Reklama

Zawsze śmiałam się z żartów o teściowych i uważałam, że są mocno przesadzone. Do czasu. Kiedy wyszłam za mąż za Pawła i poznałam jego mamusię, to zrozumiałam, że w tych kawałach nie ma ani krztyny przesady. Szybko przekonałam się, że moja teściowa lubi wściubiać nos w nie swoje sprawy, a jej ulubionym zajęciem jest układanie nam życia.

Reklama

Czekałam na pierścionek

Doskonale pamiętam dzień, w którym Paweł mi się oświadczył. Było szaro, zimno i ponuro, ale uśmiech mojego narzeczonego wręczającego mi pierścionek zaręczynowy wynagrodził mi wszystkie te niedogodności.

Wyjdziesz za mnie? – zapytał mnie w momencie, kiedy kolejna błyskawica przecięła niebo, a rozlegający się grzmot przypomniał, że właśnie zaczął się okres wiosennych burz.

– Tak – odpowiedziałam bez wahania i zarzuciłam mu ręce na szyję. – Już myślałam, że nigdy mnie o to nie poprosisz – roześmiałam się. Ale jeszcze kilka dni temu wcale nie było i do śmiechu.

Zastanawiałam się, dlaczego mój chłopak wciąż zwleka z oświadczynami. W głowie miałam już tysiące czarnych scenariuszy, włącznie z tym, że za niedługo oświadczy mi, że nasz związek właśnie się skończył.

Czekałem na dobry moment – odpowiedział tymczasem mój narzeczony. I zapewnił mnie, że małżeństwo ze mną od zawsze było na szczycie jego marzeń.

Szybko zabraliśmy się za przygotowania do ślubu. Jedyne co musieliśmy ustalić to dokładną datę ślubu.

– Chciałbym, aby wszystkim ona pasowała – powiedział Paweł.

A potem szybko dodał coś, co już wtedy powinno dać mi wiele do myślenia.

– Mama mówi, że najlepszy będzie lipiec.

Problem był w tym, że ja nie chciałam brać ślubu w lipcu. Przecież, aby małżeństwo było udane, to w miesiącu zaślubin powinna być litera "r".

Teściowa chciała rządzić

– To twoja przyszła teściowa będzie decydować o dacie ślubu? – usłyszałam zdziwiony głos przyjaciółki. Właśnie opowiadałam jej o postępach w przygotowywaniu naszego ślubu i nie omieszkałam pożalić się jej, że to matka Pawła próbuje nam wybrać datę ślubu. I pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ja wolałabym wesele w sierpniu lub we wrześniu.

– Może nie decydować – próbowałam złagodzić swoje wcześniejsze narzekania. – Ale na pewno chce mieć na to wpływ – dodałam.

Kaśka spojrzała na mnie ze współczuciem, a potem dała mi dobrą radę.

Nie daj się jej – powiedziała i mrugnęła okiem. – Jak teraz pozwolisz jej wejść sobie na głowę, to potem będzie tylko gorzej.

Zaśmiałam się i powiedziałam jej, że przesadza. A kiedy opowiedziałam wszystko Pawłowi, to zapewnił mnie, że nie mam się czym przejmować.

– Mama to cudowna kobieta – powiedział. – I jestem przekonany, że na pewno się polubicie – dodał. A ja nie miałam powodów, aby mu nie wierzyć. Wtedy jeszcze nie znałam swojej przyszłej teściowej i nie miałam zielonego pojęcia o tym, jak paskudny i władczy ma charakter. Niestety dosyć szybko miałam się o tym przekonać.

Nie podobało mi się to

Już na kilka tygodni przed ślubem zostaliśmy zaproszeni na uroczysty obiad do przyszłej teściowej.

– Tylko ubierz się odpowiednio – powiedział Paweł. – Mama bardzo zwraca na to uwagę – dodał jak gdyby nigdy nic. A ja spojrzałam na niego zaskoczona. Nigdy bym nie pomyślała, że mój narzeczony będzie mi sugerował, w co mam się ubrać.

Nie oczekujesz chyba, że założę wieczorową suknię? – zapytałam ironicznie. Właśnie wyciągnęłam z szafy spodnie i bluzkę, czyli zestaw, w którym zamierzałam udać się na wizytę do rodziców Pawła.

– Oczywiście, że nie – żachnął się mój narzeczony. – Ale mogłabyś założyć sukienkę – zasugerował trochę nieśmiało. A potem podszedł do szafy i wyciągnął z niej kilka kiecek.

Początkowo nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale potem przypomniały mi się słowa przyjaciółki, że nie powinnam ulegać.

Pójdę z w tym, co wcześniej wybrałam – powiedziałam stanowczo. A potem schowałam sukienki do szafy i poszłam się szykować na rodzinną uroczystość.

Matka Pawła już na samym początku obrzuciła mnie krytycznym wzrokiem. Od razu wyczułam, że nie podoba jej się mój strój.

– Ładnie wyglądasz – powiedziała mimo to. W jej słowach wyczułam fałsz.

Wszystko krytykowała

Potem było tylko gorzej. Przyszła teściowa krytykowała niemal wszystko – moją pracę, zainteresowania, zarobki czy sposób odżywiania. Brakowało tylko tego, aby powiedziała, że nie jestem dobrą kandydatką na jej synową.

– Nie przejmuj się – uspokajał mnie Paweł, kiedy tylko wyszliśmy od jego rodziców.

Byłam zła i nie zamierzałam tego ukrywać.

– Jak mam nie być zła? – zapytałam wzburzona. – Twojej matce nic nie pasuje. A do tego wie lepiej, jak powinnam się ubierać, co jeść, gdzie pracować i z kim się przyjaźnić. A to przecież moje życie – powiedziałam ze złością.

– Pomarudzi i przestanie – zapewnił mnie narzeczony. – Taki ma charakter. Ale to dobra kobieta – powiedział kolejny raz.

Za każdym razem brzmiało to tak, jakby próbował przekonać samego siebie, że to prawda.

Wtrącała się w nasze wesele

Moja przyszła teściowa jeszcze przed ślubem pokazała swoją prawdziwą twarz. Zaczęło się rezerwacji sali.

– Ta jest za mała – powiedziała, gdy pokazaliśmy jej miejsce, w którym chcieliśmy urządzić nasze wesele. – Nie zmieszczą się wszyscy goście – narzekała. A przecież nie chcieliśmy robić dużego wesela. Tylko Paweł zapomniał ją o tym poinformować.

Potem było coraz gorzej. Matce Pawła nie podobało się niemal nic – ani karta dań, ani zespół muzyczny, ani dekoracje ani fotograf. W każdym przypadku była na "nie".

– To nie może tak wyglądać – mówiła za każdym razem, gdy przedstawialiśmy jej kolejny pomysł. – Ja bym zrobiła to zupełnie inaczej – słyszałam to każdorazowo, gdy tylko informowałam ją, jak będzie coś wyglądało. I chyba właśnie to było najbardziej denerwujące. Matka Pawła uważała, że ona wszystko wie najlepiej i nikt nie jest w stanie wykonać czegoś tak dobrze, jak ona by to zrobiła.

– Ale mi podoba się zupełnie coś innego – nie wytrzymałam któregoś dnia.

Teściowa właśnie poinformowała mnie, że zamówiła kwiaty do kościoła. Notabene kwiaty, które bardziej nadawałyby się na pogrzeb niż na ślub.

– Ale tak będzie lepiej – usłyszałam. – Zaufaj mi, wiem, co mówię – dodała jeszcze.

Ale ja nie chciałam jej zaufać. Kosztowało mnie to sporo nerwów, ale zorganizowałam ślub i wesele dokładnie tak, jak chciałam. I zapłaciłam za to sporą cenę. Przez całą uroczystość teściowa siedziała obrażona i na każdym kroku dawała wyraz swojemu niezadowoleniu.

– A mówiłam synowej, żeby zrobiła to inaczej – mówiła każdemu, kto chciał ją słuchać. Na szczęście mało kto chciał. A po samej imprezie wiele osób zapewniło mnie, że była to piękna uroczystość. Nie mogłam się z tym nie zgodzić, bo wszystko było dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam.

Miała same dobre rady

Przez pierwszych kilka miesięcy po ślubie mieszkaliśmy z teściami. Nie chciałam się na to zgodzić, ale tak naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia.

– Po co macie wydawać na wynajem, skoro możecie przeznaczyć te pieniądze na remont waszego mieszkania? – zapytała teściowa, gdy poinformowaliśmy ją, że po ślubie zamieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu.

I w sumie trudno było się z nią nie zgodzić. Właśnie kupiliśmy swoje własne mieszkanko i każda wolna gotówka była niezwykle przydatna. Ale tego okresu nie wspominam zbyt miło. Matka Pawła na każdym kroku wtrącała się w nasze życie i mówiła nam, co mamy robić i jak mamy żyć. A to było nie do wytrzymania.

Nie wytrzymam tego dłużej – żaliłam się Kaśce, która wspierała mnie w tej niedoli, jak tylko mogła.

Miałam dość

Dzień przeprowadzki do własnego mieszkania był jednym z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Ale szybko okazało się, że nie jesteśmy w stanie uwolnić się od matki Pawła.

Przyniosłam wam obiad – zakomunikowała nam kilka dni później, stojąc w progu naszego mieszkanka. I od razu wparowała jak do siebie.

Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Teściowa odwiedza nas regularnie i za punkt honoru wzięła sobie dawanie nam dobrych rad. Przy każdej jej wizycie dowiaduję się, jak mam gotować rosół, ile czasu mam dusić mięso, na ile stopni nastawiać pralkę i jak prać firanki na Wielkanoc, żeby na pewno były białe.

– Dobre rady zawsze w cenie – mówiła przy tym z tym swoim fałszywym uśmieszkiem.

Nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam. Kilka dni temu wykrzyczałam Pawłowi, że ma porozmawiać ze swoją matką.

– Tak się nie da żyć – powiedziałam mu, gdy teściowa wyszła od nas po udzieleniu nam kilku kolejnych cennych rad. – A przynajmniej ja nie jestem w stanie tak żyć – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Nie chcę go straszyć. Ale nie jestem w stanie tak funkcjonować. I Paweł albo to zrozumie i porozmawia z matką, albo ja będę musiała przemyśleć sens takiego życia. Mam nadzieję, że mój mąż to rozumie i zachowa się tak, jak przystało na faceta.

Marta, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama