„Teściowa na mikołajki zamiast kalendarza adwentowego dała mi kalendarzyk małżeński. Mam gdzieś, że chce zostać babcią”
„Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o zimne kafelki. Oddychałam płytko, szybko. Ten kalendarzyk był jak policzek. Jakby teściowa znów chciała decydować za mnie. Przez ostatnie miesiące starałam się ignorować jej uwagi, ale to… to przekraczało granicę, której sama nie byłam w stanie już bronić”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam Mikołajek. Zawsze kończyły się jakąś małą katastrofą, jakby nad grudniem ciążyło jakieś fatum rodzinnych spięć. Ale tego roku naprawdę wierzyłam, że będzie inaczej. Obiecałam sobie, że nic mnie nie wyprowadzi z równowagi. Żadnych aluzji, żadnych pytań, żadnych mądrości życiowych od Haliny — mojej teściowej, która od dwóch lat nieustannie wałkowała temat wnuków i usilnie próbowała przekonać mnie do tego „projektu”. A ja miałam po prostu dość.
Teściowa wywierała na nas presję
Siedziałam rano przy toaletce i wpatrywałam się w swoje odbicie. Na twarzy — zmęczenie. W środku — jeszcze gorzej. Ostatnie miesiące to pasmo komentarzy: „W tym wieku to już trzeba się spieszyć”. „Zobaczysz, jak będziesz żałować”. „A może Kasia nie umie się zdecydować?”. Jakby macierzyństwo było jakąś aplikacją, którą można jednym kliknięciem zainstalować.
A przecież nikt nie miał pojęcia, co przeżywałam, co próbowałam zrozumieć w ciszy, jak bardzo bałam się, że nigdy nie będę gotowa… albo że nie będę mogła. Adam krzątał się po kuchni, próbując udawać luz. Znam go za dobrze — on też odczuwał to napięcie. Jego matka od miesięcy wbijała mu szpile, a on… próbował być mediatorem. Ale pośrednik zawsze dostaje rykoszetem. W samochodzie było ciepło, szyby zaparowane, a ja patrzyłam na zimowe światła miasta i modliłam się o zwykły, spokojny wieczór.
– Tylko dziś bez żadnych insynuacji, proszę – powiedziałam, zaciskając palce na kubku z kawą.
Adam zerknął na mnie, próbując się uśmiechnąć.
– Porozmawiam z mamą, jeśli przesadzi. Obiecuję.
Słyszałam w jego głosie niepewność. On sam wiedział, że to obietnica z kategorii nierealnych. Teściowa nie miała hamulców — miała misję.
Kiedy dojechaliśmy pod jej dom, w oknach migotały kolorowe lampki, a w powietrzu wisiała ta znajoma atmosfera… taka, którą czujesz w sekundę i od razu wiesz, że coś się wydarzy. Coś, czego nie będziesz w stanie odwrócić. Jeszcze nie wiedziałam, jak dobrą mam intuicję.
Przekroczyła wszelkie granice
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, poczułam znajome ciepło i zapach pierników. Przez chwilę pomyślałam, że może jednak będzie spokojnie. Halina wyszła z kuchni w fartuchu, z tym swoim sztucznym uśmiechem. Adam odwiesił kurtkę, a ja zdjęłam szal, starając się nie analizować każdego jej spojrzenia. Usiadłam przy stole, gdzie na białym obrusie czekały herbatniki, mandarynki i talerzyk z czekoladowymi mikołajami. Wiedziałam, że to tylko miłe złego początki.
– Mam coś dla was – oznajmiła i zniknęła w pokoju obok.
Spojrzałam na Adama i od razu wiedziałam, że też poczuł niepokój. Kiedy wróciła, trzymała w dłoniach niewielki pakunek przewiązany czerwoną wstążką. Wręczyła go mi, choć powiedziała, że to „dla nas”.
– To tylko drobiazg, ale może wreszcie się wam przyda – stwierdziła tonem, który nie pozostawiał złudzeń, że to wcale nie był drobiazg.
Odwiązałam wstążkę, rozchyliłam papier i zobaczyłam w środku mały kalendarzyk oraz cienką książeczkę. Serce ścisnęło mi się, zanim cokolwiek zdążyłam przeczytać. Wiedziałam. To był ten moment.
– Mamo, naprawdę nie trzeba było… – wymusiłam uśmiech, choć czułam, jak policzki zaczynają mnie piec.
– Trzeba, trzeba – pokiwała głową. – Gdybyś była bardziej zdecydowana, już mielibyśmy wnuka.
W powietrzu zawisło ciężkie milczenie. Adam przesunął się na krześle i spróbował przerwać tę spiralę.
– Mamo, przestań.
Jej spojrzenie przesunęło się po nim, potem wróciło do mnie. Wyglądała, jakby w każdej chwili miała wygłosić kolejną reprymendę, ale ja nie miałam już siły na nic. Zamknęłam kalendarzyk, odłożyłam go na stół i poczułam, że muszę wyjść, zanim powiem coś, czego nie cofnę.
– Zaraz wrócę – szepnęłam i poszłam do łazienki.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się plecami o zimne kafelki. Oddychałam płytko, szybko, jakbym była po długim biegu. Ten kalendarzyk był jak policzek. Jakby Halina mówiła: „Nie radzisz sobie, więc ja ci pokażę, jak to powinno wyglądać”. Przez ostatnie miesiące starałam się ignorować jej uwagi, ale to… to przekraczało granicę, której sama nie byłam w stanie już bronić.
W tamtej chwili czułam tylko rosnącą, dławiącą złość. Tłumiłam ją od dawna, a teraz zaczynała wypierać wstyd i bezsilność. Wiedziałam, że ta sytuacja się nie skończy, jeśli nic nie powiem. Od miesięcy bałam się wypowiedzieć na głos te słowa, ale miarka się przebrała. Stałam w tej łazience, zaciskając dłonie w pięści i próbując uspokoić oddech. To miał być normalny wieczór. A stał się początkiem czegoś, czego już nie da się zatrzymać.
Mąż nie dawał mi wsparcia
Wróciłam z łazienki po kilku minutach, udając, że wszystko jest w porządku, choć wewnątrz nadal dudniło mi w uszach. Adam siedział przy stole sztywno jak manekin. Haliny już nie było w pokoju, pewnie krzątała się w kuchni, jakby nic się nie wydarzyło. Usiadłam obok niego i poczułam, że muszę to powiedzieć, zanim zabraknie mi odwagi.
– Dlaczego na to pozwalasz? – wyszeptałam, a potem głos sam mi się podniósł. – Słyszysz, co ona mówi?
Adam odchylił głowę, jakby te słowa go uderzyły. Westchnął przeciągle.
– Wiem, ale to tylko słowa, Kasia. Ona taka już jest.
– Nie, to nie są tylko słowa. To są kolejne ciosy – odpowiedziałam, próbując nie dać się ponieść emocjom.
Adam skrzywił się, jakby poczuł się osaczony.
– Nie zaczynaj awantury – powiedział, cicho, ale z wyraźną irytacją.
– Ja? To ona zaczyna, a ty jej pozwalasz. – Spojrzałam na niego i po raz pierwszy zamiast zrozumienia zobaczyłam dystans.
Odwrócił wzrok, jakby nagle więcej interesowało go okno niż to, co działo się między nami. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie kłócimy się o teściową. Kłóciliśmy się o to, jak długo jeszcze mam dźwigać jej zniewagi sama. Czułam narastające rozczarowanie. Zawsze wierzyłam, że Adam stanie po mojej stronie, a teraz siedział obok mnie, jakby nie miał pojęcia, od czego zaczęła się ta luka między nami. A przecież zaczęła się od jego milczenia.
Miałam dość jej zagrywek
Wyszłam z pokoju niby tylko po wodę, ale tak naprawdę potrzebowałam oddechu. Przeszłam korytarzem powoli, starając się uspokoić myśli. W głowie wciąż miałam ten kalendarzyk. Mały, niewinny przedmiot, który nagle urósł do rozmiaru wyrzutu sumienia, którego nie chciałam przyjąć. Gdy zbliżyłam się do kuchni, usłyszałam głosy. Zatrzymałam się tuż przed drzwiami, bo coś mnie tknęło, żeby poczekać.
– Widzisz, Adam, ja jej źle nie życzę – mówiła Halina. – ale jak nie ma planu, to nic z tego nie będzie. Kobiety teraz wszystko odwlekają.
– Mamo, przestań z tym kalendarzem – odpowiedział Adam zmęczonym tonem. – ona już zrozumiała aluzję, nie musisz tego ciągnąć.
– Widocznie muszę, bo nikt inny nie mówi, jak jest. Ty milczysz, ona udaje, że temat nie istnieje.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie chodziło nawet o wnuki i ten nieszczęsny kalendarz. Chodziło o to, że ona chciała decydować za mnie. Weszłam do kuchni, a oni od razu zamilkli. Adam stał przy blacie z butelką wody w dłoni, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Halina poprawiała ściereczkę, chociaż nie było czego poprawiać.
– Widzę, że o cudzych sprawach lepiej rozmawia się za plecami – powiedziałam spokojniej, niż czułam.
Halina uniosła brwi.
– Ja tylko mówię prawdę. Jakoś trzeba wam pomóc, skoro sami nie umiecie się zebrać.
– ja nie potrzebuję pomocy. – odpowiedziałam. Głos trochę mi zadrżał, ale nie cofnęłam się. – To nie jest troska. To presja.
Adam spojrzał na mnie błagalnie, jakby prosił, żebym odpuściła. Ale ja nie mogłam przestać.
– Wiesz, co jest najgorsze? Że najpierw robisz taki niewinny gest, a potem rościsz sobie prawo, żeby decydować za mnie.
Halina otworzyła usta, ale nie zdążyła wejść mi w słowo.
– Jestem dorosłą kobietą i nie będę już udawać, że twoje zagrywki nie bolą.
Cisza w kuchni zrobiła się gęsta. Adam wpatrywał się w podłogę, a teściowa patrzyła na mnie twardo, jakby oceniała, na ile poważne są moje słowa.
Wygarnęłam jej wszystko
Wróciliśmy do stołu, choć nikt tego nie zaproponował. Po prostu usiedliśmy, choć nikt z nas nie czuł się komfortowo. Halina usiadła naprzeciwko mnie, Adam obok niej. Pomiędzy nami leżał kalendarzyk.
– Nie rozumiem, po co robisz sceny – zaczęła teściowa, spokojnie, prawie łagodnie. – ja tylko chciałam dobrze.
– dobrze w twoim rozumieniu – powiedziałam. – ale to nie znaczy, że dobrze dla mnie.
Halina pokręciła głową.
– Wiesz, Kasia, ja też byłam młoda. Też się bałam, ale życie leci. Trzeba działać.
To „trzeba” zabrzmiało jak rozkaz. Jakby wspominała o praniu albo obiedzie, który musi stać na stole.
– I właśnie o to chodzi – odpowiedziałam – że ty mówisz „trzeba”, a ja mam wrażenie, że nie mam prawa powiedzieć „nie chcę” albo „nie teraz”. Wszystko ma się potoczyć według twojego planu.
Adam odchrząknął.
– Mamo, dajmy już spokój – powiedział cicho. – to naprawdę nie jest dobry moment.
Halina spojrzała na niego krótko.
– To kiedy będzie dobry moment? Ciągle tylko uciekacie od tematu.
Poczułam, jak narasta we mnie złość, ale tym razem była czysta. Bez wstydu, bez tego duszącego poczucia winy.
– Ten kalendarzyk to nie był drobiazg – powiedziałam. – to był sygnał: „zdecyduję za ciebie i powiem ci, co masz robić”. A ja mam dość takiego traktowania.
Halina uśmiechnęła się krzywo.
– A może po prostu jesteś przewrażliwiona.
Adam drgnął, jakby chciał przerwać, ale ja już nie mogłam zamilknąć.
– Nie jestem przewrażliwiona, tylko zmęczona tym, że w każdej rozmowie wpychasz mnie w kąt. Że interesuje cię tylko twój pomysł na rodzinę, a nie moje zdanie.
Halina wbiła wzrok w obrus. Przez chwilę wyglądała, jakby miała odpowiedzieć czymś ostrym. Zamiast tego powiedziała wolno:
– Ja po prostu marzę o wnuku. To chyba normalne.
– Pragnienia są normalne – odpowiedziałam. – Ale sposób, w jaki o tym mówisz, nie jest. Nie masz prawa winić mnie za to, że żyję po swojemu.
Widziałam, że Adam chciał coś dodać, ale siedział jak skamieniały. W tamtej chwili zrozumiałam, że ten konflikt nie jest nowy. Tylko ja zbyt długo zwlekałam, aż wreszcie powiem na głos, co leżało mi na sercu od miesięcy.
Powiedziałam stop
Nie wyszłam tym razem na dwór. Zostałam przy stole, chociaż dłonie miałam zimne od napięcia. Halina wstała, jakby chciała uciec do kuchni, do garnków, do swoich bezpiecznych zajęć.
– Doleję wam herbaty – rzuciła przez ramię.
– Nie – powiedziałam. – Usiądź, dokończmy to.
Zatrzymała się, odwróciła powoli i znowu usiadła. Adam spojrzał na mnie zaskoczony.
– Ja nie chcę się kłócić – zaczęłam. – Ale nie chcę już udawać, że nic się nie dzieje. Ten kalendarzyk był ostatnim sygnałem, że przekraczasz granice.
Halina zacisnęła usta.
– To są twoje granice, ja mam swoje.
– Twoje granice kończą się tam, gdzie zaczyna się moje życie – odpowiedziałam. – Ty możesz sobie czegoś chcieć, ale nie masz prawa na mnie naciskać i wywlekać tego przy każdej okazji.
Przez chwilę wydawało mi się, że znów wstanie i mnie zignoruje. Zamiast tego jej głos zrobił się cichszy.
– Nie rozumiesz, jak ja się boję, że zostanę sama. Że nie będę miała już nikogo.
Zamarłam, bo zwykle nie mówiła tak szczerze. W jej słowach nie było oskarżenia, tylko lęk.
– Rozumiem – powiedziałam wolniej. – Ale to nie jest powód, żebyś przenosiła swój strach na mnie. Ja nie jestem lekarstwem na twoją samotność.
Halina spuściła wzrok. Adam w końcu odezwał się pierwszy raz od dłuższej chwili.
– Mamo, Kasia ma rację. Ja też mam dość tych rozmów. One tylko przynoszą odwrotny skutek.
Halina spojrzała na niego, jakby pierwszy raz zobaczyła, że nie stoi po jej stronie.
– Czyli teraz ja jestem ta zła – mruknęła.
– Nie jesteś zła – odpowiedziałam. – Ale robisz coś, co mnie rani. I jeśli to się nie zmieni, to przestaniemy tu przyjeżdżać. Bo ja nie chcę wracać do domu z poczuciem, że znowu zostałam ustawiona pod ścianą.
Powietrze w pokoju było ciężkie, ale inne niż wcześniej. Nie jak burza, tylko jak coś, co jeszcze tli się po jej przejściu. Halina nie odpowiedziała od razu. Po długiej chwili skinęła głową, niepewnie, jakby robiła pierwszy krok w nieznane.
– Dobrze, spróbuję – powiedziała cicho. – Tylko… nie traktuj mnie jak wroga.
Nie traktowałam, ale sama też przestałam być kimś, kto wszystko zniesie w milczeniu. Kalendarzyk leżał dalej na stole. Stał się dowodem na to, że czasem trzeba powiedzieć stop, żeby potem w ogóle dało się być razem.
Katarzyna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłam u męża paragon na sweter z alpaki. Liczyłam na luksusowy prezent pod choinką, a przejechałam się jak na lodzie”
- „Ciągle latałam pomiędzy garami a pralką, usługując rodzinie. Zamarli, gdy zrobiłam coś, co przerwało ten złoty układ”
- „Na mikołajki mąż kupił luksusowe perfumy za 500 zł. Gdy w skarpecie znalazłam tanią czekoladę, wiedziałam, co się święci”

