kiedyś naprawdę mnie lubiła. Może udawała na początku, kiedy dopiero poznawałam Adama. Może wtedy jeszcze się łudziła, że to przejściowe. Że syn się wyszaleje, poprzebywa trochę z tą swoją... jak to kiedyś powiedziała? Dziewuchą z supermarketu? A potem wróci do normalnego życia.
Byłam nieodpowiednią synową
– Żurek zrobiłaś? – spytała przez telefon dwa dni przed Wielkanocą.
Zawsze dzwoni. Nigdy nie zaprasza mnie wprost. Zawsze tylko „a zrobisz?”, „a będziecie?”, „a Adam wie, że mamy szynkę z własnego świniaka?”. Adam wie wszystko. Ale i tak nie protestuje. Wiem dlaczego – nie chce wojny. A ja? Ja tej wojny nigdy nie zaczęłam. Ja się tylko bronię.
– Tak, zrobię – odpowiedziałam.
Nie powiedziałam, że z torebki. Że wrócę w piątek po 19 z roboty, z nogami jak z betonu, z plecami napiętymi jak stalowa lina. Że nie dam rady robić zakwasu, chodzić po sklepach, zetrzeć chrzanu. Że zrobię żurek z torebki, bo w tym roku po prostu nie mam siły walczyć.
Zrobiłam wszystko inne – pasztet, jajka faszerowane, sernik. Ale ten jeden żurek... Rozrobiłam dwie torebki, dolałam wody, dorzuciłam kilka ziemniaków i białą kiełbasę. Pachniało nieźle. Nikt się nie zorientuje. Tak myślałam. Ale Jadwiga... Ona ma nos. I nie chodzi o zapach. Ten żurek miał smak oszustwa. A dla niej – smak profanacji. Bo jak można, podać coś z torebki na święta, w których zmartwychwstaje Zbawiciel?
– Nie zasługujesz na ten dom – powiedziała kiedyś cicho, kiedy Adam poszedł do sklepu. – Nie zasługujesz na mojego syna.
I ja, jak idiotka, próbowałam przez te wszystkie lata zasłużyć. Aż do tego dnia. Do tego wielkanocnego poranka, gdy wszyscy przy stole zamarki, bo teściowa... splunęła do talerza.
To było upokarzające
– No, to może zaczniemy od żurku – powiedział Adam, nalewając teściowej pełną wazę.
Napięcie wisiało w powietrzu jak ciężki, świąteczny zapach chrzanu i jajek. Jadwiga przyglądała się talerzowi z miną sędziego degustacyjnego w finale programu kulinarnego. Zawiesiła łyżkę w powietrzu. Prawie teatralnie.
– Hm – mruknęła, próbując.
Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli, czekali. A ja czułam, jak coś zaciskało mi się w gardle. Jakby ta łyżka miała nie tyle wpaść do ust, co być wyrzutem.
– Żurek jest jakiś… – zaczęła i pokręciła głową. – …nijaki. Wodnisty. Co to ma być?
Wzięła kolejną porcję do ust, a potem, powoli i z namysłem, splunęła wprost do talerza.
– To jest obraza tradycji – oznajmiła chłodno. – To żurek z torebki!
– Mamo! – Adam aż podskoczył. – Co ty wyprawiasz?!
– Jak można tak bezczelnie nie szanować świąt? I naszej rodziny? – ciągnęła dalej, jakby w ogóle nas tam nie było.
Wstałam. Ręce trzęsły mi się jak galareta, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na łzy. Nie dam jej tej satysfakcji.
– Skoro mój żurek cię tak obraża, to może następnym razem nie przychodź na śniadanie. Zaoszczędzimy ci cierpienia – powiedziałam cicho, ale ostro.
Jadwiga uniosła brwi. Adam milczał. Cała rodzina zamarła. Odeszłam od stołu. Czułam, jak rumieńce paliły mnie aż do uszu. Nie chodziło o żurek. Tym razem chodziło o wszystko.
Miałam dość
Zamknęłam się w kuchni. Wzięłam głęboki oddech, próbując się nie rozkleić. Ręce nadal drżały, więc ścisnęłam blat, żeby je unieruchomić. Drzwi skrzypnęły – wszedł Adam. Zamknął je za sobą, ale nie podszedł. Stał przy lodówce, jakby się bał, że eksploduję.
– Przesadziła – powiedział w końcu.
Nie odpowiedziałam.
– Wiesz, jaka ona jest. Wszystko musi być po jej myśli.
– I ty to akceptujesz? – odwróciłam się do niego. – Pozwalasz jej pluć mi do talerza, bo ona już taka jest?
– Nie, ja… po prostu nie chcę kłótni przy świątecznym stole.
Zaśmiałam się krótko, bez humoru.
– Za późno, Adam. Kłótnia już była. A właściwie to monodram twojej matki z moim żurkiem w roli głównej.
Zbliżył się o krok, jakby chciał mnie dotknąć, ale zatrzymał się.
– Przepraszam. Spróbuję z nią porozmawiać.
– Nie chcę, żebyś z nią rozmawiał – syknęłam. – Chcę, żebyś stanął po mojej stronie. Tak naprawdę. A nie tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy.
Patrzył na mnie długo. Może szukał w głowie odpowiedzi, może odwagi. Ale nie powiedział nic. I to bolało bardziej niż wszystko, co wydarzyło się przy stole.
– Czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytałam nagle, głosem już prawie bez dźwięku.
– Oczywiście, że cię kocham – powiedział od razu, zbyt szybko.
– To pokaż mi to. Przestań udawać, że jest w porządku, skoro twoja matka traktuje mnie jak śmiecia.
Odsunęłam się i sięgnęłam po ścierkę, choć nic nie wymagało wytarcia. Musiałam coś robić z rękami.
– Jeśli mam być tylko dodatkiem do twojej rodziny, to może lepiej, żebyśmy każde spędzili następne święta osobno – dodałam już ciszej.
Nie odpowiedział. Stał tam nadal, jakby miał nadzieję, że jeszcze zmienię zdanie. Ale nie. Tym razem coś we mnie pękło na dobre.
Teściowa była podła
Późiej siedziałam w salonie, trzymając kieliszek półsłodkiego wina, które sama sobie nalałam – nikt już nie miał odwagi mnie częstować. Reszta rodziny rozeszła się po kątach, śniadanie się rozmyło w niezręcznej ciszy. Z kuchni dochodził cichy szczebiot – Jadwiga rozmawiała z kimś przez telefon. Znałam ten ton – ten nieszczery śmiech, to udawane ciepło. Zbliżyłam się bezszelestnie.
– No przecież ona się nie nadaje do tej rodziny. Wiesz, jaką minę miała, jak splunęłam do talerza? – chichotała do słuchawki. – Boże, ta dziewucha myśli, że jak upiecze sernik, to ją pokocham.
Zamarłam. Jadwiga milczała chwilę, słuchając odpowiedzi, po czym dodała z rozbawieniem:
– Adam powinien był ożenić się z Anią. Tamta to była dziewczyna z klasą. A nie taka, co robi żurek z proszku jak na stancji.
Nogi się pode mną ugięły. Weszłam do kuchni bez słowa. Jadwiga odwróciła się, z telefonem jeszcze przy uchu. Zbladła.
– O, widzę, że już po rozmowie o „tradycji” – powiedziałam spokojnie, ale głos drżał mi z gniewu. – A teraz jeszcze o tym, jaką jestem pomyłką?
– Ja tylko… – zaczęła, ale machnęłam ręką.
– Nie. Już nic nie musisz. Wiem, że mnie nie chcesz w tej rodzinie. Ale jedno ci powiem: nie ty wybierasz, kogo twój syn kocha.
Wyszłam, zostawiając ją z telefonem przy uchu i miną, jakby połknęła pestkę od śliwki.
Próbowała się tłumaczyć
Jadwiga przyszła wieczorem do pokoju, w którym siedziałam spakowana z planem, by rano pojechać do swoich rodziców. Weszła bez pukania, jak zwykle. Ale pierwszy raz... nie miała tej swojej miny.
– Nie chciałam, żebyś się tak dowiedziała – powiedziała, siadając ciężko na fotelu. – Ale skoro już wszystko wiesz…
Spojrzałam na nią bez słowa. Nie miałam siły. Albo ochoty.
– Ania była... jak córka – zaczęła. – Znaliśmy jej rodzinę. Ułożona, cicha, zawsze z pomocą. I kochała Adama. Myślałam, że się pobiorą.
– Ale się nie pobrali – powiedziałam sucho.
– Bo wyjechała. Zrezygnowała z niego dla studiów. A potem poznał ciebie.
Jadwiga westchnęła ciężko. Patrzyła gdzieś za mnie, jakby wspomnienia wciąż wisiały jej nad głową.
– Kiedyś myślałam, że Adam się tylko bawi. Że z tobą... że to przejdzie. A potem, jak zamieszkaliście razem, miałam wrażenie, że zabrałaś go z jego świata. On zawsze był rodzinny, a odkąd jest z tobą... jest inny.
– Może po prostu dorósł – odparłam, zaskoczona własnym spokojem. – Może chciał mieć własne życie.
Zamilkła. A potem przyznała cicho:
– Nie potrafię cię zaakceptować, bo nie jesteś tym, co sobie wymarzyłam dla mojego syna. Ale... to nie twoja wina.
Te słowa – jedno zdanie – uderzyły mnie mocniej niż wszystkie wcześniejsze upokorzenia. Nie było w nich skruchy. Była tylko stara kobieta, która trzymała się swojej wersji świata tak kurczowo, że wszystko inne wydawało się jej zagrożeniem. Wstałam. Nie odpowiedziałam. Bo nagle dotarło do mnie coś bardzo prostego – że ona nigdy mnie nie pokocha. I nie muszę już na to czekać.
Mąż był rozdarty
Zeszłam po cichu na dół. Adam siedział w salonie, wpatrzony w ekran telewizora, który był wyciszony. Udawał, że ogląda. Usłyszał mnie, ale nie odwrócił głowy. Usiadłam obok, zostawiając między nami przestrzeń.
– Jadwiga mi wszystko powiedziała – zaczęłam bez owijania. – O Ani. O tym, że nigdy mnie nie chciała w waszej rodzinie.
Wziął głęboki oddech, ale nadal patrzył przed siebie.
– Wiem. Wiedziałem o tym od dawna.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Wiedziałeś? I nic mi nie powiedziałeś?
– Myślałem, że się dogadacie. Że z czasem... – urwał.
– Z czasem co? Że zrezygnuję z siebie, żeby zasłużyć na jej łaskę?
Wreszcie na mnie spojrzał. W jego oczach była złość. Ale nie na mnie. Na siebie. Na sytuację. Może na matkę.
– Nigdy nie chciałem, żebyś czuła się gorzej. Ale... to moja matka. Nie chcę jej stracić.
Pokręciłam głową, łzy cisnęły mi się do oczu, ale je powstrzymałam.
– A mnie możesz stracić?
Zamilkł. Jakby ten scenariusz dopiero teraz do niego dotarł.
– Adam, nie chcę wybierać między tobą a spokojem. Ale jeśli nic się nie zmieni, to to się rozpadnie.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że jeśli nie postawisz granic swojej matce, to kolejne święta spędzę bez was. Sama. Albo z ludźmi, którzy nie będą pluć mi do talerza.
Patrzył długo. Widziałam, że go zabolało... Że chce zrobić dobrze wszystkim – ale tego się nie da.
– Nie wiem, czy jestem gotowy, żeby ją tak zranić – wyszeptał.
– A ja już nie chcę być tą, którą można ranić bez konsekwencji – powiedziałam.
I wstałam. Bo wiedziałam jedno: tym razem on musi sam podjąć decyzję. Patrzył na mnie długo.
– Chciałem cię przeprosić. Ale nie wiem, od czego zacząć.
– To nie zaczynaj – odpowiedziałam cicho. – Po prostu... zastanów się, czy chcesz, żebyśmy jeszcze kiedyś usiedli razem przy stole. Nawet jeśli na nim będzie tylko żurek z torebki.
Czytaj także:
- „Na Wielkanoc nagotowałam żurku dla dzieci, a one nawet nie zadzwoniły. Czekają już tylko na moją trumnę i spadek”
- „Wielkanocne porządki z teściem zakończyły się czymś więcej niż czystą podłogą. Teraz mam brudne sumienie”
- „Teściowa zorganizowała Wielkanoc i nie zapytała o nasze plany. Nie pozwolę jej decydować, z kim jem jajko na twardo”