„Teściowa na sylwestra dyrygowała mną jak na noworocznym koncercie. Miałam serdecznie dość tego rodzinnego teatru”
„Zaczęłam się zastanawiać, czy mam prawo czuć złość, skoro sama zgodziłam się spędzić sylwestrowy wieczór w domu teściowej. A jednak żal był silniejszy niż rozsądek. Czułam się rozdarta. Wracając do salonu, miałam wrażenie, że coś się we mnie zaczyna buntować”.

- Redakcja
Nie mieliśmy planów na Sylwestra. I to niby nic wielkiego, bo przecież nie każdy rok musi kończyć się fajerwerkami i toastem o północy. A jednak, kiedy Krzysiek rzucił mimochodem: „Może pojedziemy do mamy? Ona i tak będzie sama” – poczułam w żołądku znajomy, nieprzyjemny ścisk.
Dom jego mamy zawsze wydawał mi się chłodny, pozbawiony rodzinnego ciepła. Teściowa wszystko kontrolowała, rozdając innym role do odegrania. Tyle że ja nigdy nie wiedziałam, co dokładnie mam powiedzieć. Byłam tam gościem, partnerką syna, dodatkiem do obrazka. Kimś, kogo się ocenia. Czułam się jak intruz.
– Będzie fajnie – zapewniał Krzysiek, zapinając kurtkę. – Przesadzasz.
– U niej zawsze jest „fajnie” – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. – Tylko jakoś nigdy nie dla mnie.
Nie chciałam się kłócić. Zwykle chowam swoje myśli głęboko, licząc, że w końcu się uspokoję. A jednak z każdym kilometrem do domu Marii miałam wrażenie, że nieuchronnie pędzimy ku katastrofie. Kiedy dotarliśmy, drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
– No wreszcie! – powiedziała Maria, omiatając mnie szybkim spojrzeniem. – Kurtki tu, buty tu. Krzysiu, torbę postaw przy ścianie, nie na środku.
Uśmiechnęłam się grzecznie, tak jak zawsze. W środku pachniało jedzeniem, panował idealny porządek. I od razu wiedziałam, że ten wieczór już ma swój scenariusz. Tylko nikt nie zapytał mnie, czy chcę być jego częścią.
Zachowywała się jak dyrygentka
W salonie wszystko miało swoje miejsce, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć sweter. Ozdoby wisiały równo, stół był nakryty jak w katalogu, a muzyka grała cicho, ale wystarczająco wyraźnie, by nie było przestrzeni na własne myśli. Maria poruszała się między kuchnią a pokojem szybkim krokiem reżysera, który dogląda premiery i nie znosi improwizacji.
– Usiądźcie tutaj – powiedziała, wskazując konkretne miejsca. – Tak będzie wygodniej.
Krzysiek posłusznie wykonał gest, nawet na mnie nie spojrzał. Usiadłam obok niego, czując, jak powoli znikam w tle. Zaproponowałam, że pomogę przy jedzeniu, ale Maria już miała plan.
– Nie trzeba. Wszystko jest gotowe. Ty po prostu usiądź – rzuciła tonem uprzejmym, lecz zamykającym temat.
Usiadłam więc, dłonie trzymając na kolanach, jakbym była uczennicą zaproszoną na akademię.
Rozmowy toczyły się obok mnie. Maria opowiadała, co i kiedy należy zrobić, jak najlepiej spędzić wieczór, w jakiej kolejności. Wtrąciłam raz, bardzo ostrożnie, że może później włączymy inną muzykę. Skinęła głową, jakby mnie słyszała, po czym kontynuowała swoją wypowiedź, nie odnosząc się do mojego pomysłu ani słowem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy problem naprawdę leży we mnie. Może jestem zbyt wrażliwa. Może to tylko jeden wieczór. A jednak czułam narastającą samotność, mimo że siedzieliśmy razem przy stole. Krzysiek milczał, odpowiadał krótkimi zdaniami, unikał mojego wzroku. Maria kontrolowała tempo, kolejność, atmosferę.
Patrzyłam na nich oboje i miałam wrażenie, że oglądam przedstawienie, które znam aż za dobrze. Ja byłam w nim potrzebna tylko jako element tła. Stałam się niewidzialna, choć fizycznie byłam tuż obok.
Nie chciałam w tym uczestniczyć
W którymś momencie poczułam, że jeśli nie wyjdę z salonu, zacznie mi brakować powietrza. Poszłam do kuchni, niby coś sprawdzić, niby się przejść. Krzysiek poszedł za mną, jakby wyczuł, że to jedyna okazja, by powiedzieć cokolwiek bez publiczności. Zatrzymałam się przy blacie i oparłam dłonie, starając się mówić spokojnie.
– Czy ty nie widzisz, jak ona nas ustawia? – zapytałam cicho.
Spojrzał gdzieś obok mnie, jakby odpowiedź wisiała na ścianie.
– Aneta, to tylko jeden wieczór – odparł. – Nie ma sensu się spinać.
Te słowa zabolały bardziej, niż chciałam przyznać. Nie chodziło o wieczór. Chodziło o to, że za każdym razem byłam odstawiana na bok, a on udawał, że tego nie widzi.
– Ja się nie spinam. Ja po prostu nie chcę czuć się jak mebel – powiedziałam, już trochę ostrzej.
Westchnął, opierając się plecami o szafkę.
– Ona taka jest. Zawsze wszystko planuje.
– A ja jaka jestem? – zapytałam. – Bo mam wrażenie, że to nikogo nie obchodzi.
Zapadła cisza. Krzysiek potarł twarz dłonią, jakby chciał zetrzeć zmęczenie.
– Nie chcę awantur. Chcę, żeby było spokojnie – powiedział w końcu.
– Spokojnie dla kogo? – zapytałam. – Dla niej czy dla nas?
Nie odpowiedział od razu. Wiedziałam, że wybiera wygodę, nawet jeśli oznaczało to mój dyskomfort. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam prawo czuć złość, skoro sama zgodziłam się tu przyjechać. A jednak żal był silniejszy niż rozsądek. Czułam się rozdarta. Wracając do salonu, miałam wrażenie, że coś się we mnie zaczyna buntować.
Tego się nie spodziewałam
Czas do północy zaczął się kurczyć, a napięcie rosło razem z nim. Maria zerkała na zegar coraz częściej, poprawiała obrus, regulowała głośność muzyki, jakby od tego zależało, czy nowy rok zacznie się właściwie. Ja siedziałam obok Krzyśka i czułam, że coś wisi w powietrzu, choć nie umiałam tego nazwać. Kilka minut przed północą Krzysiek nagle wstał. Ten ruch był tak niespodziewany, że Maria przerwała zdanie w połowie.
– Co się dzieje? – zapytała z wyraźnym zdziwieniem.
Krzysiek spojrzał najpierw na mnie, potem na nią. Głos miał spokojny, ale stanowczy.
– Idziemy na spacer. Chcemy chwilę pobyć sami.
Przez moment nikt się nie odezwał. Poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy bać.
– Teraz? – Maria uniosła brwi. – Przecież zaraz północ. Wszystko jest przygotowane.
– Właśnie dlatego – odpowiedział. – Niedługo wrócimy.
Jej twarz stężała.
– To nie ma sensu. Taki moment, a wy wychodzicie? Naprawdę nie potraficie usiedzieć spokojnie? – w jej głosie pojawił się żal i pretensja, których zwykle nie okazywała tak wprost. – Tyle przygotowań, a tak się odwdzięczacie? Nie macie za grosz przyzwoitości!
Milczałam. Stałam obok Krzyśka, czując jednocześnie ulgę i strach. Po raz pierwszy nie byłam tą, która tłumaczy się z własnych potrzeb.
– Mamo, to nasza decyzja – powiedział krótko.
Maria spojrzała na mnie, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. Nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła się w stronę stołu. Wyszliśmy bez dalszych słów. Drzwi zamknęły się za nami cicho, a ja miałam wrażenie, że zostawiamy za sobą nie tylko mieszkanie, ale cały cudzy scenariusz.
Mieliśmy tego dość
Na zewnątrz było chłodno, ale powietrze smakowało inaczej niż w mieszkaniu. Świeżo, ostro, prawdziwie. Ulice były prawie puste, tylko gdzieś w oddali słychać było pojedyncze wystrzały fajerwerków, jeszcze nieśmiałe, jakby miasto dopiero się przygotowywało do hucznej zabawy. Szliśmy obok siebie w milczeniu, a ja próbowałam poukładać w głowie to, co właśnie się wydarzyło.
– Nie sądziłam, że to zrobisz – odezwałam się w końcu.
Krzysiek wzruszył ramionami.
– Sam nie wiedziałem. Po prostu… miałem dość.
Zatrzymaliśmy się przy skrzyżowaniu. Światła zmieniły się, choć nie było żadnych samochodów.
– Ja mam dość już od dawna – powiedziałam cicho. – Tylko zawsze wydawało mi się, że nie mam prawa się skarżyć.
Spojrzał na mnie uważnie, jakby pierwszy raz naprawdę słuchał.
– Bałem się konfliktów – przyznał. – Wydawało mi się, że jak przeczekamy, to jakoś samo się ułoży.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę być dodatkiem do twojej rodziny. Nie chcę czuć, że muszę się dopasować, żeby zasłużyć na miejsce.
Szedł wolniej, jakby każde słowo ważyło więcej niż wcześniej.
– Wiem, że długo nie reagowałem – powiedział. – Nie umiem jeszcze wszystkiego naprawić, ale… nie chcę cię tracić.
Te słowa przyniosły ulgę, ale nie były obietnicą. I może właśnie dlatego zabrzmiały prawdziwie. Fajerwerki zaczęły rozświetlać niebo, gdy zegarki pokazały północ. Staliśmy obok siebie, bez toastów, bez życzeń na pokaz. Była tylko cisza, w której mieścił się smutek, bliskość i niepewność. I to wystarczyło na tę chwilę.
Zaszła w niej zmiana
Wracaliśmy wolno, bez presji. Fajerwerki ucichły, ulica znów stała się zwyczajna, a ja zastanawiałam się, czy po przekroczeniu progu wszystko wróci do poprzedniego układu, czy jednak coś się zmieniło na dobre. Nie miałam pewności, ale czułam zmęczenie, które nie było tylko fizyczne. Maria otworzyła drzwi, zanim zdążyliśmy zapukać. Spojrzała na nas uważnie, bez słów, jakby sprawdzała, z jakim nastrojem wracamy.
– Chodźcie – powiedziała po chwili. – Kolacja stygnie.
Usiedliśmy przy stole. Atmosfera była inna, bardziej napięta, ale też cichsza. Maria nie wydawała poleceń jak wcześniej. Ruchy miała wolniejsze, mniej pewne. W pewnym momencie odchrząknęła i spojrzała na Krzyśka, potem na mnie.
– Nie umiem odpuszczać – powiedziała. – Ale uczę się.
To zdanie zawisło między nami. Nie było przeprosinami ani obietnicą. Raczej przyznaniem się do czegoś, co zawsze wisiało w powietrzu, tylko nikt nie nazywał tego głośno. Krzysiek skinął głową.
– Dziękuję, mamo – odpowiedział krótko.
Nie potrafiłam się uśmiechnąć ani udawać entuzjazmu. Przyglądałam się jej dłoniom, tonowi głosu, temu, że nie poprawiła wszystkiego od razu. Wiedziałam, że to nie cudowna zmiana i że jutro może znów chcieć ustawiać świat po swojemu. A jednak coś drgnęło. Może niewiele, ale wystarczająco, żebym to zauważyła.
Przestałam być gościem
Wróciliśmy do domu późno, w milczeniu. W samochodzie było cicho, nawet muzyka nie grała. Patrzyłam na światła mijanych ulic i myślałam o tym, jak niewiele potrzeba, żeby poczuć się zbędnym i jak trudno potem odzyskać własne miejsce. Ten wieczór nie naprawił wszystkiego. Nie zmienił Marii w inną osobę ani Krzyśka w kogoś odważnego bez wahania. Zmienił jednak coś we mnie.
Zrozumiałam, że przez długi czas zgadzałam się grać w cudzym spektaklu, bo bałam się, że bez tej roli nie będę potrzebna. Uczyłam się milczenia, uśmiechu, rezygnacji. A przecież nikt mnie wprost o to nie prosił. Sama wybierałam spokój zamiast prawdy.
Nie było wielkiego pojednania ani deklaracji na przyszłość. Było zmęczenie, lekkie drżenie pod skórą i myśl, że nie chcę już znikać. Maria zrobiła mały krok, może nawet nie do końca świadomie. Krzysiek zrobił krok większy, choć spóźniony. Ja zrobiłam najważniejszy, bo pierwszy raz poczułam, że mam prawo nie pasować do cudzego planu.
Nowy rok zaczął się zwyczajnie. Bez obietnic, za to z ostrożną nadzieją. Nie wiem, jak będą wyglądały kolejne spotkania, rozmowy i granice. Wiem tylko, że tego wieczoru przestałam być wyłącznie gościem w cudzym scenariuszu. I to na razie wystarczy.
Aneta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Koperta z banku miała mi dać nadzieję na lepsze święta. A zostałam samotną matką z pustym kontem, długami i bez pracy”
- „Na rodzinną Wigilię mój brat przyszedł tylko się najeść i wyszedł. Byłam na niego zła do czasu, aż poznałam powody”
- „Teściowa mieszała moje świąteczne dania z błotem. Gry ukroiłam jej kawałek makowca, nagle odebrało jej mowę”

