Reklama

Nie jestem osobą, która rzuca emocjami na prawo i lewo. Michał twierdzi, że to mój urok – że potrafię zachować chłodny dystans nawet wtedy, gdy cały świat wali się na głowę. Ale kiedy jego matka zaproponowała wspólne wakacje w Egipcie, poczułam jak ten cały mój dystans topnieje szybciej niż lód w szklance coli na plaży w Hurghadzie.

Teściowa to kobieta po sześćdziesiątce, o duszy sroki i temperamencie drag queen z lat osiemdziesiątych. Moje przeciwieństwo. Kiedy ja stawiam na beż, czerń i funkcjonalność – ona sięga po brokat, cekiny i intensywną fuksję. Kiedy ja mówię „cisza i spokój”, ona mówi „muzyka i dżinsy z frędzlami”.

Trzymałam się zasady: minimum kontaktu, maksimum uprzejmości. Nigdy nie powiedziałyśmy sobie wprost, że się nie znosimy, ale wystarczyło spojrzenie, by wiedzieć, że w tym związku miłości nie będzie.

Michał to dobry facet, ale zupełnie nieogarnięty w kwestii zarządzania matką. Gdy próbowałam mu delikatnie zasugerować, że tydzień z teściową w jednym hotelu to dla mnie nie urlop, tylko misja specjalna, odpowiedział tylko:

– Kochanie, przecież to tylko tydzień. A mama się cieszy… no i mówi, że masz ładne stopy, jakbyś chciała wiedzieć.

– Stopy? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Serio, to jest wasz temat rozmów?

– No… między innymi.

Spodziewałam się najgorszego

Wieczorem, kiedy pakowałam walizkę, patrzyłam na swoje sandały i wyobrażałam sobie teściową na plaży w czymś, co będzie błyszczeć z orbity. Znałam ją. To nie będzie skromny kostium z Lidla, tylko rewia. Cyrk. Kicz z dumą noszony.

– Michał… jak mama znowu przywiezie to swoje pareo z pawimi piórami, to ja się utopię w Morzu Czerwonym.

– To weź maskę do nurkowania – rzucił, nie odrywając wzroku od telefonu.

Już pierwszego dnia wiedziałam, że to był błąd. Nie wspólny wyjazd do Egiptu, nie hotel, który w sumie był całkiem przyzwoity, tylko towarzystwo. Gdy zeszliśmy na plażę, teściowa pojawiła się nagle zza parasoli jak brokatowy huragan.

Miała na sobie jednoczęściowy kostium w odcieniu magenty, obszyty czymś, co wyglądało jak cekinowe płatki kwiatów. Do tego okulary przeciwsłoneczne w kształcie serc, kolczyki sięgające do ramion i olbrzymi kapelusz, który mógłby służyć za namiot. Pachniała tak intensywnie, że czułam, jak jej perfumy wgryzają mi się w skórę.

Było mi wstyd

Ludzie się oglądali. Niektórzy z rozbawieniem, inni z niedowierzaniem. Dwójka dzieci zaczęła ją wskazywać palcami i komentować, a teściowa tylko poprawiła kapelusz, zadarła głowę i ruszyła dalej, jak gwiazda na wybiegu. Zatrzymała się przy naszym leżaku i z uśmiechem powiedziała:

– No i jak, ładna plaża, prawda? I ten piasek… taki drobniutki, jak puder!

– Mhm – odpowiedziałam, nawet na nią nie patrząc. Skupiłam się na nakładaniu kremu z filtrem na ramiona.

– A ten hotel, no, no, jak na cztery gwiazdki to się postarali. Chociaż powiem ci szczerze, że obsługa mogłaby się uśmiechać trochę częściej. Ale to chyba przez ten upał. Ja to zawsze mówię: w ciepłych krajach wszyscy są tacy rozleniwieni.

Zamruczałam coś pod nosem i zaczęłam udawać, że muszę poprawić parasol. Michał siedział obok i udawał, że nie słyszy. Typowe. Gdy jego matka mówiła, że all inclusive to świetny wynalazek, bo przynajmniej nie trzeba gotować i można się wreszcie poczuć jak człowiek, miałam ochotę zapytać, czy tak właśnie wygląda jej definicja luksusu – kieliszek szampana i cekiny na klatce piersiowej.

Przysiadła na leżaku obok i zaczęła przeglądać ludzi wokół. Głośno, bez żadnego skrępowania komentowała ich stroje.

– Patrz, patrz, ten z lewej wygląda jakby zgubił swoją żonę i szukał jej od trzech godzin. A ta pani z niebieską chustą? No nie, kto to nosi? Przecież to wygląda jak zasłona z PRL-u!

Chciałam zniknąć

Zacisnęłam zęby i wbiłam wzrok w ocean. Wszystko we mnie się buntowało. Nie chciałam być utożsamiana z tą kobietą, nie chciałam, żeby ktoś pomyślał, że jesteśmy razem. Spojrzałam na swoje czarne bikini. Byłam jak cień obok tej eksplozji koloru.

– Olu, kochanie, posmarujesz mi plecy? – zapytała słodko, podając mi tubkę kremu. – Michał się ociąga, a ja się przecież nie chcę spalić. Skóra dojrzała też wymaga troski.

– Nie mam teraz wolnych rąk – odpowiedziałam oschle i wstałam.

Z każdym dniem teściowa wymyślała coraz to odważniejsze stroje. Drugiego dnia pojawiła się w pareo z lamparcim wzorem i z naszyjnikiem z dużych, plastikowych muszli. Trzeciego – w stroju z siateczką i kolczykach, które wyglądały jak dzwonki wietrzne. Za każdym razem miała na sobie inną parę okularów i jeszcze więcej zapachu, który unosił się nad nami niczym tropikalna mgła.

– Ona chyba robi to specjalnie – powiedziałam wieczorem Michałowi, kiedy wróciliśmy do pokoju. – Stroje jak z rewii. Przecież ludzie się z niej śmieją.

– Daj spokój, po prostu dobrze się bawi. Wakacje ma raz do roku.

– Wakacje? Dla mnie to parodia. Czuję się jak statystka w jakimś pokazie kostiumowym. Jeszcze trochę i zacznie tu prowadzić animacje dla dzieci.

– Kochanie, nie przesadzaj – odparł ziewając. – A swoją drogą, muszle były zabawne.

Wszyscy się oglądali

Kiedy następnego dnia teściowa przyszła z kolczykami wielkości filiżanek i poprosiła, żebym zrobiła jej zdjęcie na tle palm, nie wytrzymałam.

– Mamo, może trochę mniej tych ozdób? Serio, to się robi męczące.

– Ale o co ci chodzi? Po sześćdziesiątce mogę nosić, co chcę. I robić, co chcę.

– Ale jesteśmy razem na wakacjach. Nie chcę, żeby ludzie myśleli, że jesteśmy z cyrku.

Spojrzała na mnie z góry, poprawiła kapelusz i uśmiechnęła się tak, jakby wcale jej nie ruszyło, co powiedziałam.

– A może właśnie czas przestać się przejmować, co sobie ludzie pomyślą?

Nie odpowiedziałam. Po prostu odeszłam na spacer wzdłuż plaży, zostawiając ją w otoczeniu błyskotek i turystów, którzy patrzyli na nią z mieszaniną rozbawienia i podziwu.

Wszystko się zmieniło czwartego dnia. Siedzieliśmy jak zwykle przy naszych leżakach, ja w cieniu z książką, teściowa błyszcząca na słońcu, tym razem w stroju z frędzlami i wielkim naszyjnikiem z turkusów.

Zszokowała mnie

Wtedy pojawił się starszy mężczyzna w lnianej koszuli i białych spodniach. Schludny, opalony, z elegancją, którą rzadko się widuje na plażach. Podszedł do teściowej z uśmiechem i lekkim ukłonem.

– Czy wolno mi? – zapytał po angielsku z wyraźnym niemieckim akcentem, wskazując na jej dłoń.

Teściowa zamrugała, zaskoczona, ale już po chwili uniosła głowę z gracją i podała mu rękę jakby była co najmniej Sophią Loren. Hans – bo tak się przedstawił – zaprosił ją do tańca. A że obok baru grała jakaś romantyczna piosenka, zaczęli tańczyć… na piasku.

Nie mogłam oderwać wzroku. Teściowa, lekko poruszająca biodrami, z szerokim uśmiechem na twarzy, wyglądała inaczej. Jakby nagle cały ten kicz stał się spójną częścią jej osobowości, a nie żartem z samej siebie. Była odważna, pewna siebie i piękna na swój własny sposób.

Hans przytulił ją na zakończenie tańca i coś powiedział jej na ucho. Teściowa roześmiała się szczerze, głęboko, bez kokieterii. Wrócili razem do leżaków.

– Ten pan był uroczy – powiedziała do mnie, siadając. – Zapytał, czy jestem aktorką, bo wyglądam jak włoska gwiazda filmowa.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam na nią i miałam wrażenie, że widzę ją po raz pierwszy i że przez te wszystkie lata widziałam tylko brokat, nie kobietę, która go nosi.

Olga, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama