Reklama

Mówią, że miłość jest wtedy, kiedy człowiek daje coś drugiej osobie bez oczekiwania niczego w zamian. Cóż… chyba nie dotyczy to pieniędzy, zwłaszcza jeśli co miesiąc z portfela znika kolejna stówka, a „oddanie w przyszłym tygodniu” zamienia się w dowcip, który już tylko mnie nie bawi.

Ciągle pożyczała

Na początku to była tylko pięćdziesiątka. Teściowa podeszła do mnie w kuchni, patrząc na mnie tym swoim zbolałym wzrokiem.

– Oleńka, masz może pięćdziesiąt złotych? Tak na szybko, bo na gaz mi brakuje, a Marek nie odbiera…

Wyciągnęłam z portfela banknot i podałam jej bez słowa.

– Oddam ci w przyszłym tygodniu, jak tylko ZUS przyjdzie. Wiesz, jakie te emerytury są.

Przez chwilę poczułam się podle, że nawet pomyślałam o tym, że może tego nie oddać. Przecież to mama Marka. Tyle że potem było „na leki”, potem „na prąd”, potem „na coś drobnego”. W końcu wzięłam zeszyt i zaczęłam zapisywać. Data, kwota, powód – jakbym prowadziła dom kultury, tylko że zamiast koncertów miałyśmy premiery monologu „Oddam w przyszłym tygodniu”.

Któregoś dnia usiadłam przy stole i wyjęłam zeszyt z górnej szuflady. 3250 złotych. A potem wzięłam ten zeszyt i poszłam do Marka, który właśnie siedział na kanapie, przeglądając coś na telefonie. Wsunęłam mu zeszyt pod nos.

– Zobacz.

Bronił jej

Marek podniósł wzrok znad ekranu, spojrzał najpierw na mnie, potem na zeszyt.

– Co to?

– Nasze pożyczki dla twojej mamy. Od roku. Zobacz, to nie są dwa złote, tylko ponad trzy tysiące.

Zaczął przerzucać strony, jakby szukał jakiegoś wyjścia z tej rozmowy. W końcu odłożył zeszyt i wzruszył ramionami.

– I co z tego? To moja matka. Serio, będziesz jej to wypominać?

Zakręciło mi się w głowie, jakby ktoś mnie trzepnął. Nie wiedziałam, co bardziej mnie uderzyło – jego słowa, czy to, z jaką łatwością je wypowiedział.

– A ja to jakaś frajerka od drobnych? – zapytałam cicho, czując, jak coś ściska mi gardło.

Marek westchnął i oparł się o poduszkę. Milczał. Nie próbował się nawet wytłumaczyć, jakby to było oczywiste, że jego matka ma prawo sięgać po moje pieniądze, kiedy tylko chce. Jakby to było coś naturalnego, że ja mam się tym nie przejmować, nie zapamiętywać, nie liczyć.

Nie wiedziałam, co dalej

Wzięłam zeszyt, schowałam go z powrotem do szuflady. Pomyślałam wtedy, że chyba naprawdę jestem najemnikiem we własnym domu. Wykonuję obowiązki, płacę rachunki, podkładam się pod cudze oczekiwania. Coraz trudniej było mi patrzeć na Marka bez żalu, a jeszcze trudniej było patrzeć na siebie w lustrze, bo z każdym miesiącem byłam coraz mniej sobą.

Od tamtej rozmowy minął tydzień. Nie wspominałam więcej o zeszycie, nie mówiłam nic Markowi. Po prostu przestałam dawać. Za każdym razem, gdy teściowa zaczynała swoje „masz może…” – odpowiadałam krótko, że nie mam. Bez tłumaczeń, bez poczucia winy.

To był zwykły wieczór. Siedziałam w kuchni i układałam na blacie rachunki do zapłaty. Starałam się nie słuchać, ale przez cienką ścianę wszystko niosło się jak przez tubę. Głos Marka był stłumiony, ale rozpoznawałam każdą nutę.

– Mamo, nie chcę wybierać – powiedział cicho. – Wiem, że czujesz się z tym źle. Może porozmawiam z Olą, ale nie teraz, dobrze?

Był po jej stronie

Westchnęłam i spojrzałam na zamknięte drzwi do pokoju. Wiedziałam, że nie powinnam wchodzić, ale nie potrafiłam dłużej tego słuchać. Zanim zdążyłam się powstrzymać, już byłam w progu.

– Więc teraz to ja jestem problemem? Bo nie chcę sponsorować twojej matki?

Marek się odwrócił. Trzymał jego rękach telefon. Spojrzał na mnie jak chłopiec przyłapany na czymś głupim.

– Nie o to chodzi…

– Właśnie o to. Ty nic nie mówisz, nic nie robisz. Wszystko przechodzi bokiem, a ja mam się uśmiechać i udawać, że nie widzę, jak ona mną gra?

Marek zamilkł. Nie patrzył na mnie. Przez chwilę myślałam, że coś powie, że spróbuje wyjaśnić, zaprzeczyć, przeprosić. Ale nic. Stał tylko, jakby to wszystko działo się gdzieś obok niego, nie tu, nie teraz.

– Mam ci pokazać jeszcze raz ten zeszyt, żebyś zobaczył, ile razy przymknęłam oczy? Ile razy milczałam, bo myślałam, że może to ja się czepiam?

Nie pomagał mi

Zacisnęłam dłonie w pięści. Czułam, jak narasta we mnie fala złości i wstydu. Było mi wstyd, że jestem w małżeństwie, w którym muszę się tłumaczyć z granic, że nie mam partnera, tylko kogoś, kto się chowa za matką.

– Jak długo jeszcze mam udawać, że to nie problem? Że wszystko jest w porządku?

Marek usiadł na fotelu, jakby nagle zrobiło mu się słabo. Nie odpowiedział, siedział cicho. To jego milczenie bolało mnie bardziej niż wszystkie słowa teściowej razem wzięte. Założyłam kurtkę, zabrałam klucze, telefon zostawiłam na stole. Wyszłam z domu bez słowa. Nie miałam celu, po prostu szłam, mijając ludzi, światła, tramwaje.

Zatrzymałam się dopiero przy ławce w parku. Usiadłam i patrzyłam na zimne światło latarni. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz Marek złapał mnie za rękę bez powodu albo spojrzał w oczy i zapytał, co u mnie. Nic nie przychodziło do głowy. Pamiętam za to, jak pierwszy raz dałam teściowej pieniądze. Uśmiechnęła się wtedy z ulgą i powiedziała: „Wiedziałam, że jesteś rozsądna”. Poczułam wtedy coś, co wtedy uznałam za wdzięczność. A teraz już nie wiedziałam.

Podjęłam decyzję

Zastanawiałam się, czy jeszcze kocham Marka. Może zostałam już tylko z przyzwyczajenia, może z lojalności, może ze strachu, że jak odejdę, to wszystko naprawdę się rozpadnie.

Kiedy wróciłam, postanowiłam z nim poważnie porozmawiać. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, bez telewizora w tle, bez telefonów, bez żadnego rozpraszacza. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa, ale nie mogłam już dłużej milczeć.

– Marek, musimy porozmawiać. Albo mamy granice, albo nie mamy nic.

Pokręcił głową, wzdychając.

– To skomplikowane…

– Nie chcę być w małżeństwie, w którym muszę walczyć o szacunek z własną teściową – powiedziałam, starając się mówić spokojnie, choć czułam, jak głos mi drży.

– To nie tak łatwo…

– Łatwo? To pożycz jej jeszcze dwa tysiące i przestań udawać, że to nie twój problem.

Siedział cicho, głowę miał pochyloną, dłonie splecione. Nie bronił się, nie przepraszał, nie zatrzymywał mnie słowami.

Wstałam, poszłam do sypialni i zaczęłam się pakować. Złożyłam kilka swetrów, włożyłam do torby ładowarkę, książkę, szczoteczkę do zębów. Nie powiedziałam, czy na zawsze.

Ola, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama