Reklama

Mam na imię Julia. Niedawno skończyłam 28 lat i jestem świeżo upieczoną żoną. Z Bartkiem jesteśmy razem od trzech lat, ale dopiero teraz, po ślubie i przeprowadzce do wspólnego mieszkania, tak naprawdę uczymy się siebie na nowo. Bywa cudownie, choć nie zawsze. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi jego matka – Grażyna.

Z pozoru to ciepła kobieta. Wiecznie uśmiechnięta, pachnąca drogimi perfumami, z zapałem doradzająca „jak się urządzić”. Ale gdzieś pod tą miłą otoczką czuć chłód. Jakby każda taka rada miała ukrytą cenę. Jakby każda rozmowa była testem, a teściowa wciąż mnie oceniała.

Na przykład pralka. Jeszcze zanim zdążyliśmy rozpakować wszystkie kartony, Grażyna wpadła z „niespodzianką”. Dwóch mężczyzn wnosiło ją po schodach – błyszczącą, nowiutką, z tysiącem programów. Powiedziała, że to prezent „na nową drogę życia”. Że była wyprzedaż na Black Friday i szkoda nie skorzystać z promocji. I że mamy się nie martwić, bo przecież „młodzi teraz i tak mają ciężko”.

– Mama chciała tylko pomóc – powiedział Bartek później, kiedy usiedliśmy na kanapie.

– Wiem. Ale... to dziwne, że nie zapytała – odpowiedziałam cicho.

Przyjłęam ten prezent z wdzięcznością, ale też z niepokojem. Bo coś mi podpowiadało, że to nie jest zwykła pralka. To było coś więcej.

To się więcej nie powtórzy

Teściowa robiła rosół, jakby zamierzała nakarmić pół osiedla. Obiad był u niej – jak zwykle „w rodzinnym gronie”, czyli jej siostra, siostrzeniec z żoną, my z Bartkiem, i oczywiście ona na środku, jak królowa przy swoim dworze.

– Bartuś, dołóż sobie mięska – zaświergotała, podsuwając mu półmisek z karkówką. – Coś ta kuchnia Julii ci nie służy.

– Mamo... – zaczął Bartek, ale jego ton był zbyt łagodny, by coś zdziałał.

– Nic się nie martw, kochanie – dodała, patrząc na mnie z uśmiechem, który był wszystkim, tylko nie miły. – Dobrze, że chociaż pralka działa. Bo inaczej to nic byście nie mieli.

Zamarłam. Dosłownie. Łyżka z zupą zatrzymała się w połowie drogi do ust. Czułam, jak całe ciało napina mi się jak struna. Serce uderzyło mocniej, a w oczach zapiekły mnie łzy – nie ze smutku. Ze złości. Nikt się nie odezwał. Tylko Bartek zaśmiał się nerwowo:

– Oj mamo...

– No co ty, Grażynka – powiedziała jej siostra, zerkając na mnie z zakłopotaniem.

Ja milczałam. Zacisnęłam zęby, bo wiedziałam, że jeśli coś powiem, to wybuchnę. Jeszcze ktoś by uznał, że mam „charakterek”. Ale wewnętrznie... wszystko we mnie krzyczało. Myślałam: „Więc to o to chodziło? Kupiła nam pralkę, żeby mieć co wypominać przy rosole?”.

Nie odezwałam się już do końca obiadu. Pożegnałam się chłodno i wracając do domu, nie zamieniłam z Bartkiem ani słowa. Ale w głowie zapadła decyzja. Że to się nie powtórzy. Że więcej mi nie wypomni ani złotówki.

Czułam się upokorzona

Następnego dnia usiadłam przy stole z notatnikiem i kalkulatorem. Na konto oszczędnościowe wpłacałam niewielkie kwoty jeszcze zanim się poznaliśmy – z premii, z korepetycji, z każdego odwołanego wyjścia na kawę z koleżankami. Miałam tam tyle, że wystarczyło na nową pralkę. Może nawet na dwie. Przeliczyłam wszystko, odłożyłam kopertę z gotówką i położyłam ją na środku stołu. Bartek wszedł do kuchni i zatrzymał się, widząc mój minowany wyraz twarzy.

– Co to? – zapytał ostrożnie.

– Pieniądze – powiedziałam, nie podnosząc wzroku. – Za pralkę.

– Żartujesz?

– Nie.

Usiadł naprzeciwko mnie, jakby miał do czynienia z kimś obcym. Patrzył, czekając, aż się zaśmieję, ale ja tylko przesunęłam kopertę w jego stronę.

Oddam je twojej mamie. Dzisiaj.

– Julia, to bez sensu...

– Nie będę pozwalać, żeby mnie upokarzała swoimi prezentami – przerwałam mu.

– Ale to tylko pralka…

– Nie. To nie tylko pralka. To coś, co twoja mama mi wręczyła z uśmiechem, a potem wykorzystała, żeby mnie upokorzyć przy stole. To cena, którą zapłaciłam za upomnienie się o naszą samodzielność.

– Może przesadzasz – rzucił, bez przekonania.

– Może. Ale wolę przesadzić teraz, niż przez kolejne lata dusić się z wdzięczności, której nie czuję.

Westchnął i oparł głowę na dłoniach.

– Po prostu… nie chcę, żeby było między wami gorzej.

– I tak już jest źle, Bartek. A ja nie będę już udawać, że wszystko gra, tylko po to, żebyś ty miał spokój.

Wszystko jej wygarnęłam

Pojechałam sama. Bartek nie chciał o tym rozmawiać rano, więc nie naciskałam. Nie miałam już siły nikogo przekonywać. Wzięłam kopertę, założyłam płaszcz i wyszłam bez słowa. Jechałam do Grażyny z twardym postanowieniem, że nie cofnę się ani o krok. Czułam to w żołądku, jak przed egzaminem. Albo jak przed ucieczką.

Otworzyła mi zaskoczona. Miała jeszcze papiloty we włosach i fartuch w kwiatki.

– O, Julia! Co za miła niespodzianka. Wejdź, dziecko, zrobię ci kawy...

– Nie, dziękuję. Nie zostanę długo.

Podałam jej kopertę. Wzięła ją z wahaniem, jakby spodziewała się, że w środku jest bomba.

– Co to?

Pieniądze za pralkę.

Spojrzała na mnie, zmrużyła oczy.

– Żartujesz chyba?

– Nie. Chcę, żebyśmy były wobec siebie uczciwe. Nie chcę więcej „prezentów” z dołączonym komentarzem.

– No coś ty, przecież to był tylko żart... – zaczęła się śmiać, ale to był śmiech, który kłuł w uszy jak zgrzyt kredy po tablicy.

– Nie dla mnie. I nie chcę, żebyś kiedykolwiek jeszcze wypominała mi rzeczy, które kupiłaś.

Zamilkła. Stała chwilę z kopertą w dłoni, jakby ważyła, czy nie rzucić mi jej w twarz.

– A co, teraz jestem wrogiem, bo pomogłam?

– Nie jesteś wrogiem. A ja nie jestem twoją dłużniczką.

– Przesadzasz, Julka. Młodzi teraz to nic nie potrafią przyjąć z wdzięcznością.

– Potrafię. Ale tylko wtedy, gdy za prezentem nie idzie pogarda.

Odwróciłam się i wyszłam. Nie obejrzałam się ani razu.

Mąż mnie nie wspierał

Od kiedy oddałam pieniądze, coś w naszym mieszkaniu się zmieniło. Bartek był cichy, unikał mojego wzroku. Wrócił z pracy, zjadł obiad i zaszył się w słuchawkach, jakby muzyka miała go ochronić przede mną. A może przed rzeczywistością.

– Możemy pogadać? – zapytałam któregoś wieczoru.

– Teraz? – wyjął jedną słuchawkę, niechętnie.

– Tak. Bo jak nie teraz, to kiedy?

Usiadł naprzeciwko mnie, zmęczony, jakbyśmy mieli rozmawiać o wyższości podatków nad śmiercią.

– Dlaczego nie możesz po prostu jej zignorować? – rzucił bez wstępu.

– Bo twoja matka nie chce mnie zaakceptować, tylko mnie kontrolować – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku buzowało.

– Może ona po prostu inaczej pokazuje troskę. Wiesz, jak jest...

– Nie. Nie wiem, jak jest. Bo w moim domu troska nie wyglądała jak manipulacja. I nie polegała na tym, że ktoś przypomina ci przy wszystkich, co ci „dał”.

Zamilkł. Widziałam, że coś przełknął. Może słowa. Może żal.

– Julia, ja po prostu chcę, żeby było normalnie.

– A ja chcę, żebyś się opowiedział w tej jednej sprawie. Czy jesteśmy razem, czy dalej jesteś między mną a matką, na jej smyczy.

Spojrzał na mnie z bezradnością.

– Nie chcę wybierać.

– Ale właśnie wybierasz, za każdym razem, gdy milczysz. Gdy patrzysz w talerz, kiedy ona wbija mi kolejne szpile.

Nie odpowiedział. Wstałam i poszłam do sypialni. Nie płakałam, byłam zbyt zmęczona. Tylko leżałam, gapiąc się w sufit, z jedną myślą: Jeśli on się nie obudzi, to nie będzie już czego ratować.

Zobaczyłam w niej człowieka

Spakowałam małą torbę. Kilka ubrań, ładowarka, książka. Nie miałam jeszcze pewności, że wyjadę, ale musiałam poczuć, że mam wybór. Że mogę wyjść. Że jeśli nie postawię granicy teraz, utonę. Bartek zauważył torbę, kiedy wrócił z pracy.

– Co to?

– Myślałam, że pojadę na kilka dni do mamy – powiedziałam bez emocji. – Muszę odpocząć. Od twojej mamy. I od ciebie.

Zbladł.

– Julia...

– Nie uciekam. Po prostu nie chcę siebie stracić w tym wszystkim.

Milczał. Po raz pierwszy wyglądał na przestraszonego.

– Jeśli wyjedziesz, to… to będzie początek końca?

– Nie. To będzie początek mojej granicy.

Tego wieczoru zadzwoniła Grażyna.

– Julia, możemy porozmawiać? Tak… normalnie. Jak dorosłe kobiety?

Nie miałam siły, ale zgodziłam się. Spotkałyśmy się w kawiarni. Miała świeżo ułożone włosy, usta pomalowane szminką w kolorze porzeczki.

Chciałam dobrze – powiedziała, mieszając herbatę z przesadną dokładnością.

– Wiem. Ale dobrze nie znaczy bez granic.

– Nie wiedziałam, że aż tak cię to ruszyło.

– Bo nie interesują cię moje uczucia. Tylko twoja wizja idealnej synowej.

Zamilkła. Może pierwszy raz zabrakło jej słów.

– Nie musimy się kochać – dodałam. – Ale musimy się szanować. A ja szacunku od ciebie nie czuję.

Patrzyła na mnie dłużej niż zwykle. Jakby coś analizowała. Albo traciła grunt pod nogami.

– Zawsze wszystko trzymałam w garści – wyszeptała w końcu. – Może to błąd.

Pierwszy raz zobaczyłam w niej człowieka. Nie figurę.

Postawiłam granice

Nie wyjechałam. Nie dlatego, że wszystko się ułożyło. Nie dlatego, że Grażyna mnie przeprosiła albo że Bartek nagle zaczął stawać po mojej stronie przy każdej okazji. Po prostu poczułam, że zrobiłam to, co trzeba. Postawiłam granicę. Po raz pierwszy naprawdę – nie tylko w słowach, ale w działaniu.

Relacje z Grażyną pozostały chłodne. Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie i nie dzwoniła. Bartek milczał przez trzy dni. A potem któregoś wieczoru przyszedł do mnie z kubkiem herbaty i usiadł obok na łóżku.

Wiem, że cię zawiodłem – powiedział cicho. – Ale uczę się. I chcę się nauczyć.

Pokiwałam głową. Nie odpowiedziałam od razu. Dopiero po chwili wyszeptałam:

– Nie chcę konfliktu. Chcę, żebyśmy byli zespołem. Ale nie mogę być w tym zespole sama.

– Nie będziesz – powiedział.

Od tamtej pory nie wszystko było idealne. Nadal miewaliśmy ciche dni, a Grażyna, kiedy zadzwoniła po raz pierwszy po „ciszy”, rozmawiała tylko z synem. Ale ja nie żałowałam. Czułam się silniejsza. I spokojniejsza.

Włożyłam kopertę z pieniędzmi do szuflady, na pamiątkę. Bo to była cena, którą zapłaciłam nie za pralkę – ale za siebie. Patrzyłam wieczorem przez okno na rozświetlony blok naprzeciwko i pomyślałam: Nie zawsze trzeba krzyczeć, żeby być słyszanym. Czasem wystarczy powiedzieć: stop. I wtedy naprawdę zaczyna się coś nowego.

Julia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama