„Teściowa od lat mówiła, że działka będzie nasza. Okazało się, że kasa jest dla niej ważniejsza niż rodzina”
„– Trzeba było szybciej się decydować – wzruszyła ramionami. – Janek z sąsiedztwa zaproponował dobrą cenę. Gotówką. Nie czekał, nie marudził. A wy? Ciągle coś... to nie czas, to jeszcze nie, to trzeba policzyć”.

- Redakcja
Czasem wydaje mi się, że dom z ogrodem pod lasem to nie była tylko wspólna wizja przyszłości. To był nasz sposób na przetrwanie — mój i Maćka. Kiedy coś się sypało — w pracy, w życiu, między nami — wracaliśmy do tego planu. Dom. Spokój. Zielono. Drzewa za oknem, pies na tarasie, kawa na ławce. To było nasze „później”, które trzymało „teraz” w ryzach.
Teściowa powtarzała, że ta działka jest „dla was, dzieci”. Czasem dorzucała: – Żebyście się gdzieś po świecie nie tułali. Albo: – Dobrze mieć coś swojego. Nie brałam jej słów za święte, ale Maciek wierzył jej bezgranicznie. To przecież jego mama.
Więc planowaliśmy. Rysowaliśmy domy na serwetkach w kawiarni. Otwieraliśmy Excela, liczyliśmy kredyt, koszty, raty. Maciek przesiadywał godzinami nad projektami. Ja oglądałam kafelki i donice z kamienia. Nawet zaczęłam zbierać inspiracje na kuchnię z wyspą. Żyliśmy tym marzeniem, jakby było już nasze.
Byliśmy w szoku
Jechaliśmy z Maćkiem jak zwykle — popatrzeć, poanalizować, pomarzyć. Miałam w torbie termos z herbatą i kanapki. Maciek opowiadał, jaką kuchnię widział u klienta. I nagle... ta tablica.
– Co to ma być? – powiedziałam cicho, ale w mojej głowie już huczało. Serce zaczęło bić jak szalone. Zrobiło mi się zimno, choć był ciepły dzień.
– Kasia, co jest? – zapytał Maciek, kiedy nagle przestałam iść i wbiłam wzrok w coś przed nami. Nie odpowiedziałam od razu. Stałam nieruchomo, z rękami wzdłuż ciała, jakby mi ktoś wyłączył wszystkie funkcje.
– Patrz – powiedziałam cicho.
Tablica z napisem „SPRZEDANE” wyglądała jak żart. Ktoś musiał się pomylić. Przecież to nasza działka. Zrobiliśmy na niej w głowie wszystko – wytyczyliśmy dom, ogród, ścieżkę do lasu. Maciek aż przetarł oczy.
– To chyba jakaś pomyłka – powiedział, ale już po głosie słyszałam, że w to nie wierzy.
Podszedł bliżej. Obejrzał tablicę z każdej strony. Za nią – znaki wbite w ziemię, jakieś białe paliki. Ktoś tu był. Ktoś tu coś planuje.
– Może… może to ta sąsiednia? – zaproponował niepewnie.
– Ta sąsiednia ma brzozy, Maciek. Ta nasza – ma jałowiec na środku. No widzisz przecież.
Sięgnął po telefon.
– Zadzwonię do mamy. Może… może coś się zmieniło, a nie zdążyła powiedzieć.
Włączyła się poczta.
– Myślisz, że... sprzedała? – zapytałam, choć odpowiedź wisiała między nami.
Maciek wziął głęboki oddech, spojrzał na mnie jak chłopiec, który zgubił klucze od domu.
– Nie wiem. Przecież mówiła, że to dla nas. Że to „będzie wasze, jak przyjdzie czas”.
– Ale nie dała nam nic na papierze, Maciek. To było tylko słowo.
Zamilkliśmy. Zrobiło się dziwnie cicho, nawet wiatr przestał szumieć.
– Musimy z nią porozmawiać – powiedział w końcu. – Bo może… może to naprawdę pomyłka.
Chciałam mu wierzyć. Naprawdę. Ale coś mówiło mi, że to dopiero początek.
Pojechaliśmy do teściowej
– Mamo, możemy porozmawiać? – zapytał Maciek, kiedy stanęliśmy w jej kuchni. Pachniało rosołem i suszonymi grzybami. Jakby nic się nie stało. Jakby wczoraj nie zawalił nam się świat.
Teściowa spojrzała na nas przez okulary. Zmarszczyła brwi, ale nie wyglądała na zdziwioną.
– O co chodzi?
Maciek się zawahał, więc weszłam w środek.
– Byliśmy dziś na działce. Stoi tam ablica „SPRZEDANE”.
Milczała przez chwilę. Zdjęła garnek z palnika. Spokojnie, jakbyśmy zapytali, czy widziała pogodę na jutro.
– No tak. Sprzedałam.
Zrobiło mi się gorąco.
– Jak to... sprzedałaś? – wyrwało się Maćkowi.
– Trzeba było szybciej się decydować – wzruszyła ramionami. – Janek z sąsiedztwa zaproponował dobrą cenę. Gotówką. Nie czekał, nie marudził. A wy? Ciągle coś... to nie czas, to jeszcze nie, to trzeba policzyć.
– Ale przecież mówiłaś, że ta działka jest dla nas – odezwałam się ostro. – Że „kiedy przyjdzie pora”...
– A przyszła? – wcięła się. – Bo ja nie zauważyłam. Przez pięć lat mówiliście, że „już prawie”. Aż przyszedł ktoś, kto nie mówił, tylko działał.
Maciek siedział cicho. Widziałam, że bije się z myślami.
– Wiedziałaś, że planujemy dom – powiedziałam. – Że wszystko robimy z myślą o tej działce. Nie mogłaś nas uprzedzić?
– A co by to zmieniło? – spojrzała mi w oczy. – Nic nie było na piśmie, Kasiu. Obietnice są tylko słowami.
Odwróciłam się do Maćka.
– Wiedziałeś?
– Nie – odpowiedział, ale nawet nie patrzył mi w twarz.
Poczułam się jak idiotka. Nie tylko przez teściową. Przez niego też.
Byłam zła także na męża
Nie rozmawialiśmy całą drogę do domu. Siedziałam z głową przy szybie, obserwując mijane pola. Wszystko wyglądało tak samo, a ja czułam się, jakbym właśnie wypadła z własnego życia.Dopiero w kuchni, kiedy zamknęły się za nami drzwi, Maciek się odezwał:
– Kasia… ja naprawdę nie wiedziałem.
Stałam przy blacie, dłubiąc łyżeczką w zimnej herbacie.
– A nie przyszło ci do głowy, żeby zapytać? Dopytać, czy to w ogóle aktualne? Czy coś podpisze, zapisze, cokolwiek?
Westchnął ciężko.
– Mama zawsze była... nieprzewidywalna. Ale nie sądziłem, że to zrobi. Myślałem, że poczeka. Że da nam czas.
– Czas? – prychnęłam. – Myślałeś, że jeśli nie pytasz, to problem nie istnieje? Że jak zamkniesz oczy, to wszystko będzie dobrze?
– Nie chciałem się z nią kłócić. Przecież to moja matka.
Spojrzałam na niego. Nagle zobaczyłam w nim nie partnera, a chłopca, który ciągle boi się, że rozczaruje mamę.
– A ja? – zapytałam cicho. – Mnie nie bałeś się zawieść?
Zamilkł. To bolało najbardziej.
– Myślałam, że jesteśmy zgranym zespołem – mówiłam dalej. – Że jak coś planujemy, to razem. A ty nawet nie wiedziałeś, czy działka, na której chcemy budować życie, w ogóle do nas należy.
– Przepraszam – wyszeptał.
– Nie wiem, czy to wystarczy – powiedziałam, sięgając po klucze. – Muszę się przejść. Sama.
Zostawiłam go w kuchni, z pustym kubkiem i winą, którą powinien poczuć wcześniej.
Musiałam poznać szczegóły
Pojechałam tam bez planu. Po prostu szłam, prowadziły mnie nogi i jakaś głucha potrzeba zobaczenia tego miejsca raz jeszcze. Może, żeby się pożegnać. Może, żeby się upewnić, że to naprawdę się stało. Zastałam go przy aucie. Jan wyciągał coś z bagażnika – teczkę z dokumentami, kilka próbników tynku. Był w roboczych butach, jakby już miał coś budować.
– Dzień dobry – rzucił, gdy mnie zauważył. – O, sąsiedzi?
Prawie się uśmiechnął. Wzięłam oddech.
– Nie. Już nie sąsiedzi.
Zmarszczył brwi.
– Przepraszam?
– Ta działka… Mówiono nam, że będzie dla nas. Od lat.
Zmieszał się.
– Nie wiedziałem. Naprawdę. Pani teściowa mówiła, że nikt się konkretnie nie zdecydował. Że była niepewna, a ja zapytałem, bo szukałem czegoś pod lasem…
– I zapłacił pan od razu. Gotówką – dokończyłam z gorzkim uśmiechem.
– Tak. Powiedziała, że to ułatwi sprawę.
Zamilkłam. Wiatr poruszył trawą. Stałam, patrząc na ten kawałek ziemi, jakby mógł jeszcze zmienić zdanie.
– Nie jestem winny, prawda? – zapytał cicho.
Spojrzałam na niego. I wiedziałam, że nie jest. Był po prostu człowiekiem, który zapłacił we właściwym momencie. A my – żyliśmy złudzeniem.
– Nie. Nie pan.
Odeszłam bez pożegnania. Każdy krok bolał.
Byłam rozżalona
Wróciłam po zmierzchu. Światła w kuchni się paliły, Maciek siedział przy stole, głową oparty o dłonie. Obok stał talerz z nietkniętym jedzeniem. Cisza aż dzwoniła w uszach.
– Widziałam się z tym całym Janem – powiedziałam, nie zdejmując jeszcze butów. – Mówił, że wszystko poszło szybko. Gotówka, papiery, decyzja.
Podniósł wzrok.
– Przepraszam, Kasiu… Nie umiem powiedzieć nic innego.
Usiadłam naprzeciw niego. Chciałam krzyczeć, płakać, wyrzucać żal. Ale byłam już za bardzo zmęczona. I chyba… pusta.
– To nie chodzi już o działkę – zaczęłam cicho. – Chodzi o to, że zostałam z tym wszystkim sama. Z planami, z oczekiwaniami, z tymi cholernymi folderami z inspiracjami do kuchni.
Maciek milczał. Nie umiał mnie zatrzymać, jakby coś się w nim też skończyło.
– Myślałam, że jak nie mamy nic, to przynajmniej mamy siebie – ciągnęłam. – Ale jak przyszło co do czego, to ty wolałeś nie pytać, żeby nie było kłótni. Wolałeś, żebym wierzyła w coś, co nawet nie było nasze.
– Nie chciałem robić zamieszania – powiedział cicho. – Nie sądziłem, że to się tak skończy.
– No właśnie. Nie sądziłeś. A ja przez twoją ciszę straciłam wszystko.
Wstałam. Poszłam do sypialni. W szafie, w dolnej szufladzie, była moja mała walizka. Ta, którą zawsze zabierałam na weekendy. Wyciągnęłam ją powoli.
Maciek stanął w drzwiach.
– Co robisz?
– Właśnie się zastanawiam.
W tamtej chwili naprawdę nie wiedziałam, co dalej.
Katarzyna, 33 lata
Czytaj także:
- „Przepisałam mieszkanie synowi z miłości. On szybko odwzajemnił się, wyrzucając mnie na bruk jak śmiecia”
- „Teściowa robi z mojego synka małego księdza. Zamiast na plac zabaw, zabiera go do kościoła i każe mu klepać litanie”
- „Teściowa dała mi cenną poradę finansową. Teraz już się nie martwię, czy na pewno wystarczy mi do pierwszego”

