„Teściowa obraziła się, gdy wybraliśmy imię dla córki. Stwierdziła, że nie szanujemy tradycji, a w głowie nam fanaberie”
„Imię było dla mnie symbolem. Czyste, miękkie, delikatne, jak dziecko, którego jeszcze nie znałam, a już kochałam bardziej niż kogokolwiek. Nie wiedziałam wtedy, że to właśnie to imię stanie się początkiem burzy i że od tej jednej decyzji wszystko zacznie się sypać”.

- Redakcja
Nie mogłam uwierzyć, że to już ósmy miesiąc. Każde poranne spojrzenie w lustro przypominało mi, że Pola, nasza córeczka, rośnie we mnie. Michał całował mój brzuch z takim zachwytem, jakby już widział jej twarz. Wtedy czułam, że świat jest dobry. Aż trudno mi było wrócić do tych wszystkich kłótni z jego matką, Zofią, która od samego początku traktowała mnie jak rywalkę.
Zofia zawsze wszystko „wiedziała lepiej”. Mówiła mi, co powinnam jeść, jak się ubierać, a nawet jak spać. „W twoim stanie kobieta powinna…” — zaczynała każdy telefon. W jej ustach to zdanie brzmiało jak wyrok. Michał udawał, że tego nie słyszy.
— Mama taka już jest — tłumaczył. — Nie zmienisz jej.
A ja w duchu odpowiadałam: „Nie chcę jej zmieniać. Chcę tylko, żeby mnie zostawiła w spokoju”.
Czasem myślałam, że może przesadzam, że ta ciąża sprawiła, że stałam się bardziej nerwowa. Ale wystarczyło jedno spotkanie, by znów czuć ten znajomy ucisk w żołądku. Zofia nie mówiła rzeczy wprost — ona nimi raniła. Potrafiła się uśmiechać, a przy tym wbijać szpilę tak, że jeszcze długo po jej wyjściu czułam się jak po bitwie.
Michał był między nami. I choć wiedziałam, że mnie kocha, zbyt często wybierał milczenie. Wolał nie zaogniać. Nie rozumiał, że jego milczenie boli bardziej niż słowa matki.
Pamiętam tamten wieczór. Siedzieliśmy na kanapie z dłońmi splecionymi na moim brzuchu.
— Pola — powiedziałam cicho. — Słyszysz? Pasuje do niej, prawda?
Michał uśmiechnął się, jakby właśnie zobaczył przyszłość.
— Pasuje — zgodził się. — Tak właśnie będzie się nazywać nasza córeczka.
Imię było dla mnie symbolem. Czyste, miękkie, delikatne, jak dziecko, którego jeszcze nie znałam, a już kochałam bardziej niż kogokolwiek. Nie wiedziałam wtedy, że to właśnie to imię stanie się początkiem burzy i że od tej jednej decyzji wszystko zacznie się sypać.
Nie chciałam krzyczeć
To miało być zwykłe popołudnie. Zofia wpadła na kawę, jak zwykle bez zapowiedzi. Siedziała naprzeciwko mnie w kuchni. Pachniało tam świeżo upieczonym ciastem, które upiekłam rano. Miała dobry humor, więc pomyślałam, że może tym razem się uda, że spędzimy te dwie godziny bez spięć.
— Jak się czujesz? — zapytała, mieszając w filiżance.
— Dobrze. Pola jest bardzo ruchliwa, w nocy nie dała mi spać — odpowiedziałam z uśmiechem.
W tym momencie zamarłam. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że powiedziałam to głośno. Zdradziłam imię, które trzymaliśmy w tajemnicy.
Zofia uniosła wzrok, jej spojrzenie stało się twarde jak stal.
— Pola? — powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że dobrze usłyszała. — To imię dla psa, nie dla dziecka!
Krew uderzyła mi do głowy. Próbowałam się opanować, ale jej ton sprawił, że wszystko się we mnie zagotowało.
— To nasze dziecko i nasza decyzja — powiedziałam spokojnie, choć dłonie miałam lodowate.
— Nie wierzę, że Michał na to pozwolił. — Zofia odstawiła filiżankę, a jej głos przeszedł w kpinę. — Kiedyś w naszej rodzinie nadawało się dzieciom imiona z sensem. A Pola? Przecież to żadna tradycja!
Usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Michał wrócił wcześniej z pracy. Stanął w progu, wyraźnie zaskoczony atmosferą.
— Co się dzieje? — zapytał, patrząc najpierw na mnie, a potem na matkę.
— Spytaj swojej żony — odparła Zofia. — Wymyśliła, że wasze dziecko ma się nazywać Pola.
— Mamo… — zaczął Michał, podchodząc bliżej.
— Nie mów do mnie „mamo”, kiedy pozwalasz na takie głupoty! — przerwała mu ostro.
Milczałam, czując, jak serce bije mi coraz szybciej. Nie chciałam krzyczeć, nie chciałam dawać jej tej satysfakcji, ale każde jej słowo wbijało się we mnie jak nóż.
Michał spojrzał na mnie bezradnie, jakby chciał coś powiedzieć, lecz znowu zamilkł.
— Pola to piękne imię — powiedziałam cicho. — I już je wybraliśmy.
Zofia skrzywiła się, jakby właśnie usłyszała coś obraźliwego. Wstała gwałtownie, poprawiła torebkę i ruszyła do drzwi.
— Kiedyś jeszcze zrozumiesz, że powinnaś mnie posłuchać — rzuciła, nie oglądając się za siebie.
Zatrzasnęły się drzwi, a w kuchni zapadła cisza. Michał przez chwilę stał nieruchomo, a potem usiadł naprzeciwko mnie.
— Nie chciałem, żeby tak to wyszło — powiedział w końcu.
— Nie wyszło, Michał. Ona po prostu nie chce, żebyśmy mieli coś swojego — odpowiedziałam.
Nie spojrzał na mnie, tylko wpatrywał się w filiżankę po kawie. Zrozumiałam wtedy, że to nie koniec. To dopiero początek wojny, której nikt z nas nie chciał, ale nikt też nie potrafił jej zatrzymać.
Siedziałam obok jak sparaliżowana
Chrzciny Poli miały być spokojne, kameralne, tylko w gronie najbliższej rodziny. Po ceremonii wszyscy stali wokół stołu. Zofia od początku zachowywała się przesadnie uprzejmie, a ja czułam, że coś wisi w powietrzu.
Wzięła Polę na ręce, poprawiła jej kocyk i głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, powiedziała:
— A to nasza mała Krysia, prawda, Michałku?
Zrobiło się cicho. Michał zbladł.
— Mamo, ona ma na imię Pola — wyszeptał, próbując to obrócić w żart.
— Och, przestań. Krysia to imię z duszą. Po mojej siostrze. Pola to żadne imię — odpowiedziała bez wahania.
Kilka osób uśmiechnęło się z zakłopotaniem, ktoś udawał, że nie słyszy. Ja siedziałam obok jak sparaliżowana. Czułam, że spojrzenia wszystkich skupiają się na mnie, jakbym to ja zrobiła coś niestosownego.
Michał próbował coś powiedzieć, lecz głos najwyraźniej ugrzązł mu w gardle. Widziałam, jak jego matka przejęła całe spotkanie. Jeszcze długo po jej słowach ludzie mówili „Krysia” — pewnie z przyzwyczajenia, a może i z obawy, że mogliby ją urazić.
Nie zareagowałam. Wiedziałam, że każdy mój sprzeciw skończyłby się jeszcze większym upokorzeniem. Patrzyłam na śpiącą Polę i obiecywałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek odebrał jej to, co było nasze.
Przestałam się łudzić
Minął tydzień od chrzcin. Dom był cichy, jakby wyczuwał napięcie między nami. Michał wracał późno z pracy, ja zajmowałam się Polą i udawałam, że wszystko jest w porządku. Nie odbierałam telefonów od Zofii, choć dzwoniła codziennie. Czasem zostawiała wiadomości: „Nie obrażaj się, dziecko. Wiesz, że ja tylko chcę dobrze”.
Nie potrafiłam tego słuchać. Każde jej słowo brzmiało jak kolejna próba wdarcia się w nasze życie.
Pewnego wieczoru Michał podszedł do mnie, gdy usypiałam Polę.
— Może po prostu do niej zadzwoń? — zaproponował nieśmiało. — Chce się pogodzić.
— Nie mam ochoty — odparłam, nie odwracając głowy.
— Ale to moja mama — dodał z wyrzutem.
— A ja jestem matką twojego dziecka — odpowiedziałam równie spokojnie, choć czułam, że zaraz pęknie mi serce.
Nie było krzyku, tylko to napięte milczenie, które trwało całe wieczory. Michał zamykał się w sobie, a ja przestałam próbować go przekonywać. Każda rozmowa kończyła się tak samo: on tłumaczył matkę, ja milczałam. W końcu przestałam się łudzić, że to się samo ułoży. Cisza między nami coraz bardziej mi doskwierała. Zrozumiałam, że jeśli Zofia znowu spróbuje nas rozdzielić, nie będę już prosić o zrozumienie.
Rozdział 4
Tego dnia padał deszcz. Karmiłam Polę, gdy nagle usłyszałam dźwięk dzwonka. Michał podniósł się z kanapy i poszedł otworzyć. Wiedziałam, kto to. Czułam to w żołądku jeszcze zanim usłyszałam jej głos.
— Nie odbierasz telefonów. Co się z tobą dzieje? — zabrzmiało w korytarzu ostro, bez powitania.
— Mamo, to nie czas… — zaczął Michał, ale Zofia już wchodziła do środka, jakby dom należał do niej. Strzepnęła z ramion płaszcz i rozejrzała się po pokoju z miną, jakby chciała sprawdzić, czy dobrze go prowadzę.
— Czas najwyższy, żeby ktoś tu zaczął się zachowywać jak rodzina! — Podniosła głos, nie zważając na to, że w pokoju śpi dziecko.
— Mamo, proszę, nie teraz — powtórzył Michał, coraz bardziej zmęczony.
Stałam z Polą na rękach, czułam jej ciepły oddech na szyi. Nie chciałam tej sceny. Nie chciałam kolejnych słów, które staną między nami jak mur, ale Zofia już się rozpędziła.
— Ja tylko próbuję pomóc. Nie wiem, co ty jej zrobiłeś, że tak cię od siebie odsunęła — zwróciła się do syna, jakby mnie w ogóle nie było.
Michał spojrzał na mnie. Przez dłuższą chwilę milczał, aż wreszcie powiedział to, czego nigdy się po nim nie spodziewałam:
— Mamo, miarka się przebrała i dobrze o tym wiesz.
Cisza, która zapadła po tych słowach, była ciężka i długa. Zofia pobladła. Spoglądała to na niego, to na mnie, jakby nie rozumiała, co się właśnie stało.
— Więc tak… — wyszeptała. — Dobrze. Skoro tak chcesz.
Wzięła płaszcz i wyszła bez słowa. Michał długo patrzył w drzwi, które się za nią zamknęły. Ja uciekłam do pokoju dziecka. Usiadłam obok łóżeczka i zaczęłam cicho płakać, tak, żeby Pola nie usłyszała.
Przed nami jeszcze długa droga
Od tamtej wizyty minęło kilka dni, ale w domu wciąż czuło się echo tamtej ciszy. Michał był przy mnie, pomagał, nosił Polę na rękach, lecz oboje wiedzieliśmy, że coś się zmieniło — nie między nami, tylko na rodzinnym gruncie.
Nie rozmawialiśmy o Zofii. Każde wspomnienie o niej zawisało w powietrzu jak niewypowiedziane zdanie. Czasem widziałam, jak Michał sięga po telefon, po chwili odkłada go na stół i milknie. Wiedziałam, że tęskni. I rozumiałam go, choć nie potrafiłam już cofnąć tego, co się wydarzyło.
Wieczorami siedziałam przy łóżeczku Poli. Patrzyłam, jak śpi, i myślałam o tym, jak bardzo chcę, żeby jej dzieciństwo było spokojne. Bez podszeptów, bez krzyków, bez tej nieustannej walki o rację. Czułam, że to teraz moje zadanie: stworzyć jej świat, w którym nikt nie będzie decydował za nią.
Pewnego wieczoru, gdy Michał już spał, pochyliłam się nad córką i wyszeptałam:
— Pola. Tak, właśnie Pola. I nikt nigdy nie odbierze ci twojego imienia.
Zasnęłam z tą myślą, z ulgą i spokojem, jakiego nie czułam od dawna. Wiedziałam, że przed nami jeszcze długa droga, ale tym razem to ja przejęłam stery.
Justyna, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, awszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie mogłam patrzeć jak rozpada się małżeństwo mojej córki. Skłamałam dla dobra sprawy, ale wyszła z tego katastrofa”
- „Powiedziałam synowej, że urządziła pokój dla wnuka jak z kiepskiego jarmarku. Teraz ponoszę za to przykre konsekwencje”
- „Synowa zamiast iść do roboty, żyje na garnuszku państwa. Sama ciągnie zasiłki, a dzieci i tak lądują u mnie”

