„Teściowa mówiła, że nigdy mnie nie zaakceptuje. Zmieniła zdanie, gdy szykowała się na tamten świat”
„Przez cały czas nie patrzyła mi w oczy. Jakby nie zasługiwały na jej spojrzenie. Jakbym była z innego świata. Czułam się, jakby porównywała mnie z jakimś niedoścignionym ideałem, tylko że... on nie istniał. Tylko ja byłam obok Kamila”.

- Redakcja
Gdy tylko poznałam mamę mojego męża, wiedziałam, że nigdy mnie nie zaakceptuje. Nawet nie próbowała tego ukrywać. Od pierwszego spotkania traktowała mnie z chłodnym dystansem, jakby jej ukochany synek popełnił największy błąd życia, wiążąc się ze mną. Każde święta, każde spotkanie rodzinne przypominało grę pozorów, której byłam mimowolną aktorką. Byłam tą „obcą”, która nie pasuje do ich rodziny. Nie robiłam scen, nie szukałam zwady – choć bolało, milczałam. A jednak, to właśnie jedna bezsenna noc w szpitalu sprawiła, że coś w niej pękło. A ja w końcu usłyszałam słowa, które zmieniły wszystko.
Jak nieproszony gość
– Wesele robimy u nas, w ogrodzie. Trzeba oszczędzać, a nie szastać – powiedziała teściowa, nie patrząc na mnie ani przez chwilę.
Kamil tylko zacisnął usta. Wiedziałam, że jest jej trudno, ale nie spodziewałam się, że zanim jeszcze oficjalnie zostanę częścią tej rodziny, poczuję się jak intruz. Przy pierwszym spotkaniu uścisnęła mi dłoń tak, jakby to była formalność, a nie serdeczność. Bez uśmiechu, bez pytania, kim jestem, co lubię, czym się zajmuję. Nawet nie udawała, że mnie lubi. Siedziała na kanapie z założonymi rękami i tylko od czasu do czasu rzucała kąśliwe uwagi o tym, że „teraz takie młode dziewczyny to tylko czekają, aż chłop się nimi zajmie”. A ja przecież pracowałam, miałam własne mieszkanie i marzenia, które wcale nie wiązały się z tym, żeby ktoś mnie „utrzymywał”.
– Jesteś pewien, że chcesz się żenić? – zapytała Kamila na osobności, ale słyszałam każde słowo zza drzwi. – Kiedyś miałeś lepszy gust, synu...
Nie płakałam. Przynajmniej nie wtedy. Uśmiechałam się grzecznie, nakładałam sobie ciasto na talerzyk i udawałam, że wszystko gra. Kamil mówił, żebym dała jej czas. Że po prostu boi się, że go straci. Że każda dziewczyna byłaby dla niej rywalką. Ale trudno było mi w to wierzyć, kiedy z każdym kolejnym spotkaniem czułam się coraz mniej mile widziana. Byłam nowa w rodzinie. Ale przede wszystkim – nieproszonym gościem.
Byłam poniżej oczekiwań
– A ty to chociaż gotować umiesz? – zapytała któregoś popołudnia, kiedy zaszłam do nich z ciastem marchewkowym. – Bo mój Kamil to przyzwyczajony do domowego jedzenia. Takiego prawdziwego.
Postawiłam ciasto na stole, starając się nie okazać, że wbiła szpilkę dokładnie tam, gdzie bolało. Uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam:
– Lubi moje gotowanie. Nawet mówił, że przypomina mu pani rosół.
– Serio? No, to chyba mu smak się zmienił – odparła bez cienia żartu, odkrawając sobie mały kawałek. – Kiedyś to był wybredny chłopak. Nie zjadł byle czego. A teraz... – machnęła ręką.
Przez cały czas nie patrzyła mi w oczy. Jakby nie zasługiwały na jej spojrzenie. Jakbym była z innego świata. Czułam się, jakby porównywała mnie z jakimś niedoścignionym ideałem, tylko że... on nie istniał. Tylko ja byłam obok Kamila. To ze mną dzielił życie, łóżko, plany. A jednak dla niej wciąż byłam kimś gorszym. Nie pasującym.
– Nie rozumiem tylko jednego – rzuciła nagle. – Miał takie ładne koleżanki na studiach. Dziewczyny z klasą. I nagle przyprowadza ciebie. Nie żebyś była brzydka, ale... no, trochę taka szara jesteś, kochana.
Przez gardło przeszła mi gorzka ślina. Uśmiechnęłam się jak głupia, jak zawsze, gdy nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Przykro mi, że tak pani o mnie myśli.
– Ja nic nie mówię. Po prostu... szkoda mi Kamila.
Wtedy zrozumiałam: dla niej zawsze będę tą drugą. Tą niewystarczającą.
Matka zawsze ma rację
– Twoja matka mnie nie lubi – powiedziałam Kamilowi wieczorem, kiedy leżeliśmy razem na kanapie. – I nie wiem, co mam z tym zrobić.
Zamilkł. Wiedziałam, że go to boli, ale też że nie chce się w to mieszać. Matka była dla niego świętością, a ja... cóż, kim byłam w tej układance?
– Ona po prostu ma trudny charakter – zaczął po chwili. – Zawsze była taka. Wszystkich ocenia, wszystkich poprawia. Ale w głębi duszy jest dobra.
– W głębi duszy? To ja chyba nie dotarłam jeszcze nawet do przedpokoju tej duszy.
Kamil się uśmiechnął, ale mnie nie było do śmiechu. Ostatnio teściowa krytykowała mnie nawet za sposób, w jaki ścieram kurz. Że za szybko, że pewnie tylko udaję, że sprzątam. Każdy mój gest był oceniany. Każde słowo ważyła jak złoto. A jej ulubioną bronią była mina męczennicy.
– Po prostu próbuję z nią rozmawiać. Być miła. Nie wiem, co jeszcze mam robić.
– Może nie rób nic – powiedział Kamil cicho. – Może to się kiedyś zmieni. Ona potrzebuje czasu.
– Kamil... my się pobraliśmy, a ona wciąż mówi o mnie „ta dziewczyna”. Nie zna mojego ulubionego koloru, nie zapytała ani razu o moich rodziców, nie interesuje się naszym życiem. Ale za to dobrze pamięta każdą moją pomyłkę.
Westchnął ciężko.
– Ona zawsze musi mieć rację. Zawsze. Nawet kiedy jej nie ma.
Noc, której nie zapomnę
To była zwykła sobota, chłodna i deszczowa. Miałam plany na spokojny wieczór z winem i serialem, ale wszystko zmienił telefon od Kamila. Dzwonił z nerwowym głosem.
– Mama trafiła do szpitala. Podejrzenie zawału. Jestem już na miejscu.
Zawahałam się. Instynkt podpowiadał, żeby jechać, ale zdrowy rozsądek mówił: po co? Ona nie chce cię tam. Ona nie chce cię w ogóle. Ale pojechałam. Nie dla niej. Dla Kamila. I może... trochę też dla siebie. Na oddziale intensywnej opieki panowała cisza przerywana jedynie pikaniem monitorów. Teściowa leżała biała jak prześcieradło, ze wzrokiem wbitym w sufit. Kamil siedział obok, trzymając ją za rękę.
– Nie chciałam cię martwić – wyszeptała, gdy weszłam.
– Dobrze, że zadzwonił – odpowiedziałam, siadając po drugiej stronie łóżka.
Nie patrzyła na mnie. Przez dłuższą chwilę milczałyśmy, jak zawsze. Dopiero kiedy Kamil wyszedł po kawę, usłyszałam jej głos.
– Bałam się dzisiaj, wiesz? Naprawdę się bałam. Że to już.
– To nic dziwnego – powiedziałam cicho. – W takich momentach wszystko robi się inne.
Spojrzała na mnie. Po raz pierwszy naprawdę. I nie było w tym spojrzeniu niechęci. Raczej zmęczenie. I coś jeszcze. Może ulga?
– A ty... ty naprawdę mnie nie zostawiłaś.
– Nie umiałabym – odpowiedziałam i wtedy, zupełnie niespodziewanie, dotknęła mojej dłoni.
Po raz pierwszy.
Zobaczyła we mnie człowieka
Nie wiem, co się w niej zmieniło tamtej nocy. Może to był strach, a może świadomość, że mogło się to skończyć zupełnie inaczej. Ale od chwili, gdy dotknęła mojej dłoni, coś się naprawdę przesunęło między nami. Jakby pękła szyba, przez którą do tej pory patrzyła na mnie z dystansu.
– Kiedy byłam młoda – zaczęła nieoczekiwanie – myślałam, że nikt nie będzie wystarczająco dobry dla mojego syna. Nawet ja nie byłam. Tylko że wtedy to wydawało mi się naturalne. Matka wie lepiej. Matka zawsze ma rację.
Nie przerywałam. Nie chciałam zepsuć tej chwili.
– Potem przyszedł czas, że on przestał mnie słuchać. I kiedy pierwszy raz powiedział, że się zakochał… poczułam, że mnie zdradził. – Uśmiechnęła się gorzko. – Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale tak właśnie się czułam.
Spojrzała na mnie uważnie, jakby dopiero teraz naprawdę mnie widziała.
– I chyba próbowałam cię ukarać za to, że ci się udało. Że on cię wybrał. Ale dzisiaj... dziś zrozumiałam, że nie jesteś moją rywalką. Jesteś tą, która została. Tą, która przyjechała. Nie musiałaś.
Zacisnęła delikatnie palce na mojej dłoni.
– Dziękuję, że nie dałaś mi tego, na co zasłużyłam. Obcych słów. Obcej twarzy. Obcego serca.
Nie odpowiedziałam. Ale w tamtej ciszy coś się zrodziło. Coś, na co czekałam tak długo.
Tego się nie spodziewałam
Po wypisie ze szpitala zaprosiła mnie na herbatę. Samą. Bez Kamila. To było pierwsze spotkanie, na które przyszłam nie z duszą na ramieniu, ale z ciekawością, co się wydarzy. Drzwi otworzyła ubrana w swój ulubiony wełniany sweter, tym razem bez zaciętej miny.
– Upiekłam sernik. Z twojego przepisu. Trochę opadł – zaśmiała się lekko, a ja aż się zdziwiłam, że potrafi.
Rozmawiałyśmy. Naprawdę. O mojej pracy, o jej młodości, o Kamilu, którego dzieciństwo znałam tylko z opowieści. Czasem w jej głosie pojawiał się żal, czasem uśmiech, ale ani razu nie poczułam już tej lodowatej niechęci, którą kiedyś wylewała na mnie przy każdej okazji.
– Wiem, że zrobiłam ci dużo przykrości – powiedziała w końcu. – I nie oczekuję, że zapomnisz. Ale jeśli dasz mi szansę... Chciałabym to jeszcze jakoś naprawić.
Nie odpowiedziałam od razu. Ale potem przy stole, kiedy zaproponowała mi dokładkę sernika, tylko się uśmiechnęłam i powiedziałam:
– Tylko jeśli pozwolisz, że następnym razem to ja ci coś upiekę.
To był nasz mały rozejm. Kawałek ciasta i ciszy, w której nie trzeba już było walczyć o akceptację. Bo ona po prostu się pojawiła. Nie krzykiem, nie pretensją. Tylko cichym „dziękuję” w szpitalu i jednym dotknięciem dłoni.
Monika, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wnuki śmieją się, że mam chłopaka młodszego o 20 lat. A on dba o mnie lepiej niż moja rodzina”
- „Rodzice nie mają żadnych oszczędności. Raz im pomogłem i teraz codziennie traktują mnie jak bankomat”
- „Pracuję w korporacji, ale ubieram się w lumpeksie. Nikt nie wie, że mam płaszcz na jesień za 15 zł”

