Reklama

Jeszcze trzy lata temu nasz salon służył głównie do trzech rzeczy: wieczornych seansów Netfliksa, rozlewania soku jabłkowego przez dzieci i przysypiania Marka na kanapie po pracy. Obecnie, o dziwo, w tym samym salonie słychać dzwonki tybetańskie, a moja teściowa robi stanie na głowie.

Nie było mi łatwo

Mam dwójkę dzieci i męża, którego – choć czasem zachowuje się jak trzecie dziecko – nadal jakoś tam kocham. Marek pracuje w IT i po ośmiu godzinach „ciężkiej orki” (czytaj: stukania w klawiaturę i grania w ping-ponga w biurze) wchodzi do domu, rzuca buty, zjada, co znajdzie i zapada się w kanapę niczym w bagno. Jego rytuał popołudniowy jest tak stały jak godziny posiłków w przedszkolu naszych dzieci.

Kasia i Antek – nasze dwa żywe srebra – są absolutnie cudowni… gdy śpią. W ciągu dnia potrafią urządzić bitwę o klocki LEGO, krzyczeć: „mamo, on mnie bije!” co siedem minut i wlewać jogurt pitny do doniczki z monsterą. Ja pracuję zdalnie, czyli usiłuję udawać profesjonalistkę w wideokonferencji, jednocześnie wkładając pranie, gasząc pożar w kuchni i podając dziecku banana.

W tym wszystkim – w tym domu pełnym chaosu, krzyków, kruszonek i klocków LEGO – mieszka z nami matka Marka, moja teściowa. Zamieszkała z nami po śmierci teścia, bo jej dom był za duży, a my nie mieliśmy serca odmówić.

Była uciążliwa

Przez pierwsze miesiące była jak tapczanowe warzywo – siedziała zawinięta w koc jak tortilla, oglądała seriale o tureckich milionerach i rozwiązywała krzyżówki z taką intensywnością, jakby od nich zależały losy świata. I narzekała: na pogodę, na rząd, na dzieci, na mojego męża, na mnie – ale z uprzejmym uśmiechem. I pewnego dnia – pamiętam to jak dziś – powiedziała coś, co wstrząsnęło całą rodziną:

– Zapisałam się na jogę.

Myślałam, że żartuje, ale następnego dnia przyciągnęła do domu matę w różowe kwiaty, kolorowe legginsy i książkę o czakrach. Zrobiła pozycję grzyba na środku salonu, jęknęła coś o kręgosłupie i poprosiła mnie o ciszę, bo „tu potrzebna jest wewnętrzna harmonia”. Oczywiście z początku nie mogłam traktować tego serio. Wieczorem Marek stanął w kuchni, uśmiechając się od ucha do ucha.

– Widziałaś ją w legginsach! Nasza matka robi psa z głową w dół! – zanosił się śmiechem.

– Przestań – powiedziałam, też się śmiejąc, choć z lekkim zażenowaniem. – Niech sobie ćwiczy. Lepsze to niż kolejne plotki z sąsiadką.

– A ja się boję, że jak się uprze, to będzie jeszcze chciała nas na siłę przeciągnąć przez czakrę.

Śmialiśmy się z niej

Na początku myślałam, że to taki chwilowy zryw, że kupi matę, poćwiczy przez trzy dni i wróci do krzyżówek. Ale teściowa zaczęła wychodzić z domu regularnie, dwa razy w tygodniu, o tej samej porze. Wracała z wypiekami na twarzy, mówiła coś o oddechu, uziemieniu i rozciąganiu mięśni, o których istnieniu nawet nie wiedziała.

Po kilku tygodniach w jej szafie pojawiły się legginsy w liście bananowca, topy sportowe i aplikacja do medytacji, z której puszczała jakieś dźwięki o poranku. Nasze dzieci uznały to za nową zabawę i próbowały naśladować babcię, a Marek śmiał się, że za chwilę zaczniemy jeść kadzidła na śniadanie.

Pewnego dnia weszłam do kuchni i zobaczyłam, jak teściowa ustawia się w pozycji wojownika, trzymając w dłoniach półmisek z pierogami. Marek spojrzał na mnie, potem na nią, i zachichotał.

– Co to za sztuka walki, mamo?

– Ty też byś się porozciągał, to może by cię kręgosłup nie bolał – odparła spokojnie, nie zmieniając pozycji.

Zachęcała nas

Wieczorem przy kolacji dzieci pytały babcię, co to jest czakra. Marek parsknął, że zaraz zacznie lewitować. Teściowa spojrzała na niego z takim spokojem, jakiego nie widziałam u niej nigdy wcześniej.

– Lepiej lewitować niż tyć na kanapie.

Zrobiło się cicho. Marek zrobił minę, jakby chciał odpowiedzieć, ale w końcu tylko wzruszył ramionami i zabrał się za sałatkę.

Wszystko się zmieniło, kiedy teściowa zaczęła namawiać Marka, żeby poszedł z nią na zajęcia. Mówiła, że widzi, jak się garbi, jak wzdycha przy wstawaniu z fotela i że joga to nie tylko rozciąganie, ale też oddech, który uspokaja. Marek przez tydzień robił sobie z tego żarty, aż w końcu oznajmił, że pójdzie raz, żeby jej pokazać, że to śmieszne.

Wrócił i… nic nie powiedział. Zdziwiło mnie to bardziej niż wszystko inne. Nie komentował, nie drwił. Zapytałam, jak było, a on tylko machnął ręką i poszedł pod prysznic. Myślałam, że dał sobie spokój, ale trzy dni później znów zniknął na dwie godziny. Potem jeszcze raz i kolejny. Zaczął wracać cicho, omijał temat szerokim łukiem.

Byłam ciekawa

W końcu nie wytrzymałam.

– Byłeś dziś znów na tej głupiej jodze? – zapytałam, kiedy leżał na łóżku z telefonem.

– Nie głupiej. Wiesz, że tam jest cicho i nikt nie wrzeszczy jak nasze dzieci?

– To ty chodzisz, bo tam jest cisza? A nie mówiłeś, że joga to dla starych?

– No to może jestem stary.

Odłożył telefon i zgasiliśmy światło. Ja jednak długo jeszcze leżałam i patrzyłam w sufit, nie mogąc zasnąć. Nie wiedziałam, co mnie bardziej niepokoi – że chodzi tam z matką, czy że mnie tam nie ma.

W końcu poszłam. Uznałam, że chcę to zobaczyć na własne oczy. Weszłam do sali, rozłożyłam pożyczoną matę w kącie i próbowałam nie wyglądać na skrępowaną. Teściowa stała na środku, w ciemnozielonych legginsach i luźnej bluzce. Uśmiechała się do ludzi, mówiła spokojnym głosem, z pewnością, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam.

Myślałam, że ćwiczy gdzieś z tyłu, śledząc wzrokiem instruktora. Tymczasem wszyscy ją znali, witali się, pytali o nowe ćwiczenia, a ja sterczałam jak ostatnia w klasie i próbowałam się nie wiercić.

Nie mogłam uwierzyć

Po zajęciach próbowałam się nie spieszyć z wyjściem. Teściowa podeszła pierwsza.

– Nieźle ci poszło jak na pierwszy raz – powiedziała z uśmiechem. – Choć do pełnego skłonu jeszcze daleko.

– Dlaczego nigdy nie powiedziałaś, że jesteś w tym taka dobra? – zapytałam z lekkim wyrzutem.

– Czasem trzeba po prostu robić swoje.

I odeszła, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. A ja zostałam z poczuciem, że coś mi umknęło albo że przez cały czas patrzyłam na nią jak przez brudną szybę.

Po tamtych zajęciach coś się we mnie zmieniło. Zaczęłam chodzić regularnie, początkowo raz w tygodniu, potem częściej. Teściowa nie komentowała, nie pytała, nie wciągała mnie w rozmowy, ale za każdym razem, gdy pojawiałam się w sali, patrzyła na mnie z uśmiechem, jakby mówiła: „No wreszcie”.

Wkręciliśmy się

Wkrótce dołączyły dzieci. Kasia próbowała psa z głową w dół, Antek kręcił się w pozycji drzewa, a Marek, choć próbował to ukrywać, cieszył się, że wszyscy chodzimy razem. Zaczęło się od jednej soboty, potem przyszła kolejna. Nie było presji, nikt nikogo nie zmuszał. Po prostu tak wyszło.

Zaczęłam zauważać, że joga to coś więcej niż wygibasy i mata. To był pierwszy raz od dawna, kiedy miałam godzinę tylko dla siebie, bez krzyków, maili, obowiązków. W ciszy, między jednym ruchem a drugim, robiło się jakoś jaśniej w głowie.

Pewnego dnia siedziałyśmy z teściową na ławce przed domem. Dzieci biegały po trawie, Marek podlewał rośliny w ogrodzie.

– Nigdy bym nie pomyślała, że to ty nas wszystkich wyciągniesz z domu – powiedziałam.

– Bo wy zawsze czekacie, aż ktoś was popchnie – odparła spokojnie.

– A ty?

– Ja już się nachodziłam na cudzych warunkach. Teraz robię coś dla siebie.

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam.

Urszula, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama