„Teściowa kazała mi zrobić komunię z pompą. Wydałam kupę kasy, a ona i tak wszystko krytykowała”
„Irena zasiadała przy honorowym stole jak królowa matka. Miała na sobie granatowy kostium, włosy ułożone u fryzjera, a usta zaciśnięte, jakby cały czas coś oceniała. Bo przecież ocenianie to jej sport narodowy”.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam mieć wrażenie, że moje życie toczy się pod dyktando innych. Może to był moment, kiedy teściowa pierwszy raz skrytykowała naszą kuchnię, mówiąc, że "ta zmywarka za głośna", a Michał tylko pokiwał głową i powiedział, że "trzeba będzie coś z tym zrobić". Może to był ten dzień, kiedy zamiast wspólnej decyzji o urlopie, jechaliśmy do Ireny, bo "mamie będzie przykro, jeśli znów wybierzemy Mazury". A może po prostu to się działo latami. Kropla po kropli.
Mam na imię Justyna, jestem księgową, matką ośmioletniego Antosia i żoną Michała, który nie potrafi powiedzieć „nie” własnej matce. Moje życie z zewnątrz wygląda zwyczajnie – mieszkanie na spokojnym osiedlu, stała praca, jeden syn. Ale to, czego nie widać na zdjęciach z komunii czy zdjęciach z wakacji, to moje milczenie. Moje przygryzione wargi, gdy znów ustępuję. Moje wewnętrzne krzyki, kiedy Michał patrzy na mnie jak na histeryczkę, bo powiedziałam, że nie chcę limuzyny na komunię dziecka.
Teściowa Irena, to typ kobiety, która wie lepiej. Zawsze. Ona nie mówi wprost, że coś robisz źle – ona pyta: „a to nie lepiej byłoby tak...?”. Albo: „ja to bym zrobiła inaczej, ale ty rób, jak chcesz…”. Michał dorastał z nią i chyba już nawet nie widzi, że nie potrafi sam podejmować decyzji. Gdy coś mówi mama, to jest „mądrze”. Gdy ja – „muszę się uspokoić”.
Nie chcę, by ta historia była kolejnym żalem żony na męża. Ale może tak właśnie się zaczyna – kiedy człowiek tłumaczy i tłumaczy, aż przestaje sam rozumieć, dlaczego właściwie jeszcze próbuje. A wszystko się zaczęło od komunii Antosia.
Teściowa miała wymagania
– Justynko, ale przecież to komunia! – Irena z westchnieniem odstawiła filiżankę na spodeczek. – To się robi raz w życiu. Nie można byle jak.
Stałyśmy w kuchni. Ja z notesem, gdzie zapisywałam pomysły, ona z tym swoim spojrzeniem, jakby za chwilę miała udzielić mi lekcji życia. Zawsze mówiła zdrobnieniami. Jakby mówienie do mnie „Justynko” miało mnie zmiękczyć.
– Mamo, myśleliśmy z Michałem o czymś skromniejszym. W kościele, potem obiad w ogrodzie, coś swojego, rodzinnego…
– W ogrodzie? – podniosła brew. – A jeśli będzie padać? Ludzie będą siedzieć pod parasolami? Nie, nie. Takie rzeczy to nie u waszego Antosia. On zasługuje na coś porządnego. Sala, kelnerzy, stół jak należy. A jak podjedzie limuzynka, to aż sąsiedzi się obejrzą!Oczywiście — oto
– Limuzyna? Serio? – zapytałam, przewracając oczami. – Przecież to dziecko, nie panna młoda…
Myślałam, że odpuści, ale kilka dni później Michał siedział przy stole z kalkulatorem i kartką. Na niej lista: sala – 5000, catering – 3700, dekoracje – 1200, animator – 800, limuzyna – 600. Przypomniałam sobie, że za pierwszą wypłatę kupiłam wtedy Antosiowi łóżko. A tu... sześć stów za pół godziny podjazdu?
– Mama mówiła, że to robi wrażenie – odpowiedział, nie podnosząc głowy. – Że dziecko będzie miało pamiątkę na całe życie. Że raz się żyje.
– Nasze konto też tak mówi?
Nie odpowiedział. Widziałam po nim, że ma dość tej rozmowy. Że chce tylko „przebrnąć przez temat”. Jak zawsze. W tym momencie zadzwonił telefon. Michał odebrał. Od razu usłyszałam znajomy, rozemocjonowany głos Ireny.
– No pewnie, że zamówić te białe pokrowce! I te girlandy z balonów, co były na chrzcinach Kuby. Mówiłam Justynce, że to musi wyglądać, a nie tak, jakbyście żałowali kasy!
Byłam zła
Stałam obok, zaciskając dłonie. Nie powiedziałam nic. Ale w środku kipiało. Dla Antosia byłam gotowa znieść wiele. Ale miałam wrażenie, że już nie chodzi o dziecko. Chodzi o pokaz. O to, żeby teściowa mogła powiedzieć w rodzinie: u mojego wnuka to była komunia jak się patrzy!” Michał znowu będzie tym pośrednikiem, który "nie chce się wtrącać".
– Michał… – spojrzałam na niego błagalnie – naprawdę musimy robić komunię jak wesele?
– Kochanie, mama ma trochę racji. To ważna chwila. Jakbyśmy zrobili coś większego, nikt nie powie, że skąpimy…
Westchnęłam. To był ten moment, kiedy znów poczułam się sama. Kiedy znów "mama wie lepiej", a moje zdanie to tylko tło. Nie chciałam wojny. Ale też nie chciałam znowu być jedyną, która się poddaje. W głowie zagrzmiało mi jedno zdanie: czy ja w tym domu naprawdę mam coś do powiedzenia?
I tak się jej nie podobało
Stałam w rogu sali i patrzyłam, jak dzieci w bieli biegają między stołami. Antoś właśnie próbował złapać bańki mydlane, które wypuszczała animatorka przebrana za anioła. Był szczęśliwy. I to się liczyło. Tylko dlaczego mnie tak bolał brzuch?
Irena zasiadała przy honorowym stole jak królowa matka. Miała na sobie granatowy kostium, włosy ułożone u fryzjera, a usta zaciśnięte, jakby cały czas coś oceniała. Bo przecież ocenianie to jej sport narodowy.
– Ten sernik trochę przesłodzony – szepnęła do ciotki Haliny, ale tak, żeby wszyscy słyszeli.
– A te balony… no nie wiem. Dzieciarnia się cieszy, ale jakoś tak… odpustowo – dodała po chwili, kiedy kelner niósł kolejną tacę.
Spojrzałam na Michała. Uśmiechał się nerwowo, błądząc wzrokiem po stole. Jak zwykle – zero reakcji. Złapałam kieliszek z wodą i zacisnęłam dłoń na nóżce. Zrobiłam to wszystko. Zorganizowałam, zadbałam o każdy szczegół, nawet o tę durną fontannę czekoladową, której sama wstydziłam się zamówić. Dla Antosia. A teraz siedziałam jak gość na własnym wydarzeniu, słuchając, co było „trochę za bardzo”, a co „trochę za mało”.
Nikt nie powiedział: „Justyna, pięknie to zrobiłaś”*. W oczach Ireny byłam nadal tą, która tylko „jakoś sobie radzi”. Poczułam, jak rośnie we mnie gniew. I pierwszy raz nie miałam ochoty go tłumić.
Pokłóciłam się z mężem
– Mam dość, Michał. – powiedziałam, zanim jeszcze zamknęły się za nami drzwi mieszkania.
Michał zawiesił kurtkę, jakby nie dosłyszał.
– Przesadzasz. Przecież było ładnie. Goście zadowoleni, Antoś szczęśliwy…
– A ja? Ja jestem zadowolona? – przerwałam mu. – Ty w ogóle pytasz mnie o cokolwiek, czy wystarczy, że mama kiwa głową?
Odwrócił się powoli. Wreszcie spojrzał mi w oczy.
– Justyna, nie dramatyzuj. Mama tylko doradzała.
– Mama ustalała. A ty to łapałeś jak pies aport.
– Oj, nie zaczynaj znowu…
– Zaczynam, bo ile można?! Zgodziłam się na wszystko, Michał. Na salę, na limuzynę, na przeklętą fontannę z czekoladą! A ona i tak znalazła powody, żeby mnie skrytykować. A ty…? Ty siedziałeś cicho, jakbyś nie umiał mówić!
Zamilkł. I właśnie ta cisza bolała mnie najbardziej. Tyle lat razem, a on nie potrafił powiedzieć jednego prostego: „Masz rację, przepraszam”.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że ja nawet nie mam do niej żalu. Mam do ciebie. Bo to ty powinieneś być po mojej stronie.
– Przepraszam, że nie jestem taki, jakbyś chciała – burknął, ale już nie patrzył mi w oczy.
– Nie. Przeproś, że od lat jesteś bardziej synem niż mężem.
Zamknęłam się w łazience, zanim znów zaczęłabym krzyczeć. Ale w lustrze zobaczyłam kobietę, której pękło coś więcej niż tylko cierpliwość.
Wygarnęłam wszystko teściowej
– Możemy porozmawiać? – zapytałam Irenę, kiedy stanęła w progu.
– Coś się stało? – podniosła brwi, jakby z góry wiedziała, że będzie się musiała bronić.
– Tak. Stało się. Za dużo się działo przez ostatnie lata i za długo milczałam.
Usiadła na fotelu, splatając dłonie. Ja stałam. Jak przed egzaminem.
– Ireno… Nie życzę sobie, żebyś decydowała o naszym życiu. O moim życiu. Komunia Antosia... to miało być nasze święto, nie twój pokaz.
– Ja tylko chciałam pomóc… – zaczęła tonem zranionej królowej matki.
– Nie, nie chciałaś pomóc. Chciałaś postawić na swoim. A potem usiadłaś przy stole i krytykowałaś wszystko, co nie wyglądało jak z katalogu.
– Robiłam to dla was. Dla wnuka! – podniosła głos.
– Nie. Robiłaś to, żeby czuć się ważna. Bo zawsze musisz być tą, która wie lepiej. Ale ja już nie zamierzam grać w tę grę.
– Jesteś niewdzięczna – syknęła. – Michał powinien wiedzieć, z kim się ożenił.
– Michał wie. I mam nadzieję, że wreszcie zrozumie, że nie musi wybierać między nami. Bo ja już wybierać nie będę.
Wyszłam, nie oglądając się za siebie. Po raz pierwszy od lat. I choć serce waliło mi jak młot, wiedziałam, że powiedziałam prawdę. Nie dla niej. Dla siebie.
Atmosfera jest napięta
Wróciłam do domu, a cisza uderzyła mnie w twarz jak zimny ręcznik. Michał siedział w salonie przy zgaszonym świetle. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Tylko ten jego wzrok – chłodny, zamknięty, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że naprawdę się postawiłam. Może czekał, aż przyjdę przeprosić. Może liczył, że znów będę tą "rozsądną", co wszystko zrozumie i wybaczy.
Nie powiedziałam nic. Minęłam go, zdjęłam płaszcz i poszłam do pokoju Antosia. Spał wtulony w swojego misia. Cichy, ufny. Dla niego jeszcze wszystko jest proste. Usiadłam na brzegu łóżka i pogładziłam go po włosach. On był wart każdej mojej decyzji. Tylko… czy ja jestem jeszcze warta tego, żeby ciągle siebie tłumić?
Wróciłam do salonu. Michał nadal milczał. Po chwili westchnął ciężko.
– Byłaś u mamy? – zapytał.
– Tak. I powiedziałam, co myślę.
– No to się nieźle urządziłaś.
– Może wreszcie.
Nie odpowiedział. Wziął pilot, ale nie włączył telewizora. Ja za to już wiedziałam, że nic się samo nie ułoży. Jeśli on nie zrozumie, że ja też jestem częścią tej rodziny, to... ja już dłużej nie chcę być tylko dodatkiem do niego i jego matki.
Justyna, 35 lat
Czytaj także:
- „Dałam wnuczce 200 zł w kopercie na komunię. Córka się obraziła, bo nie zwróciło się jej nawet za mój talerzyk”
- „Zapożyczyłem się, żeby córka miała najpiękniejszą komunię. Zamarłem, kiedy do drzwi zapukał komornik”
- „Dałam wnuczce na komunię 500 zł. Córka miała pretensje, bo jako bogata emerytka powinnam bardziej sypnąć kasą”

