„Teściowa mówi do mnie na «pani» i traktuje mnie z zimnym dystansem. Przypadkiem odkryłam, że ma jednak ludzkie oblicze”
„Postawiła zupę na stoliku, usiadła na krześle i przez chwilę panowała cisza. Nie patrzyłyśmy na siebie. Ona gładziła torebkę, ja bawiłam się sznurkiem od piżamy. Nie umiałam się rozluźnić, nie ufałam tej nagłej trosce”.

- Redakcja
Czasem myślę, że najtrudniejszą relacją w moim życiu nie była ta z Pawłem, moim mężem, ani z moją matką, choć bywała bezlitosna. Najtrudniejsze było to, czego nawet nie można było nazwać konfliktem. To było coś gorszego – ciche niezrozumienie. Chłód, który nie potrzebował słów, by być odczuwalnym. Moja teściowa, mistrzyni dystansu, nie powiedziała mi nigdy nic przykrego, a jednak każdy jej gest miał w sobie coś ostrzegawczego.
Nie lubiła mnie
Poznałam ją, mając dwadzieścia siedem lat. Już wtedy wydawała mi się kobietą, której nie można się spodobać. Idealnie ułożone włosy, bezbłędny makijaż, wyprostowana postawa. Gdy podawała mi rękę, czułam się jak petentka, nie synowa. A potem były lata „poprawnych” świąt, obiadów, imienin i rodzinnych spędów, w których brzmiała zawsze ta sama nuta:
– Pani Marto, herbaty?
– Dziękuję, poproszę.
– A może pani zje jeszcze kawałek ciasta?
To „pani”… Nie wiem, czy ktokolwiek rozumie, jak bardzo potrafi uwierać. Nawet nie chodziło o samo słowo – chodziło o to, że ono nigdy nie zniknęło, nawet po ślubie, nawet gdy urodziłam jej wnuczkę. Byłam „panią Martą” – zawsze uprzejmie, zawsze z uśmiechem, ale jakby zza szklanej szyby. Któregoś roku, przy wigilijnym stole, zapytałam:
– Może mogę pomóc przy świętach?
Teściowa nie spojrzała nawet znad pierogów, tylko powiedziała tonem sekretarki z lat dziewięćdziesiątych:
– Ależ nie, pani Marto. Pani jest gościem.
Wtedy właśnie poczułam się, jakbym znowu była nową dziewczyną Pawła, przedstawioną matce na jednym z tych niezręcznych obiadków. Tyle że minęło już osiem lat małżeństwa.
Była chłodna
A w środku chciałam, żeby mnie polubiła. Nie jakoś na siłę. Nie musiała mnie nazywać „córeczką”, nie oczekiwałam wylewności, ale choć raz usłyszeć: „Marta” – bez tego „pani” na wstępie. Chciałam być częścią rodziny, a nie dodatkiem do syna.
Zamiast tego widziałam, jak teściowa z ożywieniem rozmawia z żoną kuzyna, z nową dziewczyną wnuka – wszystkie były „Ewelinami” i „Anetami”, uśmiechały się, rechotały przy kawie. Ja siedziałam obok jak duch. I wtedy zaczęłam się porównywać, zastanawiać, co ze mną jest nie tak. Dlaczego mnie nie da się polubić?
– Widzisz to? Ona nawet przy stole mówi do mnie na pani – rzuciłam w końcu, kiedy po raz kolejny wróciliśmy od jego matki.
Paweł oparł się o blat i westchnął.
– Taka już jest… nie zmienisz jej. Ale uwierz, ona cię szanuje.
– Szacunek bez serca nic nie znaczy.
Starałam się
Poczułam, jak wraca do mnie cała frustracja z ostatnich lat. To nie był tylko problem tego jednego słowa. To była cała nasza historia, w której ja byłam wciąż na drugim planie, jakbyśmy nie byli małżeństwem, tylko prowadzili jakiś układ, który komuś nie do końca pasował.
– Marta, proszę cię… – Paweł spojrzał na mnie bezradnie. – Ona nigdy nie była wylewna, nawet wobec mnie. Ty chcesz czegoś, czego ona nie umie dać.
– A ty zawsze ją tłumaczysz. Może czasem warto, byś stanął po mojej stronie?
– Nie muszę stawać po żadnej stronie. Próbuję zrozumieć was obie.
– Twoja matka nigdy mnie nie pokocha. Dla niej zawsze będę obca. Niezależnie od tego, ile lat minie.
Nie wiem, czy bardziej bolało mnie to, że to powiedziałam, czy to, że widziałam w jego oczach, że się ze mną nie zgadza, ale nie miał już siły walczyć. Może naprawdę myślał, że przesadzam, może wydawałam mu się zbyt drażliwa albo naprawdę byłam. Ale nie mogłam już tego tłumić.
Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Długo siedziałam na zimnych kafelkach, próbując zebrać myśli. Po raz pierwszy poczułam, że jestem z tym całkiem sama, a moje emocje nie są zrozumiałe nawet dla mężczyzny, którego wybrałam na całe życie.
Zaskoczyła mnie
Nie czułam się najlepiej już od kilku dni. Myślałam, że to zwykłe przemęczenie albo stres, ale któregoś poranka zemdlałam w kuchni. Obudziłam się dopiero w karetce, przerażona i zdezorientowana. Paweł siedział obok, ściskając mnie za rękę. Potem szpital, badania, kroplówki, niewyraźne twarze pielęgniarek.
Nie spodziewałam się jej zobaczyć. Teściowa przyszła następnego dnia. Stała przy moim łóżku z termosikiem w dłoniach. Pachniało rosołem.
– Nie trzeba było… naprawdę – powiedziałam, nie wiedząc nawet, gdzie spojrzeć.
– Wiem, że nie trzeba. Ale chciałam.
Postawiła zupę na stoliku, usiadła na krześle i przez chwilę panowała cisza. Nie patrzyłyśmy na siebie. Ona gładziła torebkę, ja bawiłam się sznurkiem od piżamy. Nie umiałam się rozluźnić, nie ufałam tej nagłej trosce. Zastanawiałam się, czy to teatr dla syna, który przecież mógł jej powiedzieć o naszej kłótni.
Ale potem przyszła znów, i kolejnego dnia. Przynosiła herbatę z cytryną, czasem pismo. Siadała i milczała albo mówiła o pogodzie. I choć to wszystko było nadal chłodne i zachowawcze, czułam, że coś się zmienia.
Była przy mnie
Z czasem jej obecność przestała mnie dziwić. Przychodziła codziennie o tej samej porze, zawsze punktualna, z czymś drobnym: zupą, jabłkiem, czekoladą. Nie rozmawiałyśmy wiele, ale to milczenie przestało mnie uwierać. Nawet zaczęłam na nie czekać. Któregoś dnia, gdy podała mi kubek z rumiankiem, nie wytrzymałam.
– Pani Tereso… mogę zapytać? Dlaczego pani przychodzi codziennie?
Nie odpowiedziała od razu. Usiadła wolno na krześle, jakby potrzebowała chwili, by znaleźć słowa. Patrzyła gdzieś w okno, nie na mnie.
– Bo widzę, jak Paweł cię kocha. A ja wciąż się uczę. Nie byłam nigdy łatwa.
Zrobiło mi się ciepło, ale też nieswojo. Czułam, że właśnie wydarzyło się coś ważnego. Nie odpowiedziałam nic. Tylko przyjęłam ten moment tak, jak się przyjmuje nieoczekiwany prezent. Bez słów.
Po powrocie do domu długo dochodziłam do siebie. Paweł starał się być przy mnie, ale ja myślami wracałam do szpitala, do tych cichych dni z jego matką. I może to dziwne, ale zaczęło mi ich brakować. Któregoś popołudnia zadzwoniła. Po prostu zapytała, czy może wpaść. Zgodziłam się, choć nie wiedziałam, jak się zachować. Przyniosła sernik, postawiła go na stole jak coś bardzo kruchego.
– Zrobiłam, wiem, że pani lubi.
Coś się zmieniło
Spojrzałam na nią uważnie. Siedziała prosto, dłonie miała złożone na kolanach. Nie wyglądała na zrelaksowaną.
– Dziękuję… a może kiedyś powie mi pani na ty?
– Może. Ale proszę dać mi czas.
Zamiast rozczarowania poczułam coś na kształt ulgi. Nie potrzebowałam już deklaracji. Coś się zmieniło i to było ważniejsze niż forma. Nadal mówiłyśmy do siebie z dystansem, ale rozmowy stawały się cieplejsze. Opowiadała o Pawle, o swoich młodych latach. Ja słuchałam i zaczynałam ją widzieć inaczej.
Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę muszę wciąż walczyć o jedno słowo. Może to, co się działo między nami, miało większą wartość niż forma, którą sobie wyobrażałam? Choć nadal używała tej formy, jej ton był inny. Mniej sztywny, tak jakby w słowie, które dawniej bolało, pojawiła się miękkość.
Zrozumiałam ją
Zaczęłam ją dostrzegać nie tylko jako matkę mojego męża, ale jako kobietę, która przez lata budowała w sobie mury, bo tylko tak potrafiła. I chociaż nadal nie byłyśmy sobie bliskie w sensie, jaki kiedyś sobie wyobrażałam, to jednak byłam pewna, że coś się zmieniło. I to coś było prawdziwe.
Nie opowiadała mi o uczuciach, nie przytulała mnie, nie mówiła, że się cieszy, że jestem. Ale któregoś dnia, gdy Paweł był w delegacji, zadzwoniła i zapytała, czy nie chciałabym wpaść na herbatę. Zrobiłam to bez wahania.
Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym: o roślinach, pogodzie, o kuchni. Kiedy wychodziłam, odprowadziła mnie do drzwi i powiedziała:
– Dobrze było panią gościć.
Spojrzałam jej w oczy i się uśmiechnęłam.
– A mnie było dobrze być gościem.
Wiedziałam, że nadal jestem dla niej panią. Ale czułam też, że już nie jestem obca.
Marta, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja 20-letnia córka nienawidzi mojego nowego męża. Zrobiła taką aferę, że miałam ochotę uciec z domu”
- „Podczas dożynek znalazłam telefon. Zdjęcie w nim ujawniło romans, o którym nie miałam pojęcia”
- „Synowa dokucza mi na każdym kroku. Na moje imieniny przygotowała schab z grzybami, choć wie, że nie jem mięsa”

