Reklama

Kiedy wychodziłam za Kamila, nie sądziłam, że największym wyzwaniem naszego małżeństwa nie będą pieniądze, dzieci ani różnice charakterów, tylko... jego mama. Na początku wydawała się miła – ciepła kobieta z wiecznym uśmiechem i rękami pełnymi domowych przetworów. Szybko jednak zorientowałam się, że za jej serdecznością kryje się coś znacznie bardziej kontrolującego.

Myślałam, że to włamanie

Zorientowałam się przypadkiem. Wróciłam wcześniej z pracy, bo bolała mnie głowa. Chciałam tylko zaszyć się pod kocem i obejrzeć coś głupiego na platformie streamingowej. Kiedy podeszłam do drzwi, zauważyłam, że są uchylone. Serce mi zabiło mocniej. Przez moment pomyślałam, że ktoś włamał się do mieszkania. Weszłam cicho, zdjęłam buty i wtedy ją zobaczyłam.

Stała przy kuchennym blacie, z otwartą lodówką. W rękach miała mój jogurt. Mój, z malinami, którego Kamil nawet nie lubił.

– Mamo? – spytałam zdziwiona, nie kryjąc zaskoczenia.

Odwróciła się z uśmiechem, zupełnie jakby nic się nie stało.

– O, kochanie! Myślałam, że będziesz później. Wpadłam tylko sprawdzić, czy czegoś wam nie brakuje. Wiesz, te twoje obiady bywają trochę... no, skromne.

Zamurowało mnie. Nie wiedziałam, co bardziej mnie uderzyło – jej obecność bez zapowiedzi, czy ta uwaga o moim gotowaniu.

– Skąd masz klucz? – spytałam, ignorując resztę.

– Kamil mi dał, na wszelki wypadek. Gdyby coś się stało – odpowiedziała, jakby to było najoczywistsze na świecie.

Wrócił wieczorem. Gdy tylko przekroczył próg, rzuciłam:

– Dałeś swojej mamie klucz?

Spojrzał zaskoczony, potem zmieszany.

– No tak... ale tylko tak na wszelki wypadek.

– Serio, Kamil? Ona tu była. Sama. Bez pytania. Przeszukiwała lodówkę.

Wzruszył ramionami.

– Przesadzasz. Mama chce dobrze.

Ale ja już wiedziałam, że to się nie skończy dobrze.

To nie jest opieka, a inwigilacja

Od tamtego dnia zaczął się nowy rozdział w naszym życiu. Nie mieliśmy już mieszkania – mieliśmy przystanek tranzytowy dla jego mamy. Pojawiała się nagle, w najmniej odpowiednich momentach. Czasem w weekend, gdy jeszcze leżeliśmy w łóżku. Innym razem po pracy, kiedy marzyłam tylko o ciszy. Dzwonek? Po co. Przecież miała klucz.

Któregoś ranka, w sobotę, weszła do nas, kiedy chodziłam po mieszkaniu w starym podkoszulku, bez stanika. Otworzyłam lodówkę, a tu zza moich pleców:

– Ojej, znowu kupiłaś gotowce?

Aż podskoczyłam. Odwróciłam się gwałtownie. Stała w drzwiach kuchni, w kurtce, z siatką pełną zakupów.

– Mamo, co ty tu robisz?! – wrzasnęłam, zasłaniając się rękami.

– Dziecko, spokojnie, przecież nic takiego. Przyniosłam wam rosół i warzywa. I te twoje jogurty... bez sensu, same chemikalia. Sama zrobiłam kompot – powiedziała, jakby to był gest świętej.

Gdy Kamil się obudził, próbowałam z nim porozmawiać. Znowu.

– To nie jest normalne – powiedziałam. – Nie może sobie tak po prostu przychodzić, kiedy chce.

– Ale przyniosła zakupy, to miłe.

– Kamil! Ja chcę mieć dom. Prywatność. A nie wieczne kontrole twojej matki.

Westchnął, potarł twarz.

– Ona się martwi. Zawsze była opiekuńcza.

To nie jest opieka. To jest inwigilacja.

Patrzył na mnie długo, ale nic nie odpowiedział. I właśnie ta cisza bolała mnie najbardziej.

Pasztet i smalec zamiast hummusu

Zaczęłam zauważać, że coś się zmienia. Nie chodziło tylko o obecność teściowej. To, co zostawiała po sobie, mówiło więcej niż jej słowa. Na przykład lodówka – nasza mała strefa niezależności – nagle przestała być moja.

Otwierałam ją i widziałam, że coś jest inaczej. Moje produkty przesunięte, jogurty zniknęły, za to pojawiły się te z innej marki – „zdrowsze”, jak mawiała. Mleko roślinne zamienione na krowie, z wiejskiej mleczarni. Marchewki obrane i wrzucone do pojemnika z naklejką „do zupy”. Wszystko pachniało nią. Nawet gdy jej nie było, czułam, że była.

– Kamil, ja nie mogę tak funkcjonować – powiedziałam kolejnego wieczoru, patrząc na niego, gdy pił herbatę z nowego kubka, który też „ktoś” przyniósł.

– Znowu chodzi o lodówkę?

– Nie. Chodzi o to, że nie czuję się tu jak u siebie. Ona tu buszuje pod naszą nieobecność. Przestawia rzeczy. Zmienia je.

– To tylko jedzenie.

– Nie, to symbol. Ona wchodzi w naszą przestrzeń. Niby pomaga, ale przy okazji ocenia i poprawia po mnie.

Wzruszył ramionami.

– Może przesadzasz?

Wiedziałam, że nie. Kiedy kolejnego dnia wróciłam z pracy, a w lodówce nie było już mojego hummusu, tylko pasztet i smalec, miałam ochotę krzyczeć. Włożyła mi do środka całą siebie – swoje gusta, swoją władzę, swoje oczekiwania. A ja miałam tylko przełknąć.

Grzebała nawet tam

Nie wiem, kiedy dokładnie to zauważyłam. Może wtedy, gdy worek na śmieci był związany inaczej niż zawsze? Albo kiedy zniknęła pusta paczka po moich ulubionych czekoladkach, których Kamil nigdy nie ruszał. Początkowo myślałam, że może to przypadek, może Kamil wyrzucił coś inaczej. Ale zaczęło się układać w schemat.

Pewnego dnia zostawiłam pustą butelkę po winie w górnej części kosza, tuż pod pokrywką. Była wieczorna kolacja z koleżanką, nic wielkiego. Nazajutrz butelka zniknęła. A Kamil był w pracy cały dzień. I ja też.

– Kamil, czy twoja mama tu była? – zapytałam, starając się zachować spokój.

– Chyba tak. Mówiła, że chce wpaść na chwilę. Czemu?

– Czemu? Bo grzebie w naszych śmieciach! Sprawdza, co jemy, co pijemy, jakie mamy nawyki.

Kamil zmarszczył brwi.

– No przestań, może po prostu wyrzuciła coś, żeby pomóc?

– Nie, ona analizuje. Ocenia. Pamiętasz, jak ostatnio rzuciła: „Widzę, że lubicie słodycze, po trzech batonach dziennie to się łatwo przytyje”? Skąd niby wiedziała? Zamilkł.

Następnego dnia zostawiłam w śmieciach pustą paczkę po zabezpieczeniu. Ciekawość mnie zżerała, ale nie byłam przygotowana na konfrontację. I słusznie. Dwa dni później teściowa zapytała mnie z pozorną niewinnością:

– A wy myślicie o dzieciach w ogóle?

Wtedy wiedziałam już na pewno – śledziła nas. Cicho. Uparcie. Z przekonaniem, że ma do tego prawo.

Założyłam kamerkę

Zawsze uważałam, że szuflady są czymś bardzo intymnym. Trzymasz tam rzeczy, które nie są dla świata – zdjęcia, stare listy, bieliznę, paragony, ładowarki i drobiazgi, które mają znaczenie tylko dla ciebie. Dlatego kiedy zauważyłam, że w szufladzie z moją biżuterią kolczyki leżą inaczej niż je zostawiłam, coś we mnie zadrżało.

Najpierw próbowałam wmówić sobie, że może sama je przestawiłam. Może się śpieszyłam, może dzieci sąsiadów hałasowały i się rozkojarzyłam. Ale potem było już tylko gorzej. Krem, który trzymałam w szufladzie w łazience, był odkręcony. Mój zeszyt z zapiskami o pracy leżał otwarty na innej stronie niż ostatnio. Nawet bielizna była inaczej poskładana.

Nie wytrzymałam. Założyłam małą kamerkę w salonie, skierowaną na korytarz i drzwi do sypialni. Kamil nie wiedział. Miałam wyrzuty sumienia, ale czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu. Kilka dni później, gdy przeglądałam nagranie, poczułam gulę w gardle.

Teściowa weszła, zdjęła buty, rozejrzała się, jakby sprawdzała, czy wrócimy. Potem poszła prosto do sypialni. Zniknęła z kadru na kilka minut. Gdy wróciła, niosła w ręku coś, co wyglądało jak mój notes. Przekartkowała go, uśmiechnęła się pod nosem i odłożyła z powrotem.

Tego wieczoru nie powiedziałam nic. Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w ziemniakach. Patrzyłam na Kamila i zastanawiałam się, ile jeszcze mogę znieść.

Stawiam granice

Zrozumiałam, że jeśli teraz się nie postawię, nigdy nie będę miała normalnego życia. Nie chodziło już tylko o teściową. Chodziło o mnie. O moje poczucie godności, o granice, które zostały brutalnie przekroczone. Bałam się konfrontacji, ale jeszcze bardziej bałam się tego, że któregoś dnia obudzę się całkowicie niewidzialna w swoim własnym domu.

Wieczorem, kiedy Kamil wrócił z pracy, poprosiłam go o rozmowę. Bez emocji, bez krzyku, pokazałam mu nagranie z kamery.

– Wiesz, co to znaczy? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.

Spuścił głowę. Długo milczał.

– Nie wiedziałem, że aż tak... że wchodzi do naszej sypialni...

– Bo nie chciałeś wiedzieć. Bo łatwiej było udawać, że mama tylko się troszczy.

– Masz rację – powiedział cicho. – Przepraszam.

Następnego dnia pojechaliśmy razem do jego mamy. Usiadłam z nią przy stole i powiedziałam wszystko. Spokojnie, rzeczowo, bez wyrzutów. Że nie życzę sobie wizyt bez zapowiedzi. Że ma oddać klucz. Że to nasze życie i nasz dom.

Obraziła się. Kamil oddał mi klucz do naszego mieszkania. Po raz pierwszy poczułam, że jesteśmy drużyną. Nie mówię, że wszystko się zmieniło. Ale przynajmniej znowu czuję się u siebie. I wiem jedno – prywatność to nie luksus. To konieczność. I trzeba o nią walczyć.

Monika, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama