Reklama

Codzienność czasem mnie przygniata. Praca w biurze rachunkowym, zakupy, dzieci, dom, obiady, rachunki, znowu praca. Marek niby pomaga, ale odkąd pamiętam, to ja ogarniam większość. Mimo wszystko zawsze powtarzałam sobie, że rodzina to priorytet. A rodzina to nie tylko mąż i dzieci – to też teściowa. Barbara.

Barbara... Zgryźliwa, dumna, wiecznie niezadowolona. Ale była wdową i jakoś tak... żal mi jej było. Pomagaliśmy, bo trzeba było. Raz na leki, raz na opłaty, czasem drobne zakupy. Nie mówiła „dziękuję”, ale jakoś to znosiłam. Dla świętego spokoju.

Ale odkąd dostała podwyżkę emerytury, coś się zmieniło. Nagle przestała dzwonić. Nie pyta, nie przychodzi, nawet do wnuków się nie odzywa. Kilka razy próbowałam się z nią skontaktować – bez skutku. Jakby nas nie było. Jakby... odcięła się od nas całkowicie.

– Może chce po prostu pobyć sama? – rzucił Marek, krojąc pomidora do kolacji.

– Sama? A wcześniej to było dobrze? Jak potrzebowała pieniędzy, to nie chciała być sama – burknęłam, wpatrując się w ekran telefonu, na którym wciąż widniało: „Barbara – nieodebrane połączenie”.

Coś tu nie grało. I czułam, że nie chodzi tylko o pieniądze.

Byłam w szoku

– Mamo? – zapytałam, gdy tylko otworzyła drzwi. – Czemu nie odbierasz telefonu?

Barbara spojrzała na mnie obojętnie, niemal z wyższością, jakby nasza wizyta była jakąś pomyłką.

– Bo nie muszę się już nikomu tłumaczyć – odpowiedziała spokojnie, ale z tym swoim charakterystycznym chłodem.

Marek wszedł za mną, lekko zdziwiony. Nie uprzedziłam go o tej spontanicznej wizycie, ale skoro mama nie odbierała i nie odpisywała, musiałam coś zrobić. Nie dawało mi spokoju jej milczenie.

Przyszliśmy, bo się martwiliśmy – odezwał się Marek, próbując złagodzić atmosferę.

Barbara uniosła brew i skinęła głową w kierunku kuchni.

– No to już wiecie, że żyję.

Siedliśmy przy stole. Czajnik zagwizdał, a ona powoli, metodycznie przygotowywała herbatę, jakby czekała na odpowiedni moment, by zrzucić bombę.

– Mam teraz tyle pieniędzy, że nareszcie mogę być niezależna – powiedziała w końcu. – Nie muszę was już o nic prosić. Ani słuchać, ani się uśmiechać, kiedy nie mam ochoty.

– Ale przecież to nie o pieniądze chodzi – powiedział Marek cicho.

– Właśnie, że zawsze o to chodziło – warknęła. – I może wam się wydawało, że jestem ślepa i głucha, ale słyszałam te wasze szepty w kuchni. Jak się zrzucać, jak tłumaczyć dzieciom, że „babcia znowu potrzebuje”.

Zamilkła. A ja nagle poczułam, że ktoś właśnie przestawił całą moją rzeczywistość. Czy przez te wszystkie lata byliśmy dla niej tylko bankomatem?

Czy my ją zawiedliśmy?

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, a Marek siedział z nosem w laptopie, nie wytrzymałam.

– Nie rozumiem jej, Marek. Jakby to wszystko, co robiliśmy, nic nie znaczyło – powiedziałam, mieszając herbatę, która już dawno wystygła.

– Przecież mówiła, że chce mieć spokój. Może czuje się w końcu wolna – wzruszył ramionami, nawet na mnie nie patrząc.

– Wolna od czego? Od nas? Od wnuków? – głos mi zadrżał. – Może my naprawdę ją upokarzaliśmy… może ona tak to widziała. Te nasze pieniądze. Pomoc. Może to było dla niej jak łaska?

Marek spojrzał na mnie zniecierpliwiony.

– Kasia, daj spokój. Zawsze była dumna i zgorzkniała. Nigdy nie dziękowała. Pamiętasz, jak przyniosłaś jej leki za trzy stówy i powiedziała tylko: „Na przyszłość kup tańsze”?

– Ale to twoja matka, Marek – powiedziałam cicho. – Chociaż tyle moglibyśmy zrobić, żeby... nie czuła się gorsza.

Wstał, rzucił laptop na kanapę i zaczął krążyć po kuchni.

– Może powinna w końcu przestać zgrywać królową – warknął. – Wszyscy mamy problemy, ale jakoś nie robimy z tego tragedii. A ona? Odcięła się jak obrażona dziewczynka.

Siedziałam w milczeniu, czując narastające w piersi poczucie żalu. Może faktycznie zrobiliśmy coś nie tak. Może była dumna. Ale czy to znaczy, że zasłużyliśmy na takie traktowanie? Spojrzałam znów na ekran telefonu. Wiadomość sprzed dwóch dni, dalej nieprzeczytana: „Mamo, dzieci pytają, kiedy się z tobą zobaczą”.

To było podłe

Kolejnego dnia pojechałam do teściowej ponownie. Weszłam do klatki i stanęłam jak wryta. Teściowa rozmawiała z sąsiadką.

– Bo ty wiesz, Kryśka, ja się z nimi dusiłam – odezwał się nagle głos Barbary. – Z tą ich dobrocią, uśmiechami, jakby byli święci. A ja co? Żebrak? Wiecznie musiałam coś mówić, sugerować, prosić...

Zamarłam.

– Ale pomagali ci przecież, nie? – odezwała się druga kobieta.

– Pomagali, bo musieli! Bo byli młodzi, zarabiali, a ja byłam „starą matką z problemami”. Synowa? Taka porządna, zawsze z uśmiechem. Ale ja wiem, co ona sobie myślała. Że jestem kulą u nogi. Że lepiej byłoby, gdyby mnie nie było.

Coś we mnie pękło. W tamtym momencie nawet nie oddychałam. Oparłam się o balustradę, z trudem łapiąc powietrze.

– A teraz? Teraz mam pieniądze. Nie muszę się uśmiechać. Nie muszę grać. I nie muszę znosić Kasi – dodała jeszcze chłodno Barbara.

W gardle stanęła mi gula. Czyli całe te lata... udawała? A ja naprawdę się starałam.

Musiałam to wyjaśnić

Przez kilka dni mnie mogłam sobie znaleźć miejsca. W końcu nie wytrzymałam. Pojechałam do niej sama, bez uprzedzenia. Siedziała na kanapie z gazetą, jakby cały świat się nie walił.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho.

– Teraz? – uniosła brwi.

– Tak. Teraz.

Usiadłam naprzeciwko. Dłonie ścisnęłam tak mocno, że aż zdrętwiały. Nie chciałam od razu wyciągać tej podsłuchanej rozmowy. Najpierw... musiałam zrozumieć.

– Powiedz mi tylko jedno – zaczęłam powoli. – Czy naprawdę czułaś się przez nas upokorzona?

Zawahała się. Odłożyła gazetę, a jej twarz pierwszy raz od dawna straciła tę maskę obojętności.

– Codziennie – wyszeptała. – Każda pomoc, każdy wasz grosz przypominał mi, że sobie nie radzę. Że jestem słaba. Że muszę liczyć na łaskę własnego dziecka. Myślisz, że to łatwe?

– Ale przecież nie robiliśmy tego, żeby cię poniżyć! – poczułam, że głos mi drży. – Chcieliśmy pomóc. Jak rodzinie.

– A ja nie chciałam litości – wybuchła. – Tylko normalności! Żeby nie patrzono na mnie jak na ciężar. Żebyście przestali się zachowywać, jakbyście byli lepsi.

Patrzyłam na nią w milczeniu, rozbita. Po raz pierwszy mówiła o sobie. Bez złośliwości, bez zgryźliwości. Tylko... z bólem.

– Rodzina to też godność, Kasiu – dodała ciszej. – A ja jej przez lata nie miałam.

I wtedy zrozumiałam. Jej milczenie nie było karą. Było ochroną. Próbą odzyskania siebie. Ale dlaczego musiała to zrobić kosztem nas?

Nie będzie jak dawniej

To Marek zaproponował, że porozmawia z nią sam. Może czuł się winny, może chciał po prostu zamknąć temat. Pojechał do niej w sobotnie przedpołudnie. Wrócił późnym popołudniem – z twarzą bez wyrazu, jakby coś w nim pękło.

– I co? – zapytałam.

Usiadł ciężko na kanapie, patrzył gdzieś w przestrzeń. Długo milczał, aż w końcu powiedział:

– Zapytałem ją, dlaczego się tak oddaliła. Dlaczego nie przyszła do mnie, tylko odcięła się, jakbyśmy nic dla niej nie znaczyli. Wiesz co powiedziała?

Pokręcił głową, jakby wciąż próbował to pojąć.

– Powiedziała, że zawsze czuła, że jesteś zbyt dobra. Że z tobą wypada blado. I że nie umie cię lubić. Że ja... że byłem jej jedynym punktem zaczepienia, a potem... potem przestałem być tylko jej.

– Przestałeś być jej synem? – zapytałam cicho.

– Nie – westchnął. – Przestałem być jej własnością.

Spojrzał na mnie nagle z oczami pełnymi bólu.

– A wiesz, co jeszcze powiedziała? Że miłość, którą trzeba przyjmować z pokorą, nie jest żadną miłością.

Siedzieliśmy w ciszy. Oboje czuliśmy, że coś się skończyło – może nie rodzina, ale złudzenie, że można ją naprawić za wszelką cenę.

Katarzyna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama