„Teściowa grzebała nam w śmietniku. Chciała mi udowodnić, że marnuję jedzenie i że marna ze mnie żona”
„Worki ze śmieciami były wyciągnięte spod zlewu i rozcięte. Na blacie leżał słoik po musztardzie, kawałek niedojedzonego ogórka i marchewki, główka zwiędłej sałaty i lekko spleśniały pomidor. Obok papier po maśle i zgnieciona folia aluminiowa. A Teresa, w moich gumowych rękawiczkach, sortowała to wszystko jak wolontariuszka w punkcie recyklingu”.

- Redakcja
Nie wiem, w którym dokładnie momencie przestałam czuć się u siebie w domu. Może wtedy, gdy złośliwe komentarze mojej teściowej przestały mnie zaskakiwać. Może gdy Maciek, mój mąż, zaczął odpowiadać na moje żale milczeniem albo – co gorsza – jej obroną. A może po prostu to się działo stopniowo.
Mam swoje granice cierpliwości
Od pięciu lat siedzę z dziećmi w domu. Tak, „siedzę”, jak to lubi ująć Teresa – moja teściowa – gdy znajomym opowiada, że synowa to „coś tam tam robi w kuchni i z dziećmi, ale przecież nie pracuje”.
Nie jestem kobietą, która wybucha bez powodu. Staram się być uprzejma, zorganizowana i rozsądna. Ale mam też swoje granice. Niestety, w tym domu nikt ich nie zauważa. A już na pewno nie Teresa, która wchodzi tu z buciorami i traktuje nasz dom jak własny. I to dosłownie.
Ostatnio, kiedy powiedziałam Maćkowi, że nie chcę, by jego mama znów przyjeżdżała na weekend bez zapowiedzi, tylko machnął ręką:
– Oj, Justi, przecież to tylko mama. Wpadnie, posiedzi, pomoże… Po co od razu z niej robić potwora?
– „Wpadnie, posiedzi, pomoże”? – powtórzyłam z przekąsem.
– Przesadzasz – westchnął, nawet nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
Zamarłam. Naprawdę nie mógł choć raz stanąć po mojej stronie? Choć raz powiedzieć: „Masz rację, to twój dom i powinnaś czuć się w nim dobrze”? Wtedy coś we mnie pękło, ale jeszcze nie eksplodowałam. Jeszcze. Bo nie wiedziałam, że następnego dnia zastanę własną teściową… grzebiącą w naszym śmietniku.
Wszystko krytykowała
– Cześć, kochani! – usłyszałam głos Teresy, zanim jeszcze dobrze otworzyłam drzwi. – Tak sobie pomyślałam, że wpadnę. Mam świeży ser z targu i pomidory od pani Stasi. Wy macie tylko te z marketu.
Stanęłam z otwartą buzią, dzieci piszczały za mną, a ona już wkładała reklamówki na stół, jakby mieszkała tu od zawsze.
– A Maciek? W pracy, co nie? – rzuciła, rozglądając się po kuchni z marsową miną. – Firanki znów się przekrzywiły. I kto to tak wytarł blat? No, no...
Zacisnęłam zęby. Uśmiech. Tylko się uśmiechaj, Justyna, nie daj się sprowokować.
– Miło, że wpadłaś – wycedziłam.
– No przecież nie będę siedzieć sama w domu – ciągnęła, jakby nie usłyszała ironii. – A tu zawsze coś się przyda zrobić. Tylko widzę, że chyba znowu się nie wyrabiasz, prawda?
Westchnęłam.
– Dzieci chorowały, nie miałam głowy do porządków.
– No właśnie. Dlatego mówię Maćkowi, żeby wziął pod uwagę pomoc. Niania, pani do sprzątania... albo ja częściej przyjadę.
Ostatnie zdanie rzuciła tonem triumfu, jakby wygrała los na loterii. Wtedy z pokoju wyszła moja czteroletnia córka z pytaniem:
– Mamo, a czemu babcia znów przestawiła nasze poduszki?
– Bo były źle – odpowiedziała za mnie Teresa. – Trzeba dbać o estetykę, Justynko. Tego dzieci uczą się w domu.
I znów to samo uczucie – jakby ktoś wbijał mi szpilki.
Byłam w szoku
Wróciłam z dziećmi z szybkiego spaceru.
Byłam zmęczona, miałam tylko nadzieję, że Teresa zajęła się krzyżówką albo zadzwoniła do swojej siostry. Ale już w korytarzu poczułam specyficzny zapach – jakby gotowanego kalafiora... tylko nieświeżego. Kiedy weszłam do kuchni, zamarłam.
Worki ze śmieciami były wyciągnięte spod zlewu i rozcięte. Na blacie leżał słoik po musztardzie, kawałek niedojedzonego ogórka i marchewki, główka zwiędłej sałaty i lekko spleśniały pomidor. Obok papier po maśle i zgnieciona folia aluminiowa. A Teresa, w moich gumowych rękawiczkach, sortowała to wszystko jak wolontariuszka w punkcie recyklingu.
– Popatrz na to – powiedziała z entuzjazmem. – Z tej marchewki jeszcze można było coś zetrzeć. A ten pomidor? Przekroić, wyciąć środek i gotowe! Tyle się marnuje…
– Mamo... co ty robisz?! – zapytałam powoli, zaskoczona bardziej obrzydzeniem niż szokiem.
– Ratuję. Bo wy tylko wyrzucacie! A potem jęki, że wszystko drogie! W twoim wieku to ja z obierek zupę gotowałam.
– Mamo, w tym koszu są… śmieci. Obierki. Zepsute rzeczy. Stare warzywa.
– I co z tego? Widzisz tu gdzieś robaki? – fuknęła. – Po prostu nie umiesz gospodarować. Powinnaś się cieszyć, że ktoś cię jeszcze chce nauczyć.
Zobaczyłam, jak grzebie w mokrej sałacie, a na paznokciu miała coś, co wyglądało na sos z wczorajszego obiadu. Zrobiło mi się niedobrze.
– Zostaw to. Proszę cię. To nie jest twoja kuchnia. I nie twój śmietnik.
– Jak to nie? – spojrzała na mnie oburzona. – Chciałam tylko pomóc! Ale jak nie chcesz, to trudno. Chcesz żyć w brudzie i marnotrawstwie, to twoja sprawa.
Wzięła ręcznik papierowy i teatralnie wytarła ręce. Patrzyłam, jak wychodzi z kuchni urażona. A ja stałam pośrodku, wśród rozgrzebanych resztek warzyw, z uczuciem, że właśnie przekroczono kolejną granicę. I że nie mogę już dłużej tego udawać.
Dla męża to było zabawne
Wieczorem Maciek wrócił z pracy jak gdyby nigdy nic, rozpiął kołnierzyk koszuli i rzucił:
– Cześć, skarbie. Co na obiad?
– Twoja mama przeszukała dziś nasz śmietnik – powiedziałam, nie odwracając się od zlewu.
– Co? – zaśmiał się. – Justi, nie dramatyzuj…
Odwróciłam się. W rękach trzymałam mokre talerze, krople wody ściekały mi po nadgarstkach.
– Nie dramatyzuję. Grzebała w śmietniku. Z dumą pokazywała dzieciom, co mogłam „jeszcze wykorzystać”.
Maciek zmarszczył brwi.
– No ale… przecież mama chciała dobrze. Wiesz, jaka ona jest.
– Tak, wiem. I właśnie mam jej po dziurki w nosie. I ciebie też, jeśli jeszcze raz mi powiesz, że „ona tylko chce pomóc”.
– O Jezu, znowu te hormony… – mruknął i wtedy poczułam, że robi mi się gorąco.
– Hormony?! – wybuchnęłam. – Serio?! To teraz każdą moją reakcję tłumaczymy hormonami? A może po prostu mam dość bycia służącą we własnym domu, do którego twoja matka wchodzi jak do siebie i robi, co chce?!
Zamilkł. Ale nie z pokory. Patrzył na mnie z rezygnacją, jakby mówił: „Znowu zaczyna”.
– Gdyby moja matka przekopywała wasz śmietnik, uznałbyś to za chore – powiedziałam ciszej.
Maciek nie odpowiedział. Zgasiłam światło w kuchni, zostawiając talerze niedomyte. Poszłam do pokoju dzieci, patrzyłam, jak oddychają przez sen. „Czy ja jestem tu tylko dodatkiem do dzieci?” – pomyślałam. I wtedy pierwszy raz dopuściłam do siebie myśl, której bałam się jak ognia: może ja nie chcę już tak dalej żyć.
Musiałam to przemyśleć
Następnego dnia nie czekałam, aż Teresa wstanie, bo oczywiście została na noc. Wzięłam dzieci, wrzuciłam do torby kilka przekąsek, wodę i ruszyłam przed siebie. Nie miałam planu. Po prostu musiałam się ruszyć, zanim coś we mnie eksploduje. Zatrzymaliśmy się na placu zabaw. Dzieci wbiegły do piaskownicy, a ja usiadłam na ławce i poczułam, że płyną mi łzy. Nawet nie próbowałam ich wycierać.
Obok przysiadła się sąsiadka – pani Ala z naprzeciwka. Patrzyła na mnie przez chwilę, aż w końcu zapytała:
– Wszystko dobrze?
– Nie – odpowiedziałam krótko. – Ja już nie czuję się tu u siebie.
Powiedziałam to pierwszy raz. Głośno. I nagle ulżyło mi, choć serce waliło jak oszalałe.
– Bo nie jesteś – odpowiedziała spokojnie Ala. – Nie jesteś, jeśli ktoś codziennie daje ci odczuć, że powinnaś być wdzięczna za to, że w ogóle możesz być.
Patrzyłam na nią zszokowana.
– Jak nie postawisz granicy teraz, to ona ci dom zabierze. I ty nawet nie zauważysz, kiedy.
– A on?
– A on jej tylko podaje klucze – powiedziała Ala i podała mi chusteczkę.
Siedziałyśmy tak chwilę w ciszy. W głowie miałam tylko jedno: to się już więcej nie powtórzy. Nigdy.
Zrobiłam awanturę
Wróciłam do domu późnym popołudniem. W środku było cicho – zbyt cicho, jak na obecność Teresy. Znalazłam ją w kuchni, jak zwykle coś „porządkującą”. Tym razem układała moje przyprawy według jakiegoś chorego klucza, którego tylko ona była autorką.
– Zrobiłam ci trochę porządki, bo naprawdę... kto trzyma curry obok cynamonu? – rzuciła z uśmiechem, nie odwracając się nawet w moją stronę.
– Zostaw to.
Zamarła. Odwróciła się powoli, jakby sprawdzała, czy dobrze usłyszała.
– Słucham?
– Zostaw to. I zacznij się pakować. Jutro wracasz do siebie.
Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Ty chyba żartujesz…
– Nie. To mój dom. Moja kuchnia. Moje dzieci. Nie jesteś mile widziana, jeśli nie potrafisz tego uszanować.
W drzwiach stanął Maciek. Idealnie. Czekałam na to.
– Justyna, co się dzieje? – zapytał, zerkając raz na mnie, raz na matkę.
– Twoja mama wraca jutro do siebie – powiedziałam spokojnie. – I chciałabym, żebyś ty też się wreszcie określił. Czy jesteś moim mężem, czy tylko synkiem swojej mamusi?
Zbladł. Teresa wciągnęła powietrze, jakby zaraz miała krzyknąć, ale uciszyłam ją gestem.
– Nie przerywaj mi. Przez lata próbowałam się dostosować. Milczałam, znosiłam. Ale już nie będę. Nie po tym, jak mnie publicznie upokorzyłaś. A ty, Maćku, nie zrobiłeś nic, żeby mnie ochronić. Nic.
Zapanowała cisza. Ciężka, gęsta cisza, w której oboje milczeli. A ja tylko dodałam:
– Zabieram dzieci i jadę do hotelu na kilka dni. Potrzebuję przestrzeni, żeby podjąć decyzję, co z nami.
I wyszłam.
Justyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”
- „Wdałam się w romans z przystojnym sąsiadem. Cała kamienica znała mój sekret szybciej niż mąż”
- „Wygrałam 800 tysięcy i przeznaczyłam je na nietypowy cel. Rodzina i znajomi uznali, że wydadzą kasę lepiej ode mnie”

