„Teściowa od samego początku kontrolowała nasz ślub. W trakcie wesela przejęła mikrofon i ogłosiła coś niespodziewanego”
„Po jej przemówieniu sala jakby ożyła na nowo, ale już w innym tonie. Wujek Mirek zaczął coś opowiadać, ciocia Halina płakała. Goście zapomnieli, po co się zebrali. Wszystko kręciło się teraz wokół jednej osoby – Grażyny”

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałam, że dzień mojego ślubu zakończy się czymś więcej niż tylko oczepinami i tortem. Ale powinnam się była domyślić. Już od chwili, kiedy powiedziałam „tak” Maćkowi, wiedziałam, że w pakiecie z mężem dostaję także jego matkę — Grażynę. Kobietę, która nie znała granic. Każdą decyzję ślubną kwestionowała, każde nasze ustalenie musiała zatwierdzić. Maciek zawsze mówił: „Odpuść, taka już jest”, a ja głupio wierzyłam, że jakoś to będzie. Nie spodziewałam się tylko, że największe show tej uroczystości da właśnie ona — teściowa.
Jego matka wie lepiej
– Nie sądzisz, że te zaproszenia są zbyt... skromne? – Grażyna przekrzywiła głowę i popatrzyła na mnie, jakby właśnie przyłapała mnie na poważnym wykroczeniu przeciwko dobremu smakowi.
– Chcieliśmy coś prostego, eleganckiego – odpowiedziałam, siląc się na uprzejmy ton. – Bez zbędnych zdobień.
– A ja myślę, że warto byłoby dodać trochę złota. Może tłoczenia? Zaproszenia są przecież wizytówką całej uroczystości – spojrzała na Maćka. – Synku, prawda?
Maciek westchnął i wzruszył ramionami.
– Może mama ma rację, co ci szkodzi?
Zacisnęłam zęby. To był trzeci raz tego tygodnia, kiedy „może mama ma rację” przekreślało nasze wcześniejsze ustalenia. Najpierw zmieniła firmę cateringową, bo „jej koleżanka miała zatrucie po ich jedzeniu”, potem wykreśliła kilka osób z naszej listy gości, bo „zawsze robili problemy”. Teraz brała się za zaproszenia.
– Wiesz co – powiedziałam później do Maćka, gdy byliśmy już sami – jeśli ona ma organizować nam ślub, to niech jeszcze sama się za mnie przebierze i przysięgę za mnie powie.
Maciek się zaśmiał, ale nie odpowiedział. Jego milczenie mówiło więcej niż słowa. Z każdym kolejnym dniem traciłam nadzieję, że to będzie nasz dzień. Coraz bardziej czułam się jak gość na własnym ślubie. Grażyna miała wizję, harmonogram i nieustającą potrzebę bycia w centrum wydarzeń. A my? My po prostu próbowaliśmy się nie pogubić w tym cyrku.
Ślub zgodnie z planem teściowej
– Dekoracje będą z eukaliptusa i białych róż – poinformowałam Grażynę podczas spotkania z florystką.
– Białe róże są nudne – rzuciła, nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Zróbcie hortensje. Są bardziej okazałe. No i kolor też by się przydał, coś energetycznego. Może fuksja?
Florystka spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem. Wiedziała, że to ja wcześniej wszystko ustalałam. Ale teraz ton spotkania należał do Grażyny. Jak zawsze.
– Myślałam, że zależy wam na subtelnej elegancji – próbowała zachować neutralność.
– A kto powiedział, że subtelność to jedyna opcja? To ma być wesele, nie pogrzeb! – Grażyna zarechotała. – Chyba że ktoś z was ma inne plany?
Spojrzałam na Maćka. Zajął się studiowaniem katalogu obrusów, jakby jego życie od tego zależało.
– Może niech zostanie jak było – powiedziałam cicho, próbując ratować resztki własnego zdania.
– Zrobimy tak – wtrąciła się Grażyna. – Dwie wersje dekoracji. Jedna po mojemu, jedna po waszemu. Na sali zdecydujemy, która wygląda lepiej.
To był jej ulubiony sposób – „zobaczymy”, „poczekajmy”, „sprawdzimy w praktyce”. A potem zawsze wygrywało jej.
W drodze do domu wybuchłam.
– Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego znowu pozwalasz jej robić wszystko po swojemu?!
– Bo nie chcę wojny, rozumiesz? – powiedział Maciek. – Wolę spokój.
– Ale za jaką cenę?
Nie odpowiedział. A ja zrozumiałam, że już jesteśmy na wojnie. Tylko Grażyna wybrała broń, a ja nie dostałam nawet tarczy.
Biała suknia i czerwony alert
Suknię ślubną znalazłam sama. Delikatna, koronkowa, z długim rękawem i lekko opadającym dekoltem. Gdy ją założyłam po raz pierwszy, miałam łzy w oczach. Wiedziałam, że to ta. Że w niej chcę wyjść za mąż. Pokazałam ją Maćkowi tylko na zdjęciu, w tajemnicy – i choć nie powinien, uśmiechnął się i powiedział:
– Będziesz najpiękniejsza.
Ale Grażyna miała inne plany.
– Nie podoba mi się – rzuciła, gdy zobaczyła mnie w przymierzalni. – Wyglądasz jak zakonnica. Przecież masz ładny biust, dziewczyno. Co ty chcesz go chować?
– Bo nie chcę wyglądać jak na pokazie bielizny – odburknęłam.
Grażyna spojrzała na mnie z góry.
– No, no... język ci się wyostrzył. Ale nie martw się, ja też kiedyś byłam panną młodą. Wiem, co robię.
Wróciłam do domu zapłakana. Maciek próbował mnie uspokajać.
– Nie płacz. Przecież i tak ją kupimy. Mama się wygada, ale w końcu odpuści.
Tylko że nie odpuściła. Dwa tygodnie później przyszła z ogromnym pudłem.
– Kupiłam ci inną suknię. Prawdziwa księżniczka! Zobaczysz, wszyscy padną z wrażenia. I zresztą... już ją przerobiłam u krawcowej, bo twoja miała kiepskie dopasowanie.
Otworzyłam pudełko i zamarłam. Warstwy tiulu, cekiny, dekolt do pępka. Kicz i rozpacz. Zaczęłam rozumieć, że tu już nie chodziło o pomoc. To była walka o władzę. A dzień ślubu zbliżał się nieubłaganie.
Toast, którego nikt się nie spodziewał
Sala weselna tonęła w światłach, goście wznosili toasty, a ja próbowałam złapać oddech. Suknia, ta moja – nie ta od Grażyny – przetrwała. Ustąpiła dopiero dzień przed ślubem, po mojej dramatycznej scenie w salonie i trzech godzinach płaczu. Wtedy stwierdziła, że „nie chce, żeby wszyscy myśleli, że ma wredną synową”.
Wesele się rozkręcało. DJ grał klasyki, dzieci biegały między stołami, a ja wreszcie poczułam, że to może być naprawdę nasz dzień. Aż Grażyna wstała. Wysunęła się zza stołu jak generał na apel, podeszła do mikrofonu i poprosiła o uwagę. Nagle w sali zrobiło się cicho. Nawet DJ wyłączył muzykę.
– Kochani – zaczęła z uśmiechem – zanim wypijecie kolejnego kielicha, mam wam coś do powiedzenia.
Spojrzałam na Maćka. Jego mina mówiła wszystko: on też nie miał pojęcia, co matka wymyśliła tym razem.
– Dziś moje dziecko wzięło ślub. A ja... ja dziś kończę pewien rozdział. Po 33 latach małżeństwa oficjalnie ogłaszam, że rozwodzę się z moim mężem, Zdzisławem.
Zrobiło się cicho, jak makiem zasiał.
– Nie chcę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Skoro młodzi zaczynają nowe życie, ja też zaczynam swoje. I mam nadzieję, że będzie znacznie lepsze.
Wróciła na miejsce. Sala milczała. Potem ktoś zaczął klaskać – chyba ciotka z Gdańska. I nagle wszyscy podchwycili. Były brawa, śmiechy, nawet gwizdy. A ja siedziałam jak sparaliżowana. To nie był już nasz ślub. To było show Grażyny.
Wesele, które przeszło do historii
Po jej przemówieniu sala jakby ożyła na nowo, ale już w innym tonie. Wujek Mirek zaczął opowiadać o swoim rozwodzie, ciocia Halina płakała, że może i ona powinna odejść od Stefana, który od 30 lat nie wynosi śmieci. Goście zapomnieli, po co się zebrali. Wszystko kręciło się teraz wokół jednej osoby – Grażyny.
Maciek siedział obok mnie w milczeniu. Patrzyłam na niego i czekałam. Na słowo, reakcję, cokolwiek. Ale on tylko spuszczał wzrok. Jakby miał nadzieję, że to wszystko się samo rozejdzie.
– Powiesz coś? – zapytałam szeptem, gdy kolejna osoba klepała Grażynę po ramieniu, gratulując odwagi.
– Co mam powiedzieć? – odparł bezradnie. – Sama słyszałaś, że to dla niej było ważne.
– To był nasz ślub! – wycedziłam. – A ona zamieniła go w cyrk. Przejęła mikrofon, zdominowała wszystko. Nawet tort przestaje robić wrażenie, jak chwilę wcześniej ktoś ogłasza rozwód!
Maciek westchnął.
– Może po prostu musiała się wyrwać.
– A my? My nie mieliśmy nic przeciwko temu, tylko po co to robić w środku naszego wesela?
Nie odpowiedział. Zgasiłam spojrzeniem kolejnego gościa, który chciał pogratulować mi „odważnej teściowej”. Zaczęłam rozumieć, że dla Grażyny nie było granic. Że dla niej każde wydarzenie było tylko tłem dla jej osobistej epopei. A my? My mieliśmy być świadkami jej przemian. Figurantami w przedstawieniu. To wesele na pewno nikt nie zapomni. Ale nikt nie będzie go wspominać ze względu na nas.
Wszyscy żyli długo... osobno
Po weselu przez dwa dni nie odbierałam telefonu. Mama mówiła, że niepotrzebnie się przejmuję, że ludzie i tak swoje powiedzą, a potem zapomną. Tylko że to nie chodziło o ludzi. Chodziło o mnie. O to, że w dniu, który miał być początkiem naszej historii, zostałam postacią trzecioplanową we własnym życiu. Maciek próbował udawać, że nic się nie stało. Kiedy wreszcie się otworzyłam i powiedziałam, jak bardzo mnie to zabolało, wzruszył ramionami.
– Wiesz, jaka ona jest.
– I co z tego? To znaczy, że mam się z tym pogodzić? – zapytałam.
Nie odpowiedział. Jak zawsze, kiedy temat dotyczył jego matki. Po kilku miesiącach przestałam pytać. Przestałam się dopominać. Zajęłam się sobą, pracą, spotkaniami z przyjaciółkami. Grażyna oczywiście dalej była obecna – zapraszała nas na obiady, „przypadkiem” wpadała bez zapowiedzi. I wciąż zachowywała się tak, jakby mój ślub był także jej osobistym triumfem.
Ale coś się zmieniło. We mnie. Przestałam udawać, że wszystko jest w porządku. Nie chodziłam na obiady. Nie odbierałam telefonów. I po raz pierwszy postawiłam granice. A Maciek? On wciąż był tym samym Maćkiem. Dobrym, cichym, lojalnym wobec wszystkich... poza mną.
Rok po ślubie spakowałam walizkę. Wyszłam bez krzyku. Bez sceny. Tylko z jednym zdaniem:
– Ja też zaczynam swoje nowe życie.
Grażyna mogła mieć swoje show. Ja w końcu chciałam mieć swoją prawdę.
Natalia, 31 lat
Czytaj także:
- „Dla rodziny byłem tylko dostawcą internetu. Urlop bez wi-fi miał nas zbliżyć, a wywołał konflikt roku”
- „Wakacyjna miłość okazała się koszmarem. Przystojny Hiszpan okradł mnie z uczuć i pieniędzy”
- „Miłość do muzyki połączyła mnie i Tomasza. Nasze serca biły w tym samym rytmie, ale jednak coś się nie stroiło”

