„Teściowa panoszyła się w moim domu jak królowa. Długo znosiłem to upokorzenie, aż posunęła się o krok za daleko”
„Minęły dwa tygodnie. Wciąż spała w naszym salonie. Wciąż poprawiała mnie, gdy podlewałem kwiaty, wtrącała się do rozmów przy stole, jakby była z nami związana przysięgą małżeńską. Kasia nic nie mówiła. Bo niby mama się źle czuje sama”.

- Redakcja
Czasami wydaje mi się, że moje życie to żart opowiedziany przez los – taki z tych bardziej gorzkich, które tylko na pozór mają bawić. Jestem informatykiem i mężem Kasi. Tak przynajmniej mówi akt ślubu. A w praktyce od jakiegoś czasu mam wrażenie, że jestem przede wszystkim zięciem Bożeny – jej matki.
Kiedy poznaliśmy się z Kasią, była cudowna. Zabawna, wrażliwa, trochę niepewna siebie – miałem ochotę ją chronić przed całym światem. A najbardziej przed... jej matką, Bożeną. Już wtedy, podczas naszych pierwszych spotkań, zauważyłem, że Kasia przy każdym pytaniu o przyszłość spuszcza wzrok i mówi „zobaczymy, co mama powie”. Śmiałem się z tego. Myślałem, że to przejdzie. Nie przeszło.
Kiedy zaczęliśmy się urządzać razem, nie wybieraliśmy mieszkania sami. Nie wybraliśmy też łóżka, nie wybraliśmy koloru ścian, a nawet imienia dla naszego kota – wszystko zatwierdzała Bożena. Zresztą „zatwierdzała” to i tak delikatne określenie – raczej rozkazywała. A Kasia tylko przytakiwała. Wiecznie rozdarta, przyklejona emocjonalnie do matki, tak bardzo, że momentami czułem się jak kochanek w ukryciu, a nie mąż.
Z początku się buntowałem. Potem przestałem. Tłumaczyłem sobie, że przecież nie będziemy wiecznie mieszkać w tym samym mieście. Że Bożena w końcu się znudzi, zajmie się swoimi sprawami, da nam żyć. Ale ona wcale nie miała zamiaru odpuścić. Aż w końcu, pewnego dnia, spakowała walizkę i oznajmiła, że „na kilka dni się u nas zatrzyma, bo w domu samej jej tak smutno”.
Minęły dwa tygodnie. Wciąż spała w naszym salonie. Wciąż poprawiała mnie, gdy podlewałem kwiaty („Ty je przelewasz, Michał, jakbyś chciał je utopić!”), wciąż wtrącała się do rozmów przy stole, jakby była z nami związana przysięgą małżeńską. Kasia nic nie mówiła. Bo mama się źle czuje. Bo mama potrzebuje bliskości. Bo mama ma prawo do odpoczynku. A ja? Czy ja miałem do czegoś prawo?
Teściowa zaanektowała salon
Nie mogłem już dłużej kluczyć wokół tematu. W końcu zapytałem wprost.
– Kasia, jak długo twoja mama zamierza tu jeszcze mieszkać? – zapytałem, zerkając na salon, gdzie Bożena właśnie rozłożyła sobie matę pod nogi jak do modlitwy. Albo do jogi. Albo do czegoś innego, co robiła codziennie dokładnie o tej samej porze, okupując nasze wspólne miejsce.
– Nie wiem, Michał, nie pytałam jej – odpowiedziała cicho, odrywając wzrok od telefonu.
– To może czas zapytać? Bo to już nie jest „kilka dni”. To są dwa tygodnie. Dwa tygodnie, Kasia!
– Ale przecież mówiłam ci… mama źle się czuje, miała zawroty głowy. I sama w domu to by chyba umarła ze strachu…
– Serio? A ja? Mnie to już chyba można zakopać żywcem, prawda?
Milczała. Czułem, jak coś we mnie się przełamuje.
– Wiesz co? – podszedłem do kuchni, oparłem się o blat. – Chciałbym, żeby twoja matka wreszcie zniknęła, bo tylko wtedy może nas zostawić w spokoju.
Powiedziałem to i od razu tego żałowałem. Ale już było za późno.
Kasia spojrzała na mnie, jakby zobaczyła obcego człowieka. Nawet nie płakała. Patrzyła tylko, szeroko otwartymi oczami. I pierwszy raz… zamilkła.
Przez sekundę miałem nadzieję, że coś do niej dotarło. Że zobaczyła, w jakim punkcie jesteśmy. Ale nic nie powiedziała. Odwróciła się tylko i wyszła z kuchni.
Ja zostałem, drżącymi dłońmi trzymając pusty kubek. Wiedziałem, że już nie będzie powrotu do tego, co było wcześniej. Że ta cisza, ta jedna reakcja bez słowa – to początek końca albo... jedynej możliwej zmiany.
Kpiła ze mnie każdego dnia
– Michałek, może ja ci zrobię ziółka, co? Widziałam, że jesteś trochę nerwowy – powiedziała Bożena z kuchni, nawet nie zerkając w moją stronę. Mówiła to tonem nauczycielki z podstawówki, która właśnie karci ucznia za zbyt głośne zachowanie.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałem, próbując nie warczeć. – Nie jestem „nerwowy”. Po prostu chciałem zjeść śniadanie we własnej kuchni. Sam. Bez świadków.
– Ojej, jakiś ty wrażliwy. Kiedyś to się żyło w dużych rodzinach, nikt nie narzekał. A teraz? Zięć własną teściową z domu by najchętniej wykopał.
Wszedłem do kuchni. Stała tam w szlafroku, mieszając coś w rondelku, jakby była u siebie. Dobrze wiedziała, że nie znoszę, kiedy ktoś dotyka moich rzeczy.
– Pani Bożeno, nie wolałaby pani już wrócić do siebie? Mieszka pani u nas już ponad dwa tygodnie. To nie jest normalne. To nasze mieszkanie. Nasze życie.
– Ojej, słyszysz go, Kasiu?! – zawołała teatralnie. – Zrobiłam zupkę, warzywną, zdrową, a ten mi tu awantury urządza! Michał, to ty jesteś mężczyzną? Bo fochy masz jak baba.
Stałem tam w ciszy, czekając, aż Kasia coś powie. Cokolwiek. Ale tylko siedziała przy stole, głowę trzymała w dłoniach. Nie broniła mnie. Nie odezwała się ani słowem.
– Dziękuję za wszystko – powiedziałem cicho. – Ale naprawdę, proszę się spakować.
Bożena się roześmiała.
– Ty mi nie będziesz mówił, co mam robić. To jest mieszkanie mojej córki. No to jakby nie patrzeć – również moje. Prawda, Kasiu?
Kasia nadal milczała. Wyszedłem. Trzasnąłem drzwiami. Czułem się, jakby mnie ktoś wymazał z własnego życia.
Buntowała ją przeciwko mnie
Wróciłem wcześniej. Nie wiem, po co. Może miałem nadzieję, że jej już nie będzie. Że Bożena się spakowała, że Kasia zrozumiała. Że coś się zmieniło.
Drzwi były uchylone. Zdjąłem buty po cichu, wszedłem na palcach. W salonie panowała cisza. Usłyszałem głos Bożeny.
– Zobaczysz, on cię zostawi. I bardzo dobrze. Nie jest dla ciebie odpowiedni. Zawsze wiedziałam, że to nie ten.
– Mamo, nie możesz tak mówić… – Kasia miała głos jak dziecko przyłapane na czymś złym. – Ale może masz rację. Nie wiem już, co z nim robić.
Stałem tam w korytarzu jak idiota. Czułem, jak wszystko we mnie się napina. Tak było od miesięcy. Nie wytrzymałem. Wszedłem do salonu.
– To już wiem, na czym stoję – powiedziałem spokojnie, choć miałem ochotę krzyczeć. – Skoro to nie jestem dla ciebie odpowiedni, to może faktycznie nie mam tu czego szukać.
Kasia zbladła. Teściowa spojrzała na mnie z uniesioną brwią, jakby właśnie wygrała rundę.
– Michał… – zaczęła Kasia, ale przerwałem jej gestem dłoni.
– Nie. Już nie. Dziś śpię u Adama. Jutro… nie wiem. Może wrócę po rzeczy. Może nie.
Wyszedłem. Bez walizki, bez kurtki, w swetrze. Na klatce schodowej prawie zderzyłem się z sąsiadką. Powiedziała coś o pogodzie, coś o tym, że „jesień idzie”. Kiwnąłem głową, jakby to miało znaczenie. Jesień. Świetnie. Idealna pora, żeby się rozpaść.
Wreszcie zostaliśmy sami
Zadzwoniła następnego dnia. Z trudem rozpoznałem jej głos.
– Michał, możemy porozmawiać?
– Nie wiem, Kasiu. Naprawdę już nie wiem.
– Proszę. Nie przez telefon. Przyjedź. Chociaż na chwilę.
Adam spojrzał na mnie. Słyszał. Wzruszył ramionami.
– Idź. Może musisz to usłyszeć. Albo może ona musi to powiedzieć. Tak czy inaczej, tylko nie wracaj tu z walizką. Postaraj się to rozwiązać.
Uśmiechnąłem się krzywo i ruszyłem w drogę.
W domu było cicho. Kasia siedziała na łóżku w sypialni. Bez makijażu, w dresie. Wyglądała jak cień siebie.
– Mama wyjechała. Właściwie… wygoniłam ją.
Nie odezwałem się.
– Chciałam ci coś opowiedzieć – powiedziała i wzięła głęboki oddech. – Mój ojciec… odszedł, kiedy miałam dziewięć lat. Powiedział, że nie da rady z mamą. Że ona rządzi wszystkim. Że nie ma przestrzeni, żeby oddychać. Płakałam wtedy. Myślałam, że to jego wina.
Spojrzała na mnie niepewnie.
– Ale potem… z każdym rokiem coraz bardziej czułam, że coś jest nie tak. Że on miał rację. Ale nigdy nie nauczyłam się być bez niej. Ona zawsze decydowała. Z kim się spotykam, co jem, co studiuję. I nawet, kiedy cię poznałam… wiesz, że była pierwszą osobą, której pokazałam twoje zdjęcie?
Milczałem.
– Nigdy nie nauczyłam się być samodzielna. Nawet nie wiem, czy naprawdę potrafię kochać… kogoś innego niż ją.
To zdanie bolało. Ale z jakiegoś powodu – rozumiałem je.
Usiadłem w fotelu. Nie podchodziłem do niej. Nie dotknąłem. Patrzyliśmy na siebie w ciszy, która dźwięczała bardziej niż krzyki. W mojej głowie dźwięczało jedno pytanie: czy można uratować kogoś, kto nie chce być uratowany?
Czułem, jakbym tonął
– Stary, z całym szacunkiem… ale po co ty to jeszcze ciągniesz? – zapytał Adam, kiedy wieczorem siedzieliśmy przy piwie w jego kuchni. – Chcesz ratować kogo? Kasię? Jej rodzinę? Przecież to nie twoja wojna.
– Ale to moja żona – powiedziałem cicho.
– Nie twoja matka. I nie twoje granice. Ty tylko w tym toniesz, Michał.
Wpatrywałem się w blat stołu. Palcem kreśliłem niewidzialne kółka.
– Nie potrafię jej zostawić.
– A ona potrafi zostawić ciebie? – Adam spojrzał na mnie z powagą. – Już nie raz to zrobiła. Wybierając ciszę. Milczenie. Matkę. Za każdym razem.
– Może… może ja jestem za słaby. Może trzeba było od początku postawić granicę. Krzyknąć. Powiedzieć jasno.
– A może nie trzeba było nic robić. Bo nie wszystko da się uratować. Czasem ktoś tonie i ciągnie cię za sobą. Wtedy ratujesz siebie, Michał. Zwłaszcza siebie.
Tego wieczora długo nie mogłem zasnąć. Chodziłem po pokoju jak więzień po celi. Wiedziałem, że jutro spakuję część rzeczy i wrócę do mieszkania. Nie żeby się przeprosić. Żeby się pożegnać. Żeby zobaczyć, czy coś we mnie jeszcze się łudzi. A potem może poszukam nowego miejsca. Dla siebie. Może sam.
Nie chcę być tym trzecim
Spakowałem się rano. Cicho. Bez pośpiechu. Wziąłem tylko to, co naprawdę moje – trochę ubrań, laptop, książki. Przypadkiem zostawiłem kubek z napisem „Najlepszy mąż”. Nie wróciłem po niego.
Zanim wyszedłem, zostawiłem Kasi kartkę. Nie z oskarżeniami, nie z żalem. Po prostu:
„Kasiu, kocham cię, ale nie umiem żyć w trójkącie. Nawet jeśli jedna z tych osób nie śpi z nami w łóżku. Jeśli chcesz walczyć o nas, jestem. Ale jeśli nie... pozwól mi odejść”.
Czekałem kilka dni. Myślałem, że zadzwoni. Nie zadzwoniła. Dopiero po tygodniu napisała wiadomość: „Mama się wyprowadziła na dobre. Ale ja nie wiem, czy bez niej dam sobie radę”.
Patrzyłem na ekran telefonu bardzo długo. Czułem, jak serce kurczy się jak wysuszony owoc. Mógłbym napisać „spróbujmy jeszcze raz”. Ale nie napisałem.
Zrozumiałem jedno: jeśli ktoś ci mówi, że nie wie, czy da radę bez innej osoby – to znaczy, że ciebie jeszcze nie wybrał. Może nigdy nie wybierze.
Wyprowadziłem się do innego miasta. Gdzie nikt nie znał Bożeny, nie zna naszej historii. W weekendy spaceruję sam po parkach. Śmieję się, że pierwszy raz od lat mogę podlewać kwiaty, jak chcę. Czasami je przelewam, ale nie muszę się tłumaczyć.
Kasia już się nie odzywa. To chyba dobrze. Miłość… to czasem za mało. Czasem trzeba czegoś więcej: odwagi, żeby być wolnym. Od matki. Od strachu. Od siebie.
Teraz uczę się być sam. Nie samotny. Sam. W swoim życiu. W swojej historii. Bez trzeciego miejsca przy stole.
Michał, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłam teściowej 10 tysięcy i to był błąd. Babsko bez honoru robi z siebie ofiarę losu, byle nie oddać mi kasy”
- „Teściowa uparła się, że z nami zamieszka. Zwiozła mi wszystkie bambetle i planowała zostać na zawsze”
- „Wiedziałam, że synowa przyniesie wstyd naszej rodzinie. To, co zrobiła na ślubie, przyprawiło mnie o ciarki żenady”

