Reklama

Mam na imię Basia i przez większość naszego związku wierzyłam, że jesteśmy z Adamem drużyną. Poznaliśmy się na uczelni, zakochaliśmy się bez wielkich dramatów i wkrótce wzięliśmy ślub. Wprowadziliśmy się do mieszkania, które urządzałam z entuzjazmem i czułością – tak jak nasze wspólne życie. Wszystko zaczęło się psuć, gdy w nasze sprawy coraz śmielej zaczęła ingerować jego matka, Jadwiga. Z czasem czułam, że to ona staje się główną bohaterką naszego życia. Raz wpadłam na pomysł, żeby urządzić uroczysty obiad – miał być pierwszym krokiem do porozumienia. Nie wiedziałam, że będzie początkiem końca.

Obiad, który wszystko popsuł

Wszystko dopięłam na ostatni guzik. Biały obrus, świeczki zapachowe, porcelana, którą kupiłam na raty. Zupa szparagowa, dokładnie taka, jaką kiedyś Adam wspominał z rozrzewnieniem. Nawet zasłony wyprałam i wyprasowałam – miały wyglądać „przytulnie”, a nie „jak z taniego pensjonatu”, jak kiedyś rzuciła Jadwiga. Chciałam, żeby było idealnie.

Gdy zadzwonił dzwonek, serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Adam otworzył drzwi, przywitał matkę pocałunkiem w policzek. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch. Wyszłam z uśmiechem.

– Dzień dobry, pani Jadwigo. Proszę, czuj się jak u siebie.

– Dzień dobry, Basiu – odpowiedziała, zerkając od razu po kątach. – No, przytulnie. Choć zasłony jakby... z gabinetu zabiegowego. Ale to pewnie taki styl teraz.

Uśmiechnęłam się sztucznie.

– To może do stołu? Zupa już gotowa.

Jadwiga siadała ostrożnie, jakby bała się, że krzesło się zarwie. Adam nalewał zupę. Czułam, jak cała drżę.

– Szparagowa? – uniosła brew. – No... ciekawie. Za mocno przyprawiona, ale wiadomo, każdy ma inny smak. U nas w domu raczej delikatniej się przyprawiało.

Adam zachichotał nerwowo.

– Oj mamo, przestań. Basia się starała.

– No właśnie. Bardzo się starałam – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Po obiedzie Jadwiga rzuciła jeszcze o „dziwnie pomalowanym suficie” i „mieszance stylów w dekoracjach”. Gdy wyszła, zamknęłam drzwi i odwróciłam się do Adama.

– Serio? Nie powiesz nic?

– Kochanie, no daj spokój. Przecież to tylko zupa.

– Nie. To nie była tylko zupa – syknęłam.

Cisza po burzy

Po tamtym obiedzie zrobiło się cicho. Nie taka cichość, jak po miłym wieczorze, tylko ta ciężka, zawiesista, która wbija się pod skórę. Adam wychodził wcześniej, wracał później. Ja kręciłam się po mieszkaniu jak cień. Nie rozmawialiśmy – wymienialiśmy informacje. „Zostawiłam ci obiad”. „Pies był na spacerze”.

Któregoś dnia wróciłam z pracy i od razu coś mnie tknęło. Szafa w przedpokoju uchylona. W sypialni pusto. Otwarte drzwi szafy, brak koszul, brak jego ulubionej bluzy. Telefon na stole, wyświetlone połączenie ode mnie, nieodebrane. I kartka. Dwie linijki: „Muszę przemyśleć wszystko. Jestem u mamy.” Stałam nad tym stołem, jakbym właśnie dostała obuchem w twarz. Oparłam się o blat, żeby nie upaść. Pierwszy raz od lat zgięłam się w pół i rozpłakałam. Byłam wściekła, zraniona, upokorzona. I tak bardzo samotna. Zadzwoniłam.

– Adam, co ty robisz? Co to ma znaczyć?

– Basia, ja… potrzebuję przestrzeni.

– Przestrzeni?! To twoja matka ci to podpowiedziała? Ona cię tam zaprosiła z otwartymi ramionami, prawda?

– Nie o nią chodzi. Po prostu… muszę pomyśleć.

Rozłączył się. Tak po prostu. Siedziałam jeszcze chwilę, aż w końcu wykręciłam numer do Sylwii, mojej przyjaciółki.

– Boże, Basia, przecież on uciekł jak dzieciak. Tak po prostu spakował się i poszedł do mamusi?

– Mówi, że musi pomyśleć. Ale ja wiem, co on naprawdę myśli… On nie potrafi powiedzieć „nie” tej kobiecie. Ona decyduje, co jemy, jak mieszkamy i z kim śpimy.

Wizyta u teściowej

Nie spałam całą noc. Gdy nad ranem zaczęło świtać, już wiedziałam, co zrobię. Ubierając się, ręce mi drżały, jakby wiedziały, że pakuję się w coś, co może boleć. Wsiadłam w tramwaj, potem w autobus, a ostatnie metry do domu Jadwigi pokonałam piechotą. Każdy krok brzmiał mi w głowie jak: "masz prawo wiedzieć, masz prawo pytać". Otworzyła mi w szlafroku, ale w pełnym makijażu.

– Basia. Co za niespodzianka. – Jej głos był słodki, jak herbata z trzema łyżeczkami cukru. – Chcesz wejść?

– Tak. Chcę porozmawiać.

Usiadłam na kanapie, a ona nalewała kawę. Dom pachniał lawendą i... triumfem. Czułam go w każdym kącie.

– Nie będę owijać w bawełnę – zaczęłam. – Dlaczego Adam u pani został?

– Bo tu czuje się bezpiecznie. Bo tu nikt nie ocenia, że zupa za słona – odpowiedziała z uśmiechem. – Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale Adam to wrażliwy chłopak. Nie każdy nadaje się do wojny domowej.

– Wojny?! – poderwałam się. – To nie ja ją wywołałam! To pani od początku podważała każdy mój ruch. Każde słowo.

Nie jestem twoją wrogiem, Basiu. Ale każda matka chce dla syna najlepszego życia. Czasem to nie znaczy: życia z tobą.

Nie wytrzymałam. Czułam, jak krew uderza mi do głowy.

– Pani go sobie wychowała na bezwolnego chłopca. Ale to nie ja go straciłam. To pani nie zyskała córki. A teraz... gratuluję. Ma go z powrotem.

Trzasnęłam drzwiami, zanim zdążyła coś odpowiedzieć.

Konfrontacja z Adamem

Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko jego pracy. Siedział już przy stoliku, zamówił herbatę – taką samą, jak zawsze. Niby wszystko jak dawniej, ale ja widziałam: jego wzrok był nieobecny, ramiona spięte. Usiadłam naprzeciwko, zdjęłam płaszcz, zbyt energicznie, jakbym zrzucała z siebie nie tylko okrycie, ale całą złość.

– Adam, powiedz mi wprost. To koniec?

Zerknął w okno, potem na swoją filiżankę. Jakby szukał odpowiedzi na dnie herbaty.

– Basia, ja... ja nie wiem. Po prostu nie czuję się w naszym mieszkaniu jak w domu.

– W naszym? Czyli w moim? Bo urządziłam je po swojemu, a nie pod dyktando twojej mamy?

Zacisnął szczęki.

– Ona tylko chciała dobrze.

– Tak? I dlatego mówiła, że zasłony są jak ze szpitala? Że zupa niejadalna? I teraz co? Będziecie razem gotować w twoim pokoju dzieciństwa?

W końcu spojrzał mi prosto w oczy.

– Basia, ty jesteś silna. Ty zawsze sobie poradzisz. A moja mama… ona ma już swoje lata.

Poczułam, jakby mi ktoś wyciął serce.

– Więc wybierasz ją, bo jest słabsza? Bo robi z ciebie dziecko? A ja za dużo wymagam, bo oczekuję, że będziesz dorosły?

Chciał coś powiedzieć, ale pokręcił tylko głową.

– Wiesz, Adam… ja nie potrzebuję chłopca, który ucieka do mamusi, gdy ktoś nie dosypie mu cukru do herbaty. Ja potrzebuję partnera.

Wstałam, zostawiając nietkniętą kawę. Wychodząc, nie obejrzałam się za siebie. Może dlatego po raz pierwszy od tygodni poczułam się trochę wolna.

Już wszystko wiem

Pierwsze dni po naszej rozmowie były dziwnie ciche. Nikt nie chrapał po drugiej stronie łóżka. Nie było porannego: „Zrobić ci kawę?”. Była cisza. Zaczęłam się do niej przyzwyczajać. Mieszkanie nagle zrobiło się większe. Zostawiłam otwarte drzwi sypialni. Poodsuwałam zasłony, przestawiłam doniczki. Jakby coś we mnie chciało posprzątać nie tylko w szafach, ale i w środku.

Wieczorami siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i nie płakałam. Tylko myślałam. O nim. O mnie. O nas. Czy naprawdę się zmienił? A może to ja się zmieniłam? Może za bardzo chciałam być „idealna”? Może nie zauważyłam, że jego brak decyzji też był decyzją? Zadzwonił kilka dni później. Głos miał cichy, prawie obcy.

– Cześć. Tylko chciałem zapytać... jak się masz?

– Wiesz co? Nieźle. Nawet spokojnie. A ty?

– Dużo pracy. Mama... gotuje rosół.

– No tak – powiedziałam chłodno. – Czyli wszystko jak dawniej.

– Basia... chciałem tylko...

– Adam, nie musimy nic wyjaśniać. Już wszystko wiem. Naprawdę.

– Dobrze. To... trzymaj się.

– Ty też.

Rozłączyłam się. Bez złości. Bez łez. Było mi trochę smutno, ale bardziej... lekko. Tego wieczoru spojrzałam na półkę z przyprawami. Pojemnik z pieprzem stał tam, gdzie zawsze. I uśmiechnęłam się do siebie – może zupa była zbyt przyprawiona, ale to przecież nie przyprawy były winne.

Dodatkowa porcja pieprzu

Minęło kilka tygodni. Znowu zaczęłam gotować, ale już nie po to, żeby komuś coś udowodnić. Gotowałam, bo lubiłam. Włączyłam muzykę, przewiązałam fartuch i nuciłam pod nosem, obierając ziemniaki. Nikt nie komentował, czy sałatka jest zbyt „egzotyczna”, nikt nie kręcił nosem, że makaron nie jest domowy.

Czasem myślałam o Adamie. Czy nadal spał pod kocem z dzieciństwa, czy mama przykrywała go wieczorem, zanim zgasła lampka. Czy czuł ulgę, czy pustkę. A może jedno i drugie. Ja zaczęłam poznawać siebie na nowo. Zrobiłam listę rzeczy, które lubię robić sama. Spacer do parku z książką, śniadania o dziesiątej, nie o siódmej. Zakupy bez nerwów, że ktoś się spieszy. Rozmowy z Sylwią przy winie, które nie kończą się: „Muszę już iść, bo Adam...”.

Odezwał się jeszcze raz. Przysłał wiadomość: „Jakbyś kiedyś chciała pogadać, wiesz, gdzie jestem.” Nie odpisałam. Może kiedyś, ale nie teraz. Teraz było mi dobrze tak, jak było – z sobą, w tym mieszkaniu, z zasłonami, które przypominają może szpital, ale są moje. Zrozumiałam coś ważnego. Można dawać z siebie wszystko i wciąż dostawać za słoną ocenę. Ale to nie znaczy, że się przesoliło. Czasem po prostu nie gotuje się dla właściwej osoby. Zupa była moja. Taka, jaką chciałam. I taka właśnie będę – nie dla wszystkich, może trochę zbyt wyrazista. Ale prawdziwa.

Basia, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama