„Teściowa daje mi stare łachy i żąda wdzięczności. Zaciskam zęby i pieję z zachwytu, bo spadek czeka za rogiem ”
„Wiedziałam, że to nie był żart. To było coś więcej. Komentarz, porównanie, może nawet ocena. Patrzyłam na te ciuchy i czułam, jak ogarnia mnie fala wstydu i złości”.

- Redakcja
Nie wiem, czy wszystkie teściowe mają dar do pakowania w zwykły gest całej palety złośliwości, ale moja była w tym prawdziwą mistrzynią. Z pozoru drobny prezent, „z potrzeby serca”, a w środku ukłucie jak szpilka – może nie od razu śmiertelne, ale wystarczająco celne, żeby zostawić ślad. Z reguły starałam się to ignorować. Przymykałam oczy, uśmiechałam się, udawałam, że nie rozumiem aluzji. Jednak tym razem coś we mnie pękło.
To był zwyczajny niedzielny obiad u nich. Pachniało pieczenią, Andrzej jak zwykle łowił ziemniaki z miski, a teściowa krążyła wokół stołu z miną męczennicy. Po jedzeniu zaprosiła mnie do swojego pokoju, gdzie czekało na mnie wielkie kartonowe pudło. Otworzyłam je z ciekawością, ale kiedy tylko zobaczyłam zawartość, coś mi się zacisnęło w żołądku.
– To rzeczy, które nosiłam, kiedy byłam w twoim wieku – powiedziała z uśmiechem, który równie dobrze mógł być grymasem.
Wiedziałam, że to nie był żart. To było coś więcej. Komentarz, porównanie, może nawet ocena. Patrzyłam na te ciuchy i czułam, jak ogarnia mnie fala wstydu i złości.
Nie mogłam tego przełknąć.
Próbowałam się uśmiechnąć
– Otwórz, zobaczysz, może coś ci się spodoba – powiedziała, jakby to była rzecz najzwyklejsza na świecie.
Spojrzałam na brązowy karton. Trochę zakurzony, ledwo domknięty, owinięty sznurkiem. Zerwałam go, podniosłam wieko i zajrzałam do środka. Pierwsze, co zobaczyłam, to błyszcząca bluzka z lat dziewięćdziesiątych. Jakaś cekinowa tragedia. Potem spódnica w panterkę. I jeszcze spodnie dzwony – z poliestru, zaciągnięte, trochę wyblakłe.
– No... ciekawe rzeczy – wymamrotałam, próbując się uśmiechnąć.
– Tak się kiedyś nosiło. Ja w tym szłam na randki – powiedziała z dziwną dumą
Mąż, który właśnie wszedł z kuchni, roześmiał się.
– Mama, ty to masz pomysły. Przecież Justyna nie ubierze się jak gwiazda disco polo – zażartował.
Teściowa uśmiechnęła się krzywo. Ale ja... ja już wiedziałam, że to nie był prezent. To było porównanie. Moja figura, mój styl, mój gust – wszystko poddane cichej ocenie.
– Nie szkodzi, że nie wszystko się spodoba – dodała szybko. – Ale dobrze byłoby, żebyś zobaczyła, jak wtedy wyglądała prawdziwa kobiecość.
– Mamo... – Andrzej próbował ją uciszyć.
A ja? Ja po prostu zamknęłam pudło i powiedziałam cicho:
– Dziękuję. Zaniosę to do samochodu.
W głowie już podjęłam decyzję.
Byłam wściekła
W samochodzie panowała cisza. Andrzej odpalił silnik i ruszyliśmy w stronę domu. Pudło z ubraniami zajmowało całe tylne siedzenie. Czułam ciężar tych wszystkich niewypowiedzianych słów, które siedziały między mną a teściową.
– No weź, nie złość się – powiedział w końcu Andrzej, spoglądając na mnie kątem oka.
– Nie złoszczę się – odpowiedziałam, ale głos mi zadrżał.
– Przecież mama chciała dobrze. Takie wspomnienia, wiesz… W jej stylu.
– Tak, tylko że przy okazji dostałam komunikat, że kiedyś kobiety wyglądały inaczej, lepiej. Przecież słyszałeś.
– No tak, ale nie musisz się tym przejmować. Ty jesteś super.
Parsknęłam śmiechem.
– Dzięki. Ale wiesz co? Ja nie potrzebuję, żeby mnie porównywali z twoją matką sprzed trzydziestu lat. Ani żeby ktoś mi podsuwał wyciągnięte spódnice jako wzór kobiecości.
– No dobra, może rzeczywiście przesadziła.
– Przesadziła? Ona robi to za każdym razem. Zawsze jakiś komentarz, jakaś aluzja. Zawsze o włosach, o paznokciach, o mojej pracy, teraz o ubraniach. To nie był prezent. To był pretekst, żeby znów dać mi do zrozumienia, że się nie nadaję.
Spojrzał na mnie, potem znów na drogę.
– Co chcesz z tym zrobić?
– Wyrzucę. Do kontenera. I tyle.
Nie odpowiedział. Ale ja już nie potrzebowałam jego zgody.
Poczułam ulgę
Dwa dni później stanęłam z pudłem przy kontenerze, który zawsze mijałam, idąc na zakupy. Tego dnia nie miałam zakupów. Miałam misję. Pudło było ciężkie, ale niosłam je z uporem. Jakby w środku były nie ubrania, tylko cała moja złość, cały ten żal, którego nigdy nie wypowiedziałam na głos. Podeszłam do stalowej skrzyni i się uśmiechnęłam. Cóż, może chociaż komuś innemu się przydadzą. Zaczęłam wrzucać ubrania pojedynczo, żeby nie zablokować wlotu. Cekinowa bluzka – poszła pierwsza. Spódnica w panterkę – za nią. Płaszcz z watoliny, który śmierdział starą szafą – też.
– Przepraszam panią… – usłyszałam nagle za plecami.
Odwróciłam się gwałtownie. Starszy mężczyzna patrzył na mnie niepewnie.
– Czy pani to wyrzuca?
– Tak. Do kontenera.
– Bo... wie pani, moja żona czasem bierze te rzeczy. Przerabia. Mogę je zabrać?
Zawahałam się tylko chwilę. Pokiwałam głową.
– Jasne. Proszę bardzo.
Uśmiechnął się z wdzięcznością i zaczął pakować ubrania do swojej torby. Patrzyłam, jak znika w alejce, niosąc resztki cudzej nostalgii. A ja... poczułam ulgę. Wracając do domu, czułam się lżejsza. Jakbym zostawiła tam nie tylko ciuchy, ale i część tego ciężaru, który w sobie nosiłam. Ale wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. To pudło to był tylko objaw. Problem był głębiej.
Postawiłam granicę
Wieczorem Andrzej wszedł do sypialni, kiedy właśnie smarowałam dłonie kremem.
– Gdzie jest to pudło? – zapytał od progu.
– W kontenerze. Albo raczej u jakiegoś starszego pana, którego żona przerabia ubrania.
Zmarszczył brwi.
– Serio wyrzuciłaś to?
– A co miałam zrobić? Trzymać to w szafie jako pamiątkę?
– Nie musisz tego tak odbierać...
– Ale tak to odebrałam. I mam do tego prawo.
Usiadł ciężko na łóżku. Milczał przez chwilę, wpatrzony w podłogę.
– Wiesz, mama się zmienia. Starzeje się, może trochę gorzknieje, ale…
– Twoja mama nigdy mnie nie zaakceptowała. Próbowałam się przypodobać, próbowałam być „miła”, cierpliwa, grzeczna. A ona i tak zawsze znajdzie coś, żeby mi wbić szpilkę.
– Ale to nie znaczy, że masz ją odrzucać. To moja matka.
– A ja jestem twoją żoną. Czy ty kiedykolwiek jej powiedziałeś, żeby przestała?
Spojrzał na mnie. Cisza zawisła w powietrzu.
– Nie... – przyznał w końcu. – Może nie potrafiłem.
– No właśnie. I dlatego ja musiałam to zrobić za ciebie. Może pierwszy raz postawiłam granicę.
Wstałam i podeszłam do okna. Z zewnątrz dochodził cichy szum miasta. Spojrzałam na swoje odbicie w szybie.
– Już nie jestem tą dziewczyną, co kiedyś. I nie zamierzam się zmieniać.
Nie odpowiedział.
Zdziwiłam się
Minęło kilka dni, zanim zadzwoniła. Widziałam jej imię na ekranie i przez chwilę chciałam nie odbierać. A potem wzięłam głęboki oddech i przesunęłam palcem.
– Halo?
– Justynko, to ja – teściowa. – Czy mogę cię o coś zapytać?
– Słucham.
– Chciałam się tylko dowiedzieć, co się stało z tymi ubraniami, które ci dałam.
Cisza po drugiej stronie była napięta. Czułam ją na karku jak podmuch zimnego powietrza.
– Oddałam je – powiedziałam spokojnie. – Do kontenera. Albo raczej... komuś, kto bardziej je doceni.
– Aha... – odchrząknęła. – Czyli nie były ci potrzebne?
– Nie. I szczerze mówiąc, nie czułam się z tym dobrze. To nie był dla mnie prezent, mamo.
– Nie chciałam cię urazić.
– Ale uraziłaś. Bo ciągle to robisz. Zamiast zapytać, co lubię, jak się czuję, co mnie interesuje – dostaję sygnały, że nie spełniam jakiegoś twojego wyobrażenia.
Znów cisza.
– Ja... chyba nie potrafię inaczej.
– Może warto spróbować. Albo, chociaż przestać mnie ocen… przestać próbować mnie zmieniać.
Zaskoczyła mnie odpowiedź.
– Dobrze. Postaram się. Ale… może kiedyś ci pokażę album. Tam są zdjęcia, jak wtedy wyglądałam. Nie po to, żeby porównać. Tylko... żebyś wiedziała.
Zdziwiłam się.
– Tak, może kiedyś.
Rozłączyłam się, nie do końca wiedząc, co właśnie się wydarzyło.
Nie oczekiwałam cudów
Nie wiem, czy coś się zmieniło. Może tylko odrobinę. Może tyle, ile potrzeba, by zacząć oddychać lżej. Teściowa już nie komentowała mojego stroju przy kolejnej wizycie. Nie było aluzji, spojrzeń z ukosa. Może pierwszy raz poczuła, że mogę się postawić. A może po prostu coś do niej dotarło. Nie oczekuję cudów. Nie wierzę w nagłe przemiany. Ale wiem, że to, co zrobiłam, było dla mnie. Że granica, którą postawiłam, była konieczna. Nie po to, żeby kogoś zranić, ale żeby ochronić siebie. I wiecie co? To nie były tylko ubrania. To był symbol. Kiedy ten starszy pan wynosił tamto pudło spod kontenera, miałam wrażenie, jakby wynosił coś znacznie większego. Czasem trzeba po prostu oddać coś, co nie jest nasze. Nawet jeśli ktoś twierdzi, że robi to „z serca”. Bo ja też mam swoje serce. I wreszcie zaczęłam go słuchać.
Justyna, 31 lat
Czytaj także:
- „Pojechałam z przyjaciółmi na wakacje do Chorwacji. Wróciliśmy totalnie spłukani i obrażeni na siebie”
- „Siostra dostała od rodziców pieniądze na auto. Ja dostałam nędzny koszyk z warzywami z ogródka”
- „Na wakacjach mąż dawał mi kieszonkowe. Spaliłam się ze wstydu, gdy nie chciał mi dołożyć 5 zł do gofra”

