„Teściowa dała mi krem przeciwzmarszczkowy pod choinkę. Upokorzyła mnie z uśmiechem na ustach”
„– Przesadzam? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Przesadzam, że nie mam już siły udawać, że wszystko jest w porządku? Że nie czuję się jak śmieć za każdym razem, kiedy się widzimy?”.

Nie wiem, czy to ja jestem zbyt wrażliwa, czy po prostu zbyt długo dawałam się traktować jak powietrze. Ale wiem jedno – Danuta nigdy mnie nie lubiła. Od początku. Może nie mówiła tego wprost, ale przecież nie trzeba mówić, żeby dać komuś do zrozumienia, że nie jest mile widziany.
Mam męża – Piotra – i dwójkę dzieci: Natalkę i Stasia. Pracuję w marketingu, co chyba Danucie – mojej teściowej – też nie pasuje, bo nie jestem „nauczycielką albo księgową jak porządna kobieta”. Ona, dystyngowana emerytowana farmaceutka, zawsze patrzyła na mnie z góry, z tym swoim uśmieszkiem, jakby mówiła: „No, Piotruś, mógłbyś sobie lepszą znaleźć”.
Przez lata próbowałam się przypodobać. W tym roku znowu Wigilię robiliśmy u nas. Bo „u Karoliny jest dużo miejsca”, jak powiedziała teściowa, a tak naprawdę – bo jej córka Agnieszka woli spokój i nie lubi się babrać w jedzeniu. No to znowu ja. Zakupy, gotowanie, choinka, sprzątanie. I wieczne napięcie w żołądku: czy znowu coś powie? Czy znowu mnie upokorzy? Czy Piotr wreszcie stanie po mojej stronie?
Ten prezent był podły
– No to czas na prezenty! – zawołała Agnieszka, klaszcząc w dłonie. Dzieci rzuciły się pod choinkę, piszcząc z ekscytacji, a ja ledwo utrzymałam uśmiech.
Siedziałam na dywanie, kiedy Piotr podał mi elegancką torebkę prezentową od jego mamy. Otworzyłam ją z udawaną ciekawością. W środku – luksusowy krem przeciwzmarszczkowy. Z tych „na pierwsze oznaki starzenia”. I karteczka: „Profilaktyka to podstawa. Uściski – Danusia”.
– Myślałam, że ci się przyda… no wiesz, lepiej zapobiegać – powiedziała Danuta tym swoim miękkim, przesłodzonym tonem. – Skóra po trzydziestce szybko traci jędrność.
Zastygłam z tubką w ręce. Czułam, jak serce wali mi w skroniach. Wszyscy milczeli. Piotr udawał, że coś poprawia przy choince. Agnieszka unikała mojego wzroku.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, jak automat.
Danuta uśmiechnęła się z satysfakcją, jakby właśnie wygrała jakąś grę. W jej oczach był ten znajomy błysk: „zobacz, Karolinko, znowu cię upokorzyłam, a ty nawet nie drgniesz”. W środku kipiałam.
Mąż nie widział problemu
– Możemy porozmawiać? – syknęłam do Piotra, gdy ostatni goście wyszli, a dzieci zajęły się nowymi zabawkami.
– Karola, teraz? Jest prawie północ... – mruknął, zdejmując koszulę i rozpinając pasek od spodni.
– Tak, teraz. – Stałam w progu sypialni z tym cholernym kremem w dłoni. – Widziałeś, co mi dała?
– No... krem. I co z tego?
– Piotr, ty to na serio mówisz? – podeszłam do niego, trzymając tubkę przed twarzą. – Wiesz, ile on kosztuje? I co symbolizuje? „Profilaktyka”? Twoja matka właśnie dała mi sygnał, że się starzeję. W Wigilię.
– Karolina, przesadzasz. Może chciała dobrze. Dbasz o siebie, ona to widzi. Może... może po prostu myślała, że się ucieszysz.
– Ucieszę?! – parsknęłam. – Od lat mnie ignoruje, traktuje z góry, a ty wciąż ją bronisz. Zawsze jesteś między nami, ale nigdy przy mnie.
– No bo nie chcę wojny!
– A ja mam się wiecznie poświęcać?! Kiedy wreszcie zobaczysz, że ona mnie nienawidzi?
Piotr milczał. W jego oczach widziałam zmęczenie, ale i tę znajomą ucieczkę: „nie teraz”, „nie drąż”. Tylko że we mnie już się gotowało.
– Nie chodzi tylko o krem. Chodzi o ciebie. O to, że jak zwykle siedzisz cicho.
Odwróciłam się i wyszłam z sypialni. Nawet nie próbował mnie zatrzymać.
Obgdadywały mnie
Drugiego dnia świąt udawałam, że sprzątam, choć w rzeczywistości bezmyślnie wycierałam ten sam blat chyba dziesiąty raz. W pokoju za drzwiami wciąż siedziały Danuta i Agnieszka. Wino w kieliszkach, migające światełka na choince, śmiechy. Chciałam już wyjść, ale wtedy usłyszałam swoje imię.
– ...Karolina. No naprawdę, nie rozumiem, co Piotr w niej widzi – mówiła Danuta. Jej głos był spokojny, prawie rozbawiony. – Zmarszczki w jej wieku... i ta maniera. Wszystko na pokaz. I ta wieczna potrzeba aprobaty. Jak dziecko.
– Mamo, no... ale dzieci mają fajne – dodała Agnieszka. – Poza tym Piotr chyba naprawdę ją kocha.
– Kochanie, mężczyźni są prości. Wystarczy, że ktoś ugotuje obiad, zrobi pranie, pomizia go po plecach, i już mają „miłość”. A potem, po czterdziestce, budzą się i nie wiedzą, z kim są.
Miałam ochotę wejść tam i rzucić tym kremem o ścianę. Ale coś mnie zatrzymało. Może dlatego, że po raz pierwszy usłyszałam na głos to, co zawsze czułam między słowami. Nie wytrzymałam. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju. Obie zamarły.
– Wszystko słyszałam – powiedziałam spokojnie. I to był ten moment, w którym ich uśmiechy zamarły.
Przestałam być miła
– Karolina, kochanie, to nie było tak... – zaczęła Danuta, jakby występowała na scenie. Nawet rękę teatralnie położyła sobie na piersi.
– Nie mów do mnie „kochanie” – przerwałam jej lodowato. – Nigdy nawet nie próbowałaś mnie polubić.
– Ależ ja... – zaczęła znowu, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Od dnia, kiedy poznałam Piotra, traktowałaś mnie jak wroga. Jak intruza. Najpierw spojrzenia. Potem komentarze. Te twoje „życzliwe” uwagi, „dobre rady”, przytyki, westchnięcia. A teraz jeszcze ten krem. W Wigilię. Wiesz, co to było? To było zwykłe upokorzenie.
– Karolina, uspokój się – wtrąciła się Agnieszka. – Naprawdę przesadzasz. Mama nie miała złych intencji.
– Przesadzam? – spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Przesadzam, że nie mam już siły udawać, że wszystko jest w porządku? Że czuję się jak śmieć za każdym razem, kiedy się widzimy?
– Jesteś przewrażliwiona. Wszystko bierzesz do siebie – mruknęła Danuta chłodno.
– Może. Ale przynajmniej jestem szczera. A nie ukrywam pogardy pod uśmieszkiem i kartką z napisem „profilaktyka”.
Stały obie w ciszy, niezdolne do reakcji. Ja trzęsłam się ze złości.
– Wiesz co? Mam dość. Dość udawania, że jesteśmy rodziną.
Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam na zimowe powietrze. Potrzebowałam oddechu. I przestrzeni.
Mąż mnie przeprosił
Piotr zebrał się do rozmowy następnego dnia po południu.
– Karola, możemy pogadać?
– Właściwie to powinniśmy.
Wszedł do pokoju z opuszczoną głową i miną zbitego psa. Usiadł przy stole, dokładnie tam, gdzie dzień wcześniej jego matka wygłaszała swoje złote myśli.
– Przepraszam – powiedział od razu. – Nie zareagowałem, nie obroniłem cię. Masz rację.
Spojrzałam na niego bez słowa.
– Wiem, że ona cię traktuje jak kogoś obcego. I wiem, że od lat próbujesz to znosić. Tylko… ja po prostu nie wiem, jak to zmienić. Ona się nie zmieni.
– Wiem – przytaknęłam. – Ale ty możesz się zmienić. Możesz przestać udawać, że nic się nie dzieje.
– Karolina, ja też mam dość udawania. Tych teatrzyków przy stole. Tej wiecznej gry pozorów. Ale to moja matka. I… jakoś nie umiem postawić jej granic.
– A ja nie mam już siły tłumaczyć ci, jak bardzo mnie to rani – powiedziałam cicho. – Wczoraj wyszłam, bo poczułam się jak nic. Jak dekoracja. A ty siedziałeś obok i milczałeś.
Piotr spuścił głowę.
– Chcę to naprawić. Może nie umiem, ale chcę.
– To zacznij od postawienia granicy. Bo jeśli tego nie zrobisz, ja postawię swoją. I nie wiem, czy za nią jeszcze będzie miejsce dla was wszystkich.
Usiadł ciężko na krześle, jakby dopiero teraz zrozumiał, że coś naprawdę się skończyło.
Karolina, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa się obraziła, bo ubrałam sztuczną choinkę. Według niej święta powinny pachnieć lasem, a nie plastikiem”
- „Nasze święta były smutne jak zawsze. Wizyta samotnej sąsiadki dodała im trochę utraconej magii”
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”

