„Teściowa miała zająć się wnukami w wakacje. Nagle zmieniła zdanie, mówiąc, że ona już swoje dzieci odchowała”
„– Wiem. I naprawdę mi przykro. Ale dostałam propozycję wyjazdu z koleżankami. Chorwacja. Taka okazja się nie powtórzy. Mam swoje życie, rozumiecie, prawda?”.

- Redakcja
Wiedziałam, że te wakacje będą inne. Pierwszy raz od lat mieliśmy z mężem wyjechać sami, bez dzieci. Marzyliśmy o tym od dawna – tydzień spokoju, rozmów bez ciągłego „mamo”, bez pakowania plecaków i smarowania kanapek. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, bo mama Wojtka – nasza niezastąpiona babcia – sama zaproponowała, że zajmie się wnukami. Była podekscytowana, planowała atrakcje, gotowała wcześniej obiady do zamrażarki. Dzieci cieszyły się na wspólne nocowania u babci. A ja, choć rzadko sobie pozwalam na luksus spokoju, tym razem naprawdę poczułam ulgę. Nie wiedziałam, że wszystko się rozsypie.
Obietnica, która wszystko zmieniła
– Zajmę się nimi całe wakacje, nie martwcie się o nic – powiedziała teściowa, odkładając filiżankę na spodek i poprawiając opadający pukiel włosów. Siedzieliśmy wtedy przy jej kuchennym stole, jedząc ciasto z rabarbarem, które tak bardzo lubi Wojtek. Dzieci biegały po ogrodzie, słychać było ich śmiechy przez otwarte okno. Tamtego dnia wszystko wydawało się proste.
– Naprawdę? Mamo, jesteś pewna? – zapytał Wojtek, nieco zdziwiony. – Przecież to dwa tygodnie z urwisami…
– Wojtusiu, ja mam całe lato wolne. I jeszcze się nacieszę nimi, zanim pójdą do szkoły. Nie wygłupiaj się, przecież to moje wnuki! – zaśmiała się, klepiąc go po dłoni. – Już zarezerwowałam dla nas domek nad jeziorem, będą zachwyceni.
Spojrzeliśmy na siebie z mężem porozumiewawczo. To było więcej, niż mogliśmy sobie wymarzyć. Wiedzieliśmy, że dzieci będą u niej bezpieczne, zadbane i szczęśliwe. A my... my mieliśmy pierwszy raz od siedmiu lat pomyśleć tylko o sobie.
Od tamtej chwili planowanie ruszyło pełną parą. Wybraliśmy Toskanię – miejsce, o którym marzyliśmy od ślubu. Znalazłam cichą willę na wzgórzu, z małym basenem i oliwnym gajem dookoła. Wojtek załatwił wolne w pracy. Kupiliśmy bilety, zarezerwowaliśmy samochód. Dzieci były zachwycone wizją spania w domku z babcią, robienia naleśników i codziennych kąpieli w jeziorze.
To miało być lato, które wszyscy zapamiętamy. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że i owszem – zapamiętamy je na zawsze. Ale nie z powodu toskańskich zachodów słońca.
To był plan idealny
W naszym domu zapanowało prawdziwe przedwakacyjne szaleństwo. Wojtek codziennie wieczorem sprawdzał prognozy pogody dla Toskanii, a ja kompletowałam letnie ubrania, których od lat nie miałam okazji założyć. Dzieci liczyły dni do „wakacji u babci” – bo tak nazywały swój wyjazd nad jezioro. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Albo tak mi się wtedy wydawało.
– Mamo, a czy mogę zabrać mojego robota? – dopytywał Janek. – I tablet?
– Robota tak, tablet zostaje – odparłam stanowczo. – U babci będą przygody w lesie, nie gry.
– Ale ja obiecałam Nadii, że nagramy filmik! – zawołała Basia z drugiego pokoju. – Na TikToka!
– TikToka to ty będziesz mieć z babcią przy grillu – rzucił Wojtek, śmiejąc się. – I to ci wystarczy.
Wieczorami siadaliśmy na kanapie i rozmawialiśmy o tym, co zobaczymy. O włoskiej kawie na tarasie, spacerach po miasteczkach i długich wieczorach przy winie. Tylko we dwoje, bez rozproszeń. Marzenie, które dojrzewało przez lata, teraz miało się spełnić. Teściowa codziennie dzwoniła, opowiadając, jak wszystko szykuje – zapisała dzieci na warsztaty plastyczne w pobliskim domu kultury, kupiła im dmuchany materac na jezioro, nawet zrobiła przegląd rowerów.
– One nie będą chciały wracać – śmiała się przez telefon.
– Bylebyś ty nie chciała ich oddać wcześniej – zażartowałam.
– Co ty, kochanie, ja się nie mogę doczekać! – odpowiedziała z entuzjazmem. I wtedy naprawdę jej wierzyłam.
Zaskoczenie przy niedzielnym obiedzie
Wszystko się posypało w ostatnią niedzielę przed wyjazdem. Zaprosiliśmy teściową na obiad – taki pożegnalny, pełen wdzięczności i dobrych emocji. Ugotowałam jej ulubiony rosół, upiekłam szarlotkę z kruszonką. Dzieci były jak nakręcone, opowiadały, co spakują, co zrobią z babcią, jak będą łowić ryby i piec kiełbaski nad ogniskiem.
– A ja wzięłam kredki i notes, żeby rysować liście! – chwaliła się Basia.
Teściowa kiwała głową z uśmiechem, ale jakby nieobecna. Oczy błądziły po ścianach, dłonie nerwowo kręciły pierścionek. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie chciałam psuć atmosfery. W końcu, gdy dzieci wybiegły do swojego pokoju, spojrzała na nas i westchnęła.
– Musimy porozmawiać – zaczęła cicho.
Serce mi zamarło. Spojrzałam na Wojtka, on na mnie.
– Coś się stało? – zapytał mąż.
– Tak, to znaczy… Nie mogę jednak zająć się dziećmi. Bardzo mi przykro, ale muszę się z tego wycofać.
Zrobiło się cicho jak nigdy. Nawet zegar w kuchni wydawał się tykać głośniej.
– Mamo, przecież… wszystko już zaplanowane – Wojtek próbował zachować spokój.
– Wiem. I naprawdę mi przykro. Ale dostałam propozycję wyjazdu z koleżankami. Chorwacja. Taka okazja się nie powtórzy. Mam swoje życie, rozumiecie, prawda?
Nie. Nie rozumieliśmy. Siedziałam, wpatrując się w nią z otwartymi ustami. Dzieci w drugim pokoju właśnie się śmiały. A ja czułam, że wszystko mi się wymyka.
Myślałam, że żartuje
Wojtek wstał od stołu, jakby ktoś go poparzył. Nie powiedział ani słowa, tylko wyszedł do ogrodu. Teściowa zamilkła, udając, że nie zauważyła, jak bardzo nas to wszystko zbiło z tropu. A ja siedziałam w osłupieniu, z łyżką rosołu w dłoni i jednym pytaniem w głowie: Jak ona mogła?
– Mamo, czy ty rozumiesz, co nam robisz? – spytałam w końcu, głos mi się załamywał. – My już wszystko zaplanowaliśmy. Pieniądze wydane, bilety kupione...
– Wiem. Ale przecież to nie mój obowiązek, prawda? To wasze dzieci.
To jedno zdanie rozwaliło mnie do końca. Wypowiedziane takim tonem, jakby chodziło o sąsiada, który przychodzi za często po cukier. Nie jej wnuki. Nie te same dzieci, które kąpała, karmiła, tuliła do snu.
– Ale to ty się sama zgłosiłaś – przypomniałam, próbując zachować resztki godności.
– Wtedy nie wiedziałam, że wyjdzie ten wyjazd – odparła spokojnie. – Jestem jeszcze młoda. Mam prawo żyć po swojemu.
Chciałam powiedzieć wiele rzeczy. Że egoistka. Że dzieci będą płakać. Że nam zniszczyła coś, na co czekaliśmy latami. Ale nic nie powiedziałam. Bałam się, że powiem za dużo. Że już nic się nie da cofnąć. Gdy wyszła, dzieci przybiegły z pytaniami, co się stało. A ja z trudem utrzymałam uśmiech. Wiedziałam jedno – trzeba znaleźć rozwiązanie. Nawet jeśli właśnie pękło coś, co długo wydawało się trwałe.
Coś się skończyło
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, siedzieliśmy z Wojtkiem w ciszy. Lampka w kącie rzucała żółte światło, a między nami stała butelka wina, której nie mieliśmy siły otworzyć. Cisza była gęsta, pełna zmęczenia i zawodu.
– Zadzwoniłem dziś do biura podróży – powiedział w końcu Wojtek. – Rezygnacja nas zabije finansowo. Stracimy połowę wpłaty.
Pokiwałam głową. Nie byłam zaskoczona. W głowie przeliczałam godziny, które zostały do wyjazdu. Nie było planu B. Przez chwilę miałam naiwną nadzieję, że teściowa się rozmyśli. Ale nie. Wieczorem wrzuciła na Facebooka zdjęcie walizki i podpis: „Czas na zasłużone wakacje z dziewczynami!” Zasłużone. A ja czułam się, jakby ktoś mnie oszukał.
– Może spróbujemy z moją siostrą? – zaproponowałam cicho. – Może uda się chociaż na kilka dni.
– Wiesz, że ona pracuje. Poza tym, to nie to samo.
– Nic już nie jest takie samo.
Wojtek spojrzał na mnie z bólem. Wiedział, że nie chodzi tylko o wyjazd. Coś w nas pękło. W zaufaniu do niej. W pewności, że rodzina to oparcie. Następnego dnia powiedzieliśmy dzieciom, że plany się zmieniają. Że nie jadą do babci. Basia rozpłakała się natychmiast, Janek dopytywał, czy coś zrobili źle. A ja siedziałam obok nich, nie mogąc powstrzymać łez. Tego dnia zrozumiałam, że nie wrócimy już do tego, co było. I że trzeba będzie nauczyć się żyć z nową wersją tej rodziny. Taką, która nie zawsze dotrzymuje obietnic.
Straciliśmy pieniądze i zaufanie
Zmieniliśmy plany. Wakacje spędziliśmy we czwórkę, w domku na Kaszubach, który znaleźliśmy w ostatniej chwili. Nie było Toskanii, nie było oliwnych gajów ani włoskiego wina. Ale były spacery, kajaki i długie wieczory przy ognisku. Dzieci biegały boso po trawie, a my – mimo żalu – uczyliśmy się cieszyć tym, co mamy.
Z teściową nie rozmawiałam długo. Zadzwoniła raz, kilka dni po naszym wyjeździe, ale nie odebrałam. Nie miałam w sobie siły na uprzejme „nic się nie stało”. Bo stało się. I nie chodziło tylko o niespełnioną obietnicę. Chodziło o lekceważenie, o to, że z dnia na dzień potraktowała nas jak kłopot do odwołania.
Wróciliśmy do domu odmienieni. Dzieci szybko zapomniały, ale ja nie umiałam. Przestałam już mówić do nich: „zadzwonimy do babci, zapytamy, co u niej”. Teraz pytam: „chcecie zadzwonić?”. A gdy nie chcą, nie naciskam. Już ich nie uczę, że bliskość trzeba wymuszać. Bliskość powinna być czymś, co się wybiera. Nie obowiązkiem.
Wojtek też się zmienił. Mniej tłumaczy swoją matkę, bardziej słucha mnie. Myślę, że oboje zobaczyliśmy, że czasem trzeba postawić granicę, nawet jeśli to boli. Bo w tej historii najtrudniejsze było to, że zawiodła nie przypadkowa osoba, nie znajoma. Zawiodła bliska, ta, której ufaliśmy bezwarunkowo.
Nie wiemy, jak będą wyglądały kolejne wakacje. Ale jedno wiem na pewno – tym razem nie oprę naszych planów na cudzych obietnicach.
Paulina, 37 lat
Czytaj także:
- „Wysłałam dzieci na wakacje z teściową. Zrobiła im wodę z mózgu i nauczyła strasznych rzeczy”
- „Teściowa została wdową, ale nie widać po niej żałoby. Zamiast czarnych sukienek zakłada czerwone szpilki”
- „Moja teściowa to aferzystka i kobieta z piekła rodem. Już nawet ślimak ma więcej empatii niż ona”

