„Teściowa krytykowała moje metody wychowawcze. Zrozumiała swój błąd dopiero wtedy, gdy mój syn uciekł z domu”
„Jakub patrzył na nas w osłupieniu. Wiedziałam, że to dla niego za dużo. Jeszcze jedno takie spięcie, a pęknie. I pękł. Następnego dnia, gdy teściowa przyszła jak zawsze bez pytania, znalazłam jego pokój pusty. Na biurku leżała tylko karteczka: Nie szukajcie mnie”.

- Redakcja
Zawsze miałam trudne relacje z moją teściową. Moje metody wychowawcze były dla niej zbyt łagodne, zbyt nowoczesne. Uważała, że syna trzeba przetrzymać, nauczyć życia, a nie tłumaczyć i rozmawiać. Każda moja decyzja spotykała się z jej krytyką. Cierpliwie znosiłam jej uwagi, dopóki nie zaczęła podważać mnie przy moim synu, robiąc z siebie eksperta od wychowania. Zaczęło się od drobnych spięć, ale z czasem urastało do codziennych konfliktów. W końcu sytuacja wymknęła się spod kontroli. Mój syn uciekł z domu, a teściowa zrozumiała, że jej dobre rady miały swoją cenę.
Zawsze wie lepiej
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęło mnie to tak drażnić. Może wtedy, gdy po raz setny usłyszałam jej słynne zdanie:
– Za moich czasów dzieci się tak nie wychowywało.
Wiedziałam, że moja teściowa nie darzyła moich metod sympatią, ale starałam się to ignorować. Niestety, ona nie zamierzała milczeć. Każde moje słowo dotyczące Jakuba było przez nią komentowane, podważane, kwestionowane. Gdy mówiłam synowi, żeby opowiedział, co czuje, ona stwierdzała z uśmieszkiem:
– Daj spokój, chłopak, a ty go w babę zamieniasz!
Za każdym razem, kiedy próbowałam rozmawiać z nią spokojnie, zbywała mnie ironicznym „Ty jesteś matką, ja tylko mówię, co myślę”. Ale przecież mówiła to tak, żeby Jakub słyszał. Gdy ja tłumaczyłam mu, że nie trzeba się bić, żeby być odważnym, ona puszczała oko do wnuka i szeptała:
– Nie słuchaj mamy, ona jest zbyt miękka.
Najgorzej było, gdy zostawała z nim sama. Wracałam z pracy, a Jakub był rozdrażniony, zamknięty w sobie. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale on tylko wzruszał ramionami.
– Nic się nie stało – odpowiadał, unikając kontaktu wzrokowego. A ona? Uśmiechała się słodko i mówiła:
– Pogadaliśmy sobie szczerze, bo ktoś musi mu prawdę powiedzieć.
Nie raz chciałam wykrzyczeć jej w twarz, żeby przestała nas rozgrywać przeciwko sobie. Ale zawsze w ostatniej chwili gryzłam się w język, bo przecież to babcia.
Nie chcę, by się wtrącała
Tamtego dnia nie wytrzymałam. Siedzieliśmy przy obiedzie, kiedy teściowa znowu zaczęła swoje tyrady.
– A może zamiast go pytać, „jak się z tym czujesz”, to byś mu w końcu porządnie powiedziała, co wolno, a czego nie? Dziecko potrzebuje dyscypliny, nie psychologa.
– Mamo, proszę cię, nie teraz – westchnęłam, próbując zachować spokój. Ale ona się nakręcała.
– Siedzi taki naburmuszony, jakby mu cały świat winny był przepraszać! A kto mu pozwala się tak zachowywać? Ty! Wszystko mu wolno, bo tak sobie wymyśliłaś.
– Niech się mama nie wtrąca w to, jak wychowuję swoje dziecko – powiedziałam w końcu, starając się mówić spokojnie, ale głos mi drżał. – To jest mój syn, nie twój.
Zapanowała cisza. Teściowa zmrużyła oczy, a Jakub spuścił głowę i przesuwał ziemniaki po talerzu.
– No słyszałeś, wnuczku? Twoja matka wie najlepiej. Ja się nie znam. Chociaż troje dzieci wychowałam, ale to nic nie znaczy – odpowiedziała z przekąsem.
Wtedy zobaczyłam, jak bardzo Jakub jest zmieszany. To nie była zwykła kłótnia dorosłych. On patrzył raz na mnie, raz na babcię, jakby musiał wybrać stronę.
– Kuba, idź do swojego pokoju – powiedziałam cicho.
On wstał bez słowa. Zanim zamknęły się za nim drzwi, spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie zapomnę nigdy. To był wyrzut i pytanie: „Dlaczego muszę tego słuchać?”
Miała swoją szansę
Nie minęły dwa dni, a teściowa znowu przyszła „pomóc”. Pomóc, czyli siedzieć z Jakubem, kiedy ja musiałam pracować zdalnie. Oczywiście, pomoc była pełna komentarzy w stylu:
– Oj, dawniej to dzieci same potrafiły zająć się sobą, nie potrzebowały niańczenia. Miałam dość. Weszłam do pokoju, gdzie Jakub rysował coś przy biurku, a ona stała nad nim z założonymi rękami.
– Co ty tam smarujesz? Zamiast książki wziąć, głupotami się zajmujesz! – syknęła.
– Mamo, dość. To ja decyduję, co mój syn robi w domu. Nie ty – moje słowa były spokojne, ale już czułam, jak gotuję się w środku.
Teściowa teatralnie rozłożyła ręce.
– Oczywiście, przecież ja się nie znam. Ale potem będzie płacz, że się w życiu nie odnajdzie. Tyle wam powiem.
– Ale to nie ty go wychowujesz. Zrozum to w końcu. On jest moim synem.
Zrobiła krok w moją stronę, spojrzała mi prosto w oczy.
– Gdybyś miała chociaż trochę pokory, posłuchałabyś starszych. Ale ty wiesz wszystko najlepiej.
Jakub patrzył na nas w osłupieniu. Wiedziałam, że to dla niego za dużo. Jeszcze jedno takie spięcie, a pęknie. I pękł. Następnego dnia, gdy teściowa przyszła jak zawsze bez pytania, znalazłam jego pokój pusty. Na biurku leżała tylko karteczka: „Nie szukajcie mnie”.
Wszystko musi się zawalić
Panika. To jedyne, co czułam, kiedy znalazłam pusty pokój i tę nieszczęsną karteczkę. Zaczęłam biegać po mieszkaniu, jakby Jakub mógł się nagle wyłonić z szafy albo spod łóżka. Ale wiedziałam, że on naprawdę wyszedł. Sam. Beze mnie. Mój 9-letni syn.
– Coś ty zrobiła?! – krzyknęłam do teściowej, która stała w progu, zaskoczona.
– Ja? Przecież ja z nim rozmawiałam tylko chwilkę! Powiedziałam mu, że powinien bardziej cię słuchać, bo ty sobie nie radzisz i ktoś musi być mądry w tym domu!
Chciałam na nią wrzasnąć, że to nie była „chwilka”, tylko miesiące podkopywania autorytetu, ale nie miałam na to siły. Drżącymi rękoma wykręcałam numery do jego kolegów, szukałam w internecie informacji o każdym możliwym miejscu, gdzie mógłby pójść.
– Dzwonię na policję – powiedziałam bezdyskusyjnie, łapiąc za telefon.
– Przesadzasz. Zaraz wróci. Przewietrzy się i mu przejdzie – machnęła ręką, jakby nic się nie stało.
Wtedy coś we mnie pękło.
– Mój syn uciekł z domu, bo już nie mógł wytrzymać twoich mądrości! – krzyknęłam. – Może to do ciebie wreszcie dotrze!
Teściowa zbladła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż pogardę. Zobaczyła, że sytuacja naprawdę wymknęła się spod kontroli. Ale było za późno na udawanie, że wszystko jest dobrze.
Ucieczka, która otworzyła oczy
Minęły trzy godziny. Trzy długie godziny, podczas których wyobraźnia podsuwała mi najgorsze scenariusze. Policja szukała Jakuba, ale każda minuta była dla mnie torturą. A teściowa? Siedziała w salonie jak zgaszona. Pierwszy raz nie miała gotowej odpowiedzi, żadnej złotej rady. Milczała. Gdy zadzwonił telefon, myślałam, że zemdleję. To była policja. Znaleźli go na obrzeżach miasta, siedział na przystanku autobusowym. Cały, zdrowy, tylko przerażony. Pojechałam po niego natychmiast.
Kiedy mnie zobaczył, spuścił wzrok. Nie przytulił się od razu. Dopiero w samochodzie powiedział cicho:
– Mamo, ja już nie mogłem. Ciągle się kłócicie o mnie, a ja… ja nie chcę być powodem tych wszystkich awantur.
Wróciliśmy do domu. Teściowa wstała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamilkła, widząc jego spojrzenie. Nie było w nim złości. Był smutek.
– Babciu, ja cię bardzo kocham, ale ja nie chcę, żebyś mnie wychowywała. Mam mamę. I tylko ona ma do tego prawo – powiedział spokojnie, bez cienia agresji.
To był moment, w którym do niej dotarło. Widziałam, jak łzy napływają jej do oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Po raz pierwszy od dawna zapadła cisza, która nie była wojną.
Za późno na przeprosiny
Teściowa przyszła do mnie następnego dnia. Bez zapowiedzi, jak zawsze, ale tym razem bez tej swojej pewności w kroku. Usiadła przy stole i przez długą chwilę patrzyła w kubek herbaty, którą jej postawiłam.
– Nie wiedziałam, że robię wam taką krzywdę – powiedziała w końcu cicho. – Myślałam, że robię dobrze. Wychowałam troje dzieci i wydawało mi się, że wiem najlepiej. A teraz... teraz zobaczyłam, że prawie ci odebrałam syna.
Słuchałam tego w milczeniu. Tak długo czekałam na te słowa, ale gdy je usłyszałam, nie przyniosły mi ulgi. Nie mogły cofnąć wszystkiego, co się wydarzyło.
– Przepraszam cię – dodała. – Ale przede wszystkim muszę przeprosić Jakuba. Tylko nie wiem, czy jeszcze będzie chciał mnie słuchać.
Popatrzyłam na nią, starszą kobietę, która całe życie wierzyła, że jej sposób jest jedynym słusznym. Może nie była zła. Może po prostu nigdy nikt jej nie nauczył, jak kochać bez walki o rację.
– To nie słowa są najważniejsze, mamo. Tylko to, czy przestaniesz w końcu wtrącać się w nasze życie.
Skinęła głową. Po raz pierwszy – szczerze. Jakub wrócił do siebie, ale już był inny. Zamknięty, ostrożny. Ja z kolei nauczyłam się jednego – nie pozwolę, by ktoś, choćby najbliższy, kiedykolwiek znowu próbował przejąć nade mną kontrolę. To była gorzka lekcja. I dla mnie, i dla niej.
Joanna, 36 lat
Czytaj także:
- „Gdy się oświadczyłem, ukochana zalała się łzami. Zamiast uroczystego – tak, usłyszałem trzaśnięcie drzwiami”
- „Po latach bycia na emigracji w Holandii, dopadła mnie bolesna przeszłość. Nie byłem gotowy na to, co usłyszę od syna”
- „Chciałem się pogodzić z bratem przy grillu. Po tym 1 zdaniu ze złości skwierczał głośniej niż śląska kiełbasa”

