„Teściowa oddała nam pół domu, ale nie z dobrego serca. Czułam się jak w więzieniu z miękkimi poduszkami”
„– No mówię ci, dobrze to sobie rozegrałam – Halina chichotała do telefonu. – Oddałam kawałek domu i mam ich wszystkich na oku. I dzieci, i Justynę, i Marcinka. Nawet nie muszę się wysilać. Zamarłam w korytarzu, z torbą w rękach”.

- Redakcja
Kiedy Halina zaproponowała, że odda nam pół domu, poczułam się, jakby ktoś podał mi kieliszek szampana po latach picia letniej wody z kranu. Serio – wtedy myślałam, że to cud. Mieszkanie w bloku z dwójką dzieci i kredytem do spłaty przez następne 27 lat wykańczało mnie psychicznie. Marcin też nie był szczęśliwy, chociaż nie mówił tego wprost. Taki już był – raczej chował wszystko do środka. Pamiętam, jak przy kolacji powiedział:
– Mama chce, żebyśmy się wprowadzili do niej, na górę. Chce nam przepisać połowę domu. Mówi, że za dużo metrów jak na jedną osobę.
Patrzyłam na niego jak na zbawcę. Nawet dzieci podskakiwały z radości. A ja? Ja się po prostu popłakałam. Ze wzruszenia, ze zmęczenia, ze wszystkiego.
Ale potem przyszedł dzień przeprowadzki. Halina stała w progu z kluczami w ręku, uśmiechnięta, aż nazbyt serdeczna.
– No to będziecie bliziutko. Rodzina powinna być razem, prawda? – powiedziała, jakby to był początek pięknej bajki.
Tylko że w moim brzuchu ścisnęło się coś zimnego. Coś, co szeptało: „To nie będzie bajka. To będzie więzienie z miękkimi poduszkami”.
Przychodziła bez pukania
Na początku myślałam, że to tylko przyzwyczajenie. W końcu Halina całe życie mieszkała sama. Ale kiedy po raz czwarty weszła do nas bez pukania, trzymając w rękach słoik ogórków i mówiąc:
– Zrobiłam dla dzieci. Tamte sklepowe to sama chemia – poczułam, jak moje wnętrze się skręca.
Nie chodziło o ogórki. Chodziło o to, że weszła, jakby nadal wszystko należało do niej. I może tak właśnie myślała. Nie minęły dwa tygodnie, a Halina komentowała już wszystko. Moje obiady – „a czemu nie robisz rosołu na kurze”. Mój sposób usypiania Zosi – „za dużo się z nią cackasz, niech się wypłacze, to szybciej zaśnie”. Nawet ułożenie poduszek na kanapie miała za coś do poprawienia.
Któregoś wieczoru, kiedy próbowałam dokończyć prezentację do pracy, Marcin usiadł obok i powiedział:
– Wiesz, mama się stara. Nie bądź dla niej taka szorstka.
Popatrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
– Szorstka? Marcin, ona wchodzi nam do domu, do życia, do głowy. Nie widzisz tego? Ona traktuje nas jak dzieci.
– Bo chce dobrze – odparł, jakby to zamykało temat.
Wtedy wstałam i syknęłam przez zęby:
– Czy ty naprawdę wierzysz, że oddała nam pół domu z dobroci serca?
Zamilkł. I to milczenie bolało mnie bardziej niż wszystko inne.
Tego było za wiele
Tego dnia przebrała się miarka, kiedy usłyszałam zza drzwi:
– No daj spokój, babcia pozwala! Mama nie musi o wszystkim wiedzieć – powiedziała Halina do mojej córki, szeleszcząc papierkiem od cukierka.
Weszłam do kuchni i przez chwilę po prostu patrzyłam na tę scenę – Zosia z uśmiechem na twarzy, Halina dumna jak paw.
– Halina, możemy porozmawiać? – powiedziałam chłodno.
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale skinęła głową i poszła za mną do salonu. Usiadłyśmy. Ja spięta, ona oparta wygodnie, jakby zaraz miała rozłożyć się na kanapie i zapytać, co dzisiaj w telewizji.
– Halina, co się właściwie dzieje? Dlaczego nie szanujesz moich granic? Czemu wpadasz bez zapowiedzi, rozdajesz dzieciom cukierki, mówisz im jedno, a ja drugie?
– Bo to moje wnuki – odparła z kamienną twarzą. – Mam prawo się nimi zajmować. Mam prawo wiedzieć, co się u nich dzieje.
– Ale nie masz prawa podważać mnie jako matki. Nie masz prawa wchodzić do nas jak do siebie. Pamiętasz, że oddałaś nam część domu? Że to miał być prezent?
– I nadal jest – powiedziała twardo. – Ale prezent nie oznacza, że odetnę się od was. Rodzina to rodzina, Justyna. Trzeba się wspierać, a nie warczeć na siebie jak obcy.
– Tylko że ty nie wspierasz. Ty kontrolujesz.
– Oj dziecko… – westchnęła z politowaniem. – Ty nawet nie wiesz, ile ja widziałam w życiu i ile jeszcze przede mną.
Milczałam. I w tym milczeniu narastała we mnie wściekłość. Wieczorem powiedziałam Marcinowi:
– Albo postawisz granice swojej matce, albo ja zrobię to po swojemu.
I wiedziałam, że nie żartuję.
Podsłuchałam rozmowę teściowej
Halina myślała, że mnie nie ma w domu. Że poszłam z dziećmi na plac zabaw, jak mówiłam Marcinowi. Ale wróciłam wcześniej – zapomniałam czegoś i byłam zmęczona bardziej, niż się przyznałam. I wtedy usłyszałam.
– No mówię ci, dobrze to sobie rozegrałam – Halina chichotała do telefonu. – Oddałam kawałek domu i mam ich wszystkich na oku. I dzieci, i Justynę, i Marcinka. Nawet nie muszę się wysilać.
Zamarłam w korytarzu, z torbą w rękach. Wstrzymałam oddech.
– Najlepsze, że myślą, że to z dobroci serca. A ja po prostu nie chcę, żeby skończyło się tak, jak z Basią. Pamiętasz? Wywiozła dzieci na drugi koniec Polski i tyle ją widziałam. A te… te są pod ręką. I tak ma być.
Telefon cicho kliknął. Usłyszałam kroki. Szybko schowałam się za drzwi łazienki i zacisnęłam pięści. Czułam, jak cała się trzęsę. Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam naprzeciw Marcina. Spojrzał na mnie znad telefonu. Wiedziałam, że muszę powiedzieć.
– Podsłuchałam twoją matkę.
– Co?
– Mówiła przez telefon, że dobrze to sobie rozegrała. Że oddała nam kawałek domu tylko po to, żeby nas mieć na oku. Żebyśmy jej nie zniknęli.
Marcin zmarszczył brwi.
– Nie wierzę.
– Serio? Bo ja słyszałam to na własne uszy. I nie wiem, co jest gorsze – to, że ona nas kontroluje, czy to, że ty jej wciąż wierzysz.
Milczał. Ale coś w jego oczach się zmieniło. Może pierwszy raz naprawdę zaczął coś podejrzewać.
Poznałam jej plan
Zebrałam się w sobie kilka dni później. Marcin niby nic nie mówił, ale był cichy, nieobecny. Widziałam, że myśli. Że coś w nim pracuje. Ale ja już nie mogłam czekać. Zeszłam do Haliny wieczorem, gdy wiedziałam, że Marcin zostanie z dziećmi. Siedziała w kuchni, kroiła jabłka nożem tak ostrym, że słyszałam każdy jego ruch po desce.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam.
Spojrzała na mnie bez zaskoczenia, jakby się tego spodziewała.
– Podsłuchałam cię. Słyszałam, co mówiłaś przez telefon.
– Aha – odparła spokojnie, bez cienia wstydu. – I?
– I? Halina, ty nas tu ściągnęłaś nie z dobroci serca, tylko po to, żeby nas kontrolować!
Odłożyła nóż. Wytarła ręce w fartuch. Westchnęła.
– Justyna… Ty nic nie rozumiesz. Ja nie zrobiłam tego, żeby wam zaszkodzić. Tylko żeby się zabezpieczyć. Życie mnie nauczyło.
– Zabezpieczyć?! To brzmi jak plan wojskowy, nie jak decyzja rodzinna!
– Moja starsza synowa, Basia… też była taka. Miła, grzeczna. A potem zabrała dzieci i wyjechała do Gdańska. Do dziś ich nie widuję. Myślisz, że zniosę to drugi raz? Że znowu będę siedzieć w pustym domu i patrzeć na zdjęcia?
– Więc co? Zamkniesz nas tu? Na 30 lat? Żebyś miała widok na wnuki z okna kuchni?
– Jak trzeba, to tak.
Zaniemówiłam. W gardle miałam sucho. Odwróciłam się i wyszłam. Drzwi za mną nie trzasnęły – były za ciężkie. Ale w głowie dudniło mi jedno słowo: „więzienie”.
To była gra
Siedzieliśmy z Marcinem przy stole w kuchni, kiedy dzieci już spały. Lampka w rogu dawała słabe światło, a pomiędzy nami – cisza. Długa, ciężka. Jakbyśmy oboje bali się wypowiedzieć to, co wisiało w powietrzu.
– Justyna... – zaczął cicho. – Mama... Ona po prostu boi się samotności.
– A ja się boję, że za pięć lat nie będę wiedziała, kim jestem – przerwałam mu. – Codziennie walczę o to, żeby nie zwariować. Żeby się nie zgubić w tej grze, którą ona urządziła. I przegrywam.
Marcin pokiwał głową, nie patrząc mi w oczy.
– Musimy coś z tym zrobić – dodał po chwili. – Może... oddamy jej ten dom. Zaczniemy od zera gdzie indziej.
Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem.
– Chcesz się wyprowadzić?
– Nie wiem. Ale wiem, że nie mogę patrzeć, jak ty gaśniesz z dnia na dzień. I jak dzieci zaczynają pytać, dlaczego babcia wszystko wie lepiej niż mama.
Nazajutrz usiedliśmy razem z Haliną. Była czujna, wiedziała, że coś się święci.
– Chcemy ustalić granice – powiedział Marcin. – Albo będziesz je szanować, albo wracamy do poprzedniego życia. Nawet jeśli oznacza to ciasne mieszkanie i kredyt.
Halina uniosła brew.
– Naprawdę jesteś gotów to zrobić?
– Tak. Dla nich. Dla nas.
Wtedy pierwszy raz widziałam, jak Halina straciła rezon. Jakby ktoś wyciągnął jej krzesło spod nóg.
– Róbcie, co chcecie – warknęła i wyszła z pokoju.
Nie czuliśmy się zwycięzcami. Ale poczuliśmy ulgę.
Justyna, 37 lat
Czytaj także:
- „Teściowa dała mi cenną poradę finansową. Teraz już się nie martwię, czy na pewno wystarczy mi do pierwszego”
- „Teściowa namówiła nas na kupno działki w okazyjnej cenie. Nie podejrzewałam nawet, co kryje się za tą propozycją”
- „Teściowe dali nam działkę pod budowę domu. Gdy był gotowy, oszukali nas bez mrugnięcia okiem”

