Reklama

Kiedy zgodziliśmy się z Tomkiem na przeprowadzkę do jego rodziców, powtarzałam sobie, że to tylko na chwilę. Rok, może dwa, najwyżej trzy – tyle, ile potrzeba, żeby odłożyć na własne mieszkanie. Wiedziałam, że łatwo nie będzie, ale nie spodziewałam się, jak bardzo ta decyzja odbierze mi kontrolę nad własnym życiem.

Reklama

To była dobra opcja

Maria – moja teściowa – gotowała obiady, zajmowała się wnukiem, a ja miałam chwilę dla siebie. Byłam nawet wdzięczna. Ale z czasem coś zaczęło mnie uwierać. Słodycze przed obiadem, dłuższe bajki przed snem, pomijanie moich zasad – wszystko niby w dobrej wierze.

Kiedy zwracałam uwagę, Maria tylko machała ręką: „Nie przesadzaj, dziecku nic nie będzie”. A Tomek? On wolał nie wchodzić między nas.

Ale ja czułam, że tracę grunt pod nogami. Aż pewnego dnia weszłam do kuchni i zobaczyłam syna z tabliczką czekolady w ręku.

– Mamo, prosiłam… – zaczęłam.

A Maria spojrzała na mnie z uśmiechem.

– U mnie w domu rządzą inne zasady.

Weszłam do kuchni i od razu poczułam ten znajomy skurcz w żołądku. Mój syn siedział przy stole, uśmiechnięty, z buzią całą umazaną czekoladą. W rękach trzymał połowę tabliczki – tej samej, którą wczoraj odłożyłam na najwyższą półkę w szafce, żeby nie jadł słodyczy przed obiadem.

Obok stała Maria, zadowolona jakby właśnie wygrała jakąś tajną wojnę, o której ja nie miałam pojęcia.

– Mamo – zaczęłam, starając się brzmieć spokojnie – mówiłam przecież, żeby nie dawać mu czekolady przed obiadem.

Maria przewróciła oczami i podparła się pod boki.

– Och, Moniko, to tylko czekolada. Nie umrze od tego, daj spokój.

– Ale to nie chodzi o to, czy umrze, czy nie! – Poczułam, jak zaciska mi się gardło. – Staram się wprowadzać zasady. On wie, że nie jemy słodyczy przed obiadem, a teraz co? Mam mu tłumaczyć, że jednak może, bo babcia pozwoliła?

– Oj, Moniczko, nie przesadzaj – powiedziała Maria pobłażliwie. – U mnie w domu rządzą inne zasady.

Te słowa sprawiły, że we mnie zawrzało. U niej w domu? A ja co? Kim ja tutaj jestem? Przecież to ja jestem matką, to ja decyduję, co moje dziecko je i kiedy.

Odwróciłam się do synka.

– Kochanie, schowaj tę czekoladę. Zaraz będzie obiad.

Mały spojrzał na mnie niepewnie, potem zerknął na babcię. Czekał, kto wygra.

Maria westchnęła demonstracyjnie.

– No dobrze, ale powiedz mi, co się stanie, jeśli dziecko czasem dostanie coś słodkiego? Ty też byłaś kiedyś dzieckiem, pamiętasz?

– Pamiętam – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – I pamiętam też, że moi rodzice ustalali zasady, a dziadkowie je szanowali.

Teściowa tylko pokręciła głową i wyszła z kuchni. Wiedziałam, że to nie koniec. To był dopiero początek.

Nie pomyliłam się. To był początek

Kilka dni później wróciłam z pracy i od progu usłyszałam śmiech mojego syna i dźwięki bajki dobiegające z salonu. W porządku, może Maria pozwoliła mu obejrzeć coś przed snem. Ale kiedy zajrzałam do pokoju, zamarłam.

Była dwudziesta pierwsza. Mały siedział na kanapie, otoczony papierkami po cukierkach, a telewizor nadawał kolejną bajkę.

Mamo, co tu się dzieje? – zapytałam, starając się panować nad głosem.

Maria nawet nie spojrzała na mnie. Siedziała obok wnuka z uśmiechem na twarzy.

– Oglądamy bajki, Moniczko. Taki fajny wieczór, co się tak spinasz?

– Jest późno! Miał być już w łóżku! – Wskazałam na syna, który spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
Maria wzruszyła ramionami.

– Oj tam, jutro sobie odeśpi. Niech ma trochę dzieciństwa!

Czułam, jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach.

– On ma dzieciństwo, ale ma też rutynę. Rano się budzi niewyspany, jest marudny, potem nie może się skupić w przedszkolu…

– Och, daj spokój, Monika. – Maria spojrzała na mnie pobłażliwie, jakby tłumaczyła coś dziecku. – Ty to tylko zasady i zasady. Życie to nie koszary.

Patrzyłam na nią i wiedziałam, że nie ma sensu się kłócić. Wstałam, podeszłam do syna i wyłączyłam telewizor.

– Koniec na dzisiaj. Idziemy spać.

– Ale babcia powiedziała…

Babcia nie jest twoją mamą. – Przykucnęłam przy nim i spojrzałam mu w oczy. – Kochanie, idziemy spać.

Synek zerknął na babcię, jakby czekał na jej reakcję. Maria westchnęła ciężko, ale nie powiedziała nic.
Tym razem wygrałam. Ale wiedziałam, że ta wojna jeszcze się nie skończyła.

Kilka dni później wróciłam wcześniej do domu. Przekroczyłam próg i od razu usłyszałam śmiech mojego syna. Poszłam do kuchni i zamarłam.

Siedział przy stole, machając nogami, a przed nim stała miska lodów. Zjadał je z zapałem, choć jego policzki były zaróżowione.

– Mamo! Babcia dała mi lody! – zawołał radośnie.

– Przecież on jest chory! – Spojrzałam na Marię z niedowierzaniem. – Ma gorączkę!

– Oj tam, Moniko, nie przesadzaj – odparła teściowa, spokojnie mieszając herbatę. – Przecież to tylko trochę lodów. Na pewno mu się nie pogorszy.

Poczułam, jak zaciskam pięści.

– Mamo, to już przesada. On ma osłabiony organizm, a ty mu dajesz zimne lody?

– Nie bądź taka surowa. – Uśmiechnęła się pobłażliwie. – Wychowałam dwójkę dzieci i jakoś żyją.

Tego było za wiele

– Może i wychowałaś, ale teraz to ja jestem matką! Ja decyduję, co jest dla niego dobre, a co nie!

Maria tylko wzruszyła ramionami.

– Ja naprawdę nie rozumiem, czemu robisz z tego taką tragedię. Nie dasz dziecku trochę radości?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam syna za rękę i zaprowadziłam go do jego pokoju.

Gdy zamknęłam za nami drzwi, czułam, że to już nie tylko irytacja. To była walka o moje dziecko. I nie zamierzałam jej przegrać. Tego wieczoru długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. W głowie dudniły mi słowa Marii: „U mnie w domu rządzą inne zasady”.

Bo co, bo to nie jest mój dom?

Kiedy poznałam Tomka, wiedziałam, że jego mama jest silną kobietą, ale nie przypuszczałam, że kiedyś stanie się moim największym przeciwnikiem. Czułam się bezsilna. Nie miałam wsparcia w mężu, a każda rozmowa z teściową kończyła się tym samym – uśmieszkami, pobłażaniem, podważaniem mojego autorytetu.

Następnego dnia, kiedy Tomek wrócił z pracy, nie wytrzymałam.

– Musimy pogadać – powiedziałam, zamykając za nim drzwi do sypialni.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Znowu coś?

Tak, Tomek. Znowu coś. Twoja matka kompletnie mnie ignoruje. Daje dziecku słodycze, kiedy chce. Zostawia go przed telewizorem do nocy. Karmi go lodami, kiedy ma gorączkę!

Tomek westchnął.

– To tylko babcia…

– Nie, Tomek. To ja jestem matką! I jeśli nie zaczniesz mnie wspierać, to nie widzę dla nas przyszłości w tym domu.

Tomek spojrzał na mnie uważnie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Wzięłam głęboki oddech.

– Że się wyprowadzam. Z tobą albo bez ciebie.

Zapadła cisza. Pierwszy raz widziałam, jak Tomek nie wie, co powiedzieć. Milczał. Patrzył na mnie, jakbym właśnie powiedziała coś absurdalnego.

– Monia, nie dramatyzuj… – zaczął, ale przerwałam mu natychmiast.

– To nie jest dramatyzowanie, Tomek. Ja już nie mam siły. Czuję się tu jak obca. – Wskazałam ręką na drzwi. – Twoja mama podejmuje decyzje za mnie. A ty… ty nawet nie próbujesz mnie bronić.

– Po prostu nie chcę konfliktów – mruknął, przecierając twarz dłońmi.

Poczułam, jak ściska mnie w gardle.

– A ja nie chcę żyć w miejscu, gdzie nie mam nic do powiedzenia.

Tomek wstał i przeszedł się po pokoju.

– Ale dokąd chcesz iść? Nie mamy mieszkania, nie mamy oszczędności…

– Znajdę coś – powiedziałam stanowczo. – Nawet małą kawalerkę. Byle mieć spokój.

Tomek spojrzał na mnie uważnie.

– Mówisz serio?

– Bardziej niż kiedykolwiek.

Widziałam, jak w jego oczach walczą ze sobą strach i poczucie wygody. W końcu westchnął ciężko.

– Dobrze. Szukajmy czegoś. Razem.

Nie byłam pewna, czy mówi to z przekonania, czy ze strachu przed tym, że naprawdę mogłabym go zostawić. Ale nie miało to już znaczenia. Wiedziałam jedno – wreszcie odzyskam kontrolę nad swoim życiem.

Dwa miesiące później stałam w progu naszego nowego mieszkania – małego, skromnego, ale naszego. W powietrzu unosił się zapach świeżo pomalowanych ścian, a w kącie stały jeszcze nierozpakowane pudła. Tomek wnosił ostatnie torby, a synek biegał po pustym salonie, zachwycony echem własnego śmiechu.

Mamo, a gdzie jest babcia? – zapytał nagle, zatrzymując się przede mną.

Zerknęłam na Tomka. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, jak ułożą się nasze relacje z jego rodzicami, ale jedno było pewne – Maria nie będzie już rządziła moim życiem.

– Babcia jest w swoim domu, a my w swoim – odpowiedziałam z uśmiechem, poprawiając mu kosmyk włosów.

Zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – Maria. Nie odebrałam. Wiedziałam, że ta wojna jeszcze się nie skończyła, ale dziś nie chciałam o tym myśleć.

Dziś wreszcie mogłam odetchnąć. Byłam w domu. Swoim domu.

Monika, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„Planowałem romantyczne zaręczyny, ale wtedy pojawiła się moja eks. Nie sądziłem, że ponownie namiesza w moim życiu”
„Nie chcę dłużej być żoną gbura, ale nie stać mnie na rozwód. Od 15 lat żyję w pułapce bez wyjścia, bo szkoda mi dzieci”
„Bałem się powiedzieć żonie, że straciłem pracę. Kłamałem, aż posunąłem się za daleko i mogłem stracić też rodzinę”

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...