„Teściowa miała własną wizję chrztu mojej córki. Zamiast tortu najadłam się nerwów i wyszłam na niewdzięcznicę”
„Kiedy przyszło do przygotowań do chrztu mojej córki, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby kupować coś nowego. Wiedziałam, że ubiorę ją w tamtą sukienkę – lekko pożółkłą, ale dla mnie piękną. Wiedziałam też, że nie każdemu się to spodoba”.

- Redakcja
Od kiedy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży, wiedziałam, jak chcę, żeby wyglądał dzień chrztu mojego dziecka. Nie chodziło mi o wielkie przyjęcie ani pokaz mody dla gości. Chodziło o sukienkę, która leżała od lat na dnie szafy w domu mojej mamy. Biała, ręcznie szyta przez moją babcię. Ja sama miałam ją na sobie w dniu mojego chrztu, a mama zachowała ją jak relikwię. Opowiadała mi, jak wtedy pachniała krochmalem, jak słońce wpadało przez okno kościoła, o tym, że wszyscy mówili, iż wyglądam jak aniołek.
Od dziecka lubiłam słuchać takich historii. Były jak maleńkie nici, które łączyły mnie z przeszłością – z tymi, których już nie ma, i z chwilami, które istnieją tylko na wyblakłych fotografiach. Moja mama zawsze powtarzała, że pewne rzeczy nabierają wartości właśnie z upływem czasu. I ja w to wierzyłam.
Dlatego kiedy przyszło do przygotowań do chrztu mojej córki, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby kupować coś nowego. Wiedziałam, że ubiorę ją w tamtą sukienkę – lekko pożółkłą, ale dla mnie piękną. Tyle że wiedziałam też, że nie każdemu się to spodoba. Zwłaszcza mojej teściowej.
Miała swoje zdanie
Ona lubiła nowoczesność, elegancję i rzeczy jak z katalogu. Wszystko musiało błyszczeć, lśnić i wyglądać na nowe. A ja… cóż, ja bardziej cenię przedmioty z historią.
– Naprawdę chcesz ją w to ubrać? – zapytał mój mąż, kiedy pokazałam mu wyjętą z pokrowca sukienkę.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się. – To tradycja.
– Wiesz… mama może mieć inne zdanie – zaczął ostrożnie.
– Nie obchodzi mnie to – przerwałam mu szybko. – To nasza córka, nasza uroczystość i moja decyzja.
Wiedziałam, że jego mama na pewno się skrzywi i coś powie. Ale udawałam, że to mnie nie rusza. Przecież w tej sprawie byłam pewna swojego wyboru.
W dniu chrztu wstałam wcześniej niż zwykle. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej pokrowiec, w którym czekała sukienka. Rozłożyłam ją na łóżku i zaczęłam delikatnie wygładzać fałdki palcami. Wtedy w drzwiach stanęła moja teściowa. Spojrzała na sukienkę, uniosła brwi i przez chwilę milczała.
Uparła się
– To… jest ta sukienka? – zapytała, cedząc słowa. – Może trzeba było kupić nową?
– To jest sukienka, w której ja byłam chrzczona. I chcę, żeby moja córka też w niej była.
– Wiesz, jak to będzie wyglądało na zdjęciach? – zaczęła nieco ostrzejszym tonem. – Teraz są takie piękne, nowoczesne ubranka, idealnie białe.
– Zdjęcia będą wyglądały tak, jak mają wyglądać. Dla mnie ważne jest, żeby kontynuować tradycję – odpowiedziałam, czując, jak w gardle zaczyna mi rosnąć twarda kula.
– To nie jest kwestia tradycji, tylko estetyki – odparła. – Moim zdaniem to… nieeleganckie.
Spór wisiał w powietrzu
W tym momencie do pokoju wszedł mój mąż. Rozejrzał się, zobaczył nas stojące naprzeciwko siebie i natychmiast wyczuł napięcie.
– Może nie ma sensu się spierać? – spróbował załagodzić. – Chrzest to radosny dzień, a nie powód do kłótni.
– Nie kłócę się – powiedziałam, choć czułam, jak moje serce bije szybciej. – Po prostu podejmuję decyzję.
Teściowa już nie próbowała się uśmiechać.
– Jak uważasz – rzuciła chłodno, odwróciła się i wyszła z pokoju.
Po kwadransie wróciła, w rękach trzymając coś białego. Bez słowa podeszła do mnie i rozwinęła materiał. To była szeroka, śnieżnobiała kokarda, nowa i idealnie wyprasowana.
Zanim zdążyłam zapytać, po co jej to, zawiązała kokardę w pasie sukienki mojej córki. Materiał kontrastował z przyżółkłą tkaniną, przyciągał wzrok.
– Ładnie, prawda? – powiedziała tonem, w którym trudno było odczytać, czy to pytanie, czy stwierdzenie.
– Kokarda jest ładna – odpowiedziałam.
– Chciałam tylko dodać trochę świeżości. Żeby na zdjęciach wyglądało elegancko – dodała, uśmiechając się lekko, ale jej spojrzenie było czujne.
Postawiła na swoim
– Rozumiem – odparłam, choć wewnętrznie wrzałam. To miała być moja chwila, mój symboliczny gest, a ona musiała zostawić na nim swój ślad.
W tym momencie wszedł mój mąż, spojrzał na córkę i kiwnął głową.
– Wygląda pięknie – stwierdził. – A ta kokarda… naprawdę ładnie to spina.
Chciałam powiedzieć, że to już nie jest ta sama sukienka, że teraz tradycja została przerobiona na czyjąś wizję. Ale powstrzymałam się, bo musiałam przyznać, że ten biały akcent rzeczywiście dodawał uroku.
W kościele panował półmrok. Goście zaczęli podchodzić, zaglądać do wózka i chwalić, jak ślicznie wygląda moja córka. Niektórzy nawet pytali, skąd ta sukienka, bo jest taka wyjątkowa. Uśmiechałam się, dziękowałam, ale kątem oka widziałam teściową stojącą nieopodal. Była wyprostowana, z dumą spoglądała na wózek, jakby to ona odpowiadała za całość.
Przyznałam jej rację
Ceremonia przebiegała spokojnie. Kiedy ksiądz polał główkę mojej córki wodą, poczułam ogromne wzruszenie. Na chwilę wszystko inne przestało mieć znaczenie. Po wyjściu z kościoła mój mąż podszedł do mnie, uśmiechnięty.
– Widzisz? Kokarda uratowała sytuację.
– A może zrujnowała tradycję – odpowiedziałam.
Zaśmiał się i objął mnie ramieniem, ale ja czułam, że gdzieś pod tym żartem kryje się coś, czego on nie rozumie. Niby wszystko było w porządku, a jednak w mojej głowie ten dzień już nie był taki, jak go sobie wymarzyłam.
Kilka dni po uroczystości usiadłam wieczorem z laptopem. W folderze ze zdjęciami z chrztu czekało kilkadziesiąt ujęć – od momentu przygotowań w domu po wspólne zdjęcia przed kościołem. Na jednym moja córka śpi spokojnie w wózku, na innym uśmiecha się, a kokarda aż odcina się od kremowego materiału. Wbrew sobie musiałam przyznać, że wygląda to inaczej, niż planowałam, ale jednak pięknie.
Doceniłam jej gest
Zatrzymałam się na zdjęciu, na którym trzymam córkę na rękach, a obok stoi moja teściowa. Jej spojrzenie było skierowane na małą, usta miała lekko uniesione, jakby chciała powiedzieć coś miłego, ale się powstrzymała. Patrząc na ten kadr, poczułam lekki ucisk w sercu. Prawda była taka, że w jej geście z kokardą mogło być tyle samo próby przejęcia kontroli, co chęci, by dodać coś od siebie.
Za kilka lat, kiedy będziemy oglądać te fotografie razem, nikt już nie będzie analizował, czy sukienka była przyżółkła, a kokarda nowa. Będziemy widzieć zdrową, roześmianą dziewczynkę i dzień, w którym cała rodzina była obok niej.
Wciąż czułam cień irytacji na teściową, bo odebrała mi kawałek tego, co chciałam zachować tylko dla siebie. Ale obok tego było też coś innego – świadomość, że te wspólne zdjęcia to dowód, iż nawet w rodzinnych sporach można znaleźć miejsce, w którym spotkają się tradycja i nowoczesność. A może właśnie to jest najtrudniejsze do osiągnięcia.
Ania, 29 lat
Czytaj także:
- „Mąż krytykuje mnie przy obcych, a ja wtedy milknę i robię się czerwona jak burak. Mam już dość bycia popychadłem”
- „Gdy dostałem awans w pracy zrozumiałem, że to pułapka. Wszyscy znajomi się odwrócili, bo uważają, że ich zdradziłem”
- „Niedzielne schabowe u teściowej na wsi wychodziły mi bokiem. Za złamanie tej świętej tradycji srogo mnie ukarała”

