„Teściowa miała pretensje, że nie robię bigosu z jej przepisu. Awanturowała się, jakbym dopuściła się zdrady”
„– Smakuje ci?! – teściowa uderzyła ręką w blat tak mocno, że aż podskoczyła solniczka. – A co będzie dalej?! Pierogi z tofu?! Barszcz bez buraków?! Matko Święta, jak ja mam to przeżyć”.

- redakcja
Nie wiem, skąd u niektórych ludzi przekonanie, że wszystko trzeba robić dokładnie tak, jak oni. A zwłaszcza u mojej teściowej. Od samego początku naszego małżeństwa uważała, że jej sposoby są najlepsze – czy to chodziło o prasowanie koszul, wybór koloru zasłon, czy nawet metodę obierania ziemniaków. Ale prawdziwe piekło rozpętało się o bigos. Bo według niej bigos to świętość, przepis przekazywany z pokolenia na pokolenie, niczym jakaś kulinarna relikwia. A ja, według niej, tę relikwię sprofanowałam, bo ośmieliłam się dodać coś od siebie.
Wojna o bigos
Wszystko zaczęło się niewinnie. Miałam wolny dzień, lodówka świeciła pustkami, więc postanowiłam ugotować bigos. Nie byle jaki, ale taki, jak lubię – z odrobiną czerwonego wina, suszonymi śliwkami i jałowcem. Prawdziwe mistrzostwo świata! Gdy wszystko już się gotowało, zadzwoniła teściowa. Zawsze czuła w kościach, kiedy mam chwilę spokoju.
– Co tam gotujesz? – zagaiła niby niewinnie.
– Bigos – odpowiedziałam, nie spodziewając się jeszcze nadciągającej katastrofy.
– Z mojego przepisu, prawda? – jej głos od razu nabrał podejrzliwego tonu.
Na sekundę zawahałam się, ale kłamstwo nie przeszło mi przez gardło.
– No… nie do końca – przyznałam. – Dodałam śliwki i trochę czerwonego wina, lubię taki bardziej aromatyczny…
Zapadła cisza. Złowieszcza, jakby na świecie zabrakło tlenu.
– Ty… Ty bigos psujesz?! – ryknęła tak, że aż odsunęłam telefon od ucha.
Próbowałam coś powiedzieć, ale teściowa już się nakręciła. Że profanuję rodzinne tradycje, że jej babka w grobie się przewraca, że jestem niegodna jej syna i jak ja w ogóle śmiem tak gotować. A na końcu dodała, że zaraz tu będzie i „zobaczy, co ja tam nawarzyłam”. Zbladłam. Wiedziałam, że to oznacza jedno – burza dopiero się zaczyna.
Zrobiła mi wykład z gotowania
Nie minęła godzina, a usłyszałam dzwonek do drzwi. Potem drugi, trzeci, czwarty – teściowa nie była cierpliwa. Otworzyłam z duszą na ramieniu, a ona wparowała jak tornado, zanim zdążyłam się odezwać.
– Gdzie to twoje arcydzieło?! – rzuciła, rozglądając się po kuchni z miną sędziego gotowego wydać wyrok.
– W garnku – odpowiedziałam, próbując zachować spokój.
Podbiegła do kuchenki, uniosła pokrywkę i od razu skrzywiła się, jakby powąchała coś zepsutego.
– Matko Przenajświętsza, co to za paskudztwo?! Wino? Śliwki?! Bigos to nie kompot, dziewczyno!
Zacisnęłam zęby.
– Lubię taki smak. Mój dom, moje zasady – odparłam, siląc się na opanowanie.
Teściowa aż podskoczyła.
– Twoje zasady?! – zagrzmiała. – A ja myślałam, że jesteś żoną mojego syna, a nie jakąś rewolucjonistką kulinarną!
W tym momencie do kuchni wszedł mój mąż, zwabiony hałasami.
– Co tu się dzieje? – zapytał, marszcząc brwi.
– Twoja żona chce cię otruć! – oznajmiła teściowa teatralnie.
Spojrzał na mnie, potem na garnek, westchnął i… wziął łyżkę, żeby spróbować bigosu.
– Całkiem niezły – stwierdził po chwili.
Teściowa wyglądała, jakby miał ją trafić szlag.
– Niezły?! – krzyknęła. – Dziecko, co oni ci tam zrobili?!
Wiedziałam, że to dopiero początek wojny.
Awantura z powodu kapusty
Teściowa zbladła, a potem zrobiła się czerwona jak burak. Przez chwilę myślałam, że zemdleje albo dostanie apopleksji. Ale nie – po prostu nabierała powietrza w płuca przed kolejną salwą.
– Ty… ty to jesz?! – zwróciła się do mojego męża z niedowierzaniem. – Wychowałam cię na porządnego człowieka, a ty się dajesz karmić jakimś… eksperymentem?!
Mój mąż przeżuł spokojnie kolejną porcję, wzruszył ramionami i powiedział:
– No i co z tego? Smakuje mi.
– Smakuje ci?! – teściowa uderzyła ręką w blat tak mocno, że aż podskoczyła solniczka. – A co będzie dalej?! Pierogi z tofu?! Barszcz bez buraków?! Matko Święta, jak ja mam to przeżyć…
Zacisnęłam pięści, próbując się nie roześmiać.
– Przecież to tylko bigos – powiedziałam, ale to tylko dolało oliwy do ognia.
– Tylko?! – Jej głos przeszedł w dramatyczny szept. – Bigos to tradycja! To historia! To coś, co się robi tak samo od pokoleń!
– No widzisz – wtrącił mój mąż, wciąż spokojnie jedząc. – A twoja babka na przykład robiła bigos bez kiełbasy.
Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na niego jak na zdrajcę.
– Skąd ty to wiesz? – zapytała podejrzliwie.
– Wujek Janek mi mówił. Że was nie było stać i babcia robiła bigos tylko z kapusty i grzybów.
Teściowa zamarła. Przez chwilę myślałam, że może odpuści… Ale nie.
– To co innego! – wrzasnęła, podrywając się z miejsca.
Zrozumiałam, że tego dnia nie wygram.
Miałam tego po dziurki w nosie
Teściowa zaczęła krążyć po kuchni jak lwica w klatce, mamrocząc coś pod nosem. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. A potem, nagle, spojrzała na mnie z dziwną satysfakcją.
– No dobrze, skoro już tak bardzo chcesz psuć bigos, to może chociaż umiesz go doprawić? – zapytała podstępnie.
Uniosłam brew.
– Doprawiony jest idealnie – odparłam pewnie.
– Idealnie?! – prychnęła. – No to zobaczymy.
I zanim zdążyłam zaprotestować, chwyciła za szufladę z przyprawami i zaczęła wrzucać do garnka wszystko, co miała pod ręką.
– Pieprz! Majeranek! Kminek! – recytowała z zapałem, sypiąc przyprawy jak szalona. – I jeszcze listek laurowy, bo coś mało aromatyczny ten twój bigosik!
– Dość! – próbowałam ją powstrzymać, ale było już za późno.
Mój mąż, widząc, co się dzieje, odsunął się od stołu.
– Matko, ale to teraz będzie mocne… – mruknął.
Wzięłam łyżkę i spróbowałam. No i cóż… Powiedzieć, że bigos smakował jak mieszanka poligonu wojskowego z apteką, to nic nie powiedzieć. W gardle mi zapiekło, w ustach czułam jakąś dziwną gorycz. Teściowa skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała triumfalnie.
– No i co? Teraz ci smakuje?! – zapytała z wyższością.
Wzięłam głęboki oddech.
– Smakuje jak… twoja osobowość. Intensywnie i konfliktowo – odpowiedziałam niewinnie.
Mąż zachłysnął się herbatą, a teściowa spojrzała na mnie, jakby chciała mnie ekskomunikować. Wiedziałam, że tym razem posunęłam się o krok za daleko.
Zachowywała się jak wariatka
Teściowa zmrużyła oczy i zacisnęła usta w wąską linię. Przez moment miałam nadzieję, że może zaniemówi, ale nie – to byłby cud, którego ten świat nie doświadczy.
– A więc tak?! – wykrztusiła w końcu. – Mówisz, że mam konfliktową osobowość?!
Mój mąż patrzył to na mnie, to na matkę, jak sędzia w ringu bokserskim, który nie wie, czy zaraz rzucić ręcznik, czy może jednak się roześmiać.
– No… nie zaprzeczysz, prawda? – uśmiechnęłam się słodko, choć serce waliło mi jak szalone.
Teściowa wzięła głęboki oddech i przez chwilę myślałam, że rzuci się na mnie z wałkiem do ciasta, ale zamiast tego... usiadła. Po prostu. Jakby nagle opadły z niej wszystkie siły.
– Boże, dziewczyno, ty naprawdę jesteś niereformowalna… – westchnęła, patrząc w sufit.
– Czyli co, mogę gotować bigos po swojemu? – spytałam ostrożnie.
Teściowa popatrzyła na mnie spod zmrużonych powiek.
– Możesz – przyznała powoli. – Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Że jutro przyjedziesz do mnie i nauczę cię, jak robi się ten prawdziwy, tradycyjny.
Spojrzałam na męża, który szybko odwrócił wzrok, udając, że nie ma zdania. No jasne, tchórz. Westchnęłam.
– Dobrze. Niech będzie.
Na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
– No i proszę! – klasnęła w dłonie. – Widzisz, jednak da się ciebie czegoś nauczyć.
Patrząc, jak mój mąż próbował ukryć uśmiech w kubku z herbatą, wiedziałam jedno. Ta wojna o bigos jeszcze się nie skończyła. Ale przynajmniej na dzisiaj ogłoszono rozejm.
I tak będę robić po swojemu
Następnego dnia, z duszą na ramieniu, pojechałam do teściowej na tę jej „lekcję bigosu”. Miałam nadzieję, że może zapomni, może uzna, że nie warto, ale nie – czekała już w fartuchu, z deską do krojenia i spojrzeniem generała przed bitwą.
– Dobra – zaczęła od razu. – Po pierwsze, kapusta. Musi być kiszona, ale nie byle jaka. Ja mam swoją, domową, żadna tam ze sklepu.
Pokiwałam głową, chociaż w głowie miałam tylko jedną myśl: czy naprawdę ktoś potrafi wyczuć różnicę?
– Po drugie, mięso. Nie jakieś chude kawałki, tylko boczek, karkówka i kiełbasa – poklepała solidny kawałek wieprzowiny.
Westchnęłam w duchu. A ja głupia myślałam, że odrobina indyka nie zaszkodzi…
– No i najważniejsze – kontynuowała, mieszając w garze – gotuje się długo, kilka dni, a nie tam jakieś hop-siup, jak zupkę chińską.
Słuchałam, kiwałam głową i robiłam notatki, żeby nie dać jej satysfakcji, że czegoś zapomnę. A potem nagle, ni stąd, ni zowąd, teściowa spojrzała na mnie z ukosa i rzuciła:
– Ale wiesz co?
Zamrugałam.
– Co takiego?
Westchnęła i wzruszyła ramionami.
– Ten twój wczorajszy bigos… No nie powiem, dało się zjeść.
Prawie upuściłam drewnianą łyżkę.
– Serio?
– No… może to wino nie jest takie głupie. Ale nikomu nie mów, bo mi reputacja padnie.
Spojrzałam na nią i nagle obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Nie wierzę, ale chyba wygrałam tę wojnę. Może nie na polu bitwy, ale w sercu mojej teściowej. A bigos? Następnym razem ugotuję go po swojemu. I postawię obok butelkę wina. Na wszelki wypadek.
Ada, 32 lata
Czytaj także:
„Przygarnęłam teściową do domu, a ona zamieniła go w chlew. Jędza udaje, że wynoszenie śmieci jest poniżej jej godności”
„Mąż nalegał na przeprowadzkę, a ja się zgodziłam. Żył jak pączek w maśle, bo piętro wyżej mieszkała jego kochanka”
„Uwielbiałem perfumy żony, bo pachniała jak francuska cukiernia. Nie wiedziałem, że dostała je od innego wielbiciela”