Reklama

Kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, byłam rozdarta. Chciałam robić coś dla siebie, a jednocześnie nie wyobrażałam sobie, że ktoś obcy będzie zajmował się moją półtoraroczną córeczką. Wtedy z pomocą zgłosiła się teściowa. – Znam się na dzieciach – zapewniała z przekonaniem. – Wychowałam dwóch synów, będzie dobrze. Uwierzyłam jej. Uwierzyłam, że mogę jej zaufać, że pokocha moją córeczkę jak własną wnuczkę. I długo nic nie wskazywało, że coś może być nie tak. Dopiero sąsiadka otworzyła mi oczy.

Miłe złego początki

– Dobrze, że już jesteś – powiedziała teściowa, kiedy weszłam do mieszkania. Stała w kuchni, mieszając coś w garnku, a Pola bawiła się na dywanie.

Pocałowałam córeczkę w głowę, przysiadłam obok niej i przez chwilę patrzyłam, jak spokojnie układa klocki.

– Jak wam minął dzień? – zapytałam.

– Wspaniale! Poszłyśmy na spacer, potem czytałam jej książeczkę o króliczku. Spała prawie dwie godziny. Zjadła cały obiadek. Anioł, nie dziecko.

Uśmiechnęłam się. Czułam ulgę. W głowie pojawiła się myśl: może to naprawdę był dobry pomysł? Przez kolejne dni wszystko wyglądało podobnie. Teściowa była punktualna, gotowała dziecku domowe zupy, opowiadała, że śpiewała jej kołysanki i dużo przytulała. Czasem przynosiła Poli drobiazgi – miękkiego misia czy kolorową książeczkę.

– Co za szczęście, że ją mamy – powiedział raz mój mąż, gdy kładliśmy się spać. – Mama naprawdę się stara.

– Wiem – przyznałam cicho. – I Pola ją chyba lubi. Zawsze się do niej uśmiecha.

Ale coś mnie niepokoiło. Nie potrafiłam tego nazwać. Może to, że Pola zaczęła czasem odsuwać się ode mnie, jakby trochę się mnie bała? Może to, że mówiła coraz mniej, choć wcześniej powtarzała już jakieś proste słowa? W pracy byłam zawalona obowiązkami, więc tłumaczyłam to zmęczeniem, nowym rytmem dnia. Mówiłam sobie, że to przejściowe. Że dzieci mają różne fazy. A teściowa? Przecież wszystko wydawało się w porządku. A jednak... coś we mnie drżało.

Propozycja nie do odrzucenia

– Może w soboty też mogłabym ją brać? – zaproponowała któregoś dnia teściowa, podając mi gorącą herbatę. – Wiem, że chcesz odpocząć, posprzątać, zrobić zakupy. A ja i tak nie mam planów. Taka malutka dziewczynka nie powinna tyle czasu siedzieć sama w mieszkaniu.

Zawahałam się. Z jednej strony chciałam mieć czas dla siebie. Z drugiej – sobota to był jedyny dzień, kiedy naprawdę byłam tylko z Polą. Ale teściowa patrzyła na mnie z takim oddaniem, że zgodziłam się.

– No dobrze. Ale tylko na kilka godzin – zastrzegłam. – I zostawisz mi dokładnie spisane, co zjadła, ile spała, dobra?

– Oczywiście! Przecież to najważniejsze, żebyś miała spokój – odparła z uśmiechem.

W soboty Pola znikała z naszego mieszkania już o dziewiątej. Wróciła około czternastej, często zmęczona, trochę blada, ale bez płaczu. Zwykle zasypiała niemal natychmiast. Teściowa opowiadała, że były na spacerze, że tańczyły przy muzyce, że śmiały się przy czytaniu bajek.

– Pola mnie uwielbia – mówiła. – A ja za nią dałabym się pokroić.

Byłam wdzięczna. A jednocześnie... nie do końca spokojna. Zaczęłam zauważać, że córeczka reaguje na babcię przesadnie posłusznie. Nie było w niej tej dziecięcej spontaniczności. Czasem drgała, gdy ktoś podniósł głos – nawet jeśli nie krzyczał. Powiedziałam o tym mężowi.

– Przesadzasz – odparł. – To twoje wyrzuty sumienia, że nie jesteś z nią cały czas. Moja mama jest w porządku.

Zamilkłam. Przecież nikt nie chciałby źle dla własnego dziecka. Prawda?

Coraz więcej znaków zapytania

Pewnego ranka Pola nie chciała wyjść z łóżka. Patrzyła na mnie z przestrachem, tuliła misia i zaciskała usta, jakby bała się, że zapytam o coś trudnego.

– Skarbie, musimy się ubrać, zaraz przyjdzie babcia – powiedziałam łagodnie.

W odpowiedzi tylko pokręciła głową i wtuliła się mocniej w poduszkę. Zaniepokojona usiadłam obok niej.

– Nie chcesz się dziś z babcią pobawić?

Cisza. Potem wybuchnęła płaczem. Zmroziło mnie. Odwróciła wzrok i zaczęła udawać, że śpi. Gdy przyszła teściowa, Pola już była ubrana, ale siedziała sztywno na kanapie. Teściowa jak zwykle weszła pewnym krokiem, z szerokim uśmiechem, z torbą pełną niespodzianek.

– Coś dziś markotna ta nasza królewna – rzuciła z uśmiechem. – Może wzięła od mamy zły humor?

Nie odpowiedziałam. Coś mi się nie zgadzało. Zadzwoniłam z pracy do znajomej psycholożki, matki koleżanki z przedszkola Poli.

– A jak reaguje na rozstania? Na dotyk?

Opowiedziałam jej wszystko. Zamilkła na chwilę.

– Wiesz, może to nic. Ale może spróbuj obserwować. Czasem dzieci nie umieją pokazać wprost, że coś jest nie tak.

– Przecież mama nigdy nie była brutalna – mówił mąż.

Ale to nie była już ta sama Pola.

Prawda wyszła na jaw

– Przepraszam, że tak wpadam bez zapowiedzi – sąsiadka, pani Teresa, stanęła w progu naszego mieszkania, trzymając w ręku dziecięcy bucik.

– Pola to chyba zgubiła na schodach – powiedziała, a potem spojrzała na mnie jakoś inaczej. Uważnie. – Mogę coś powiedzieć… ale proszę się nie obrazić.

Zamarłam.

– Oczywiście. Co się stało?

Pani Teresa weszła do przedpokoju, ściszyła głos.

– Słyszę czasem, co się dzieje za ścianą. Mam cienkie ściany, niech pani wybaczy, nie podsłuchuję… Ale od kilku dni dochodzą do mnie krzyki. Krótkie, ostre komendy. Jakby ktoś dziecku rozkazywał, nie mówił, tylko... wrzeszczał. I taki głos, wie pani, ostry, pełen pogardy.

Zrobiło mi się słabo.

– Jestem pewna, że to od państwa. Bo potem słychać płacz. Długi, histeryczny. Jakby nie mogła przestać.

Serce zaczęło mi walić.

– To... moja teściowa się nią opiekuje – powiedziałam. – Myślałam, że wszystko jest dobrze...

– Ja nie chcę się wtrącać. Ale dzieci nie płaczą tak bez powodu. Może warto porozmawiać z teściową. Albo sprawdzić, co się dzieje, kiedy pani nie ma w domu.

Nie spałam tej nocy. Przeglądałam zdjęcia, nagrania, próbowałam przypomnieć sobie wszystko, co mogłam przegapić. I podjęłam decyzję – następnego dnia nie poszłam do pracy. Usiadłam cicho na klatce, przy uchylonych drzwiach, gdy teściowa przyszła do Poli. I wtedy to usłyszałam.

Rusz się wreszcie! – wrzasnęła. – Jesteś głupia czy ślepa?!

Zamarłam.

Mam wyrzuty sumienia

Siedziałam na schodach, skamieniała. Słowa teściowej jeszcze dźwięczały mi w uszach. Po chwili usłyszałam szloch Poli, potem zgrzyt zamka. Zanim drzwi się zamknęły, zdążyłam zerknąć przez szparę – moja córka stała z opuszczoną głową, jak mały żołnierz po porażce. Zerwałam się. Wbiegłam do mieszkania. Teściowa odwróciła się zaskoczona.

– Co ty tu robisz?! Miałaś być w pracy.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego kucnęłam przy Poli i przytuliłam ją mocno.

– Skarbie, wszystko dobrze. Już dobrze – szeptałam.

Pola wtuliła się we mnie cała drżąca. Czułam, jak wali jej serduszko.

– Co tu się dzieje?! – warknęła teściowa. – Podsłuchujesz mnie? Po tylu tygodniach opieki? Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?!

– Co zrobiłaś, mamo? – weszłam jej w słowo, ledwo panując nad głosem. – Krzyczałaś na moje dziecko. Straszyłaś je. Dlatego bała się do ciebie iść. Dlatego nie mówiła.

– Przestań dramatyzować! Dzieci trzeba trzymać krótko! Inaczej wejdą ci na głowę!

– To nie wojna – wysyczałam. – To moje dziecko.

Nie chciała słuchać. Trzasnęła drzwiami, wychodząc, obrażona. Mąż nie chciał uwierzyć, póki nie puściłam mu nagrania z ukrytego dyktafonu. Wtedy zbladł.

– Musimy ją zabrać do psychologa – powiedział. – I ty też… przecież to wszystko…

– Wiem – przerwałam. – Ale najpierw Pola. Musimy ją uratować, zanim będzie za późno.

Co dalej zaufaniem?

Nie oddałam już Poli pod opiekę nikomu poza przedszkolem i mężem. Zrezygnowałam z pracy. Nie na zawsze, tylko na tyle, ile trzeba, żeby odbudować to, co zostało zburzone. Najtrudniejsze były noce – Pola często budziła się z krzykiem, tuliła się do mnie, szeptała coś przez sen. Przez długi czas nie pozwalała się nikomu dotknąć, poza mną.

Psycholożka powiedziała, że dzieci chłoną emocje jak gąbki. Nawet jeśli nie do końca rozumieją słowa. Pola zaczęła znowu mówić. Niepewnie, nieśmiało, ale coraz więcej. Rysowała dużo. Na początku były to smutne, ciemne obrazki – babcia jako wielka postać, a ona malutka z boku. Z czasem pojawiły się kolory. Słońce. Kot. Mama.

Teściowa nie przeprosiła. Przysłała tylko SMS-a: „Zrobiłaś z igły widły. Ale nie martw się, poradzę sobie bez was”. I rzeczywiście – przestała się odzywać. Mój mąż próbował z nią rozmawiać, bez skutku. Zablokowała nas, odcięła się jak nożem. Czasem myślę, czy naprawdę nie rozumie, co zrobiła. Czy serio uważa, że to był dobry sposób na wychowanie dziecka? A może po prostu nie umie przyznać się do błędu?

Zaufanie jest kruche. Przez chwilę wierzysz, że ktoś kocha twoje dziecko tak samo jak ty. Że zrobiłby dla niego wszystko. A potem patrzysz, jak twoje dziecko się kuli, jak trzęsie się ze strachu. I wszystko, w co wierzyłaś, znika. Ale my się podnieśliśmy. Pola jest silna. I ja też.

Natalia, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama