„Teściowa ciągle mnie ganiła, ale nie to było najgorsze. Ta wiedźma udowodniła mi, że jest lepszą matką i żoną ode mnie”
„Na początku naprawdę byłam wdzięczna. Gotowała, prała, zabawiała dziecko, kiedy chciałam się wykąpać. Ale szybko zaczęły się drobiazgi. Takie, które tylko ja zauważałam. Spojrzenia, westchnięcia i komentarze. Z dnia na dzień było coraz gorzej, aż nie wytrzymałam”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłam, że po trudach przychodzi nagroda. Że jak człowiek się postara, to zasłuży. A ja się starałam. O miłość z Arkiem, o ciążę, o dom, który wzięliśmy na kredyt – małe mieszkanie z widokiem na plac zabaw. Miało być nasze nowe, wspólne życie. Miało być dobrze. Arek był skryty, nie mówił dużo, ale zawsze myślałam, że mogę na nim polegać. Kiedy dowiedzieliśmy się, że jestem w ciąży – po dwóch latach starań – płakałam ze szczęścia. On tylko uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
Poród był długi. Potem było jeszcze gorzej. Zmęczenie, lęk, płaczące dziecko i ja – ciągle sama. Moja mama mieszkała daleko. Przyjaciółki? Zajęte, pochłonięte swoim życiem. Arek… wracał z pracy i zasypiał przed telewizorem. A ja wędrowałam po mieszkaniu z noworodkiem na rękach, czując się coraz bardziej przezroczysta. Wtedy zadzwoniłam do mamy. Głos mi drżał.
– Na szczęście jego mama przyjeżdża. Może chociaż ona mi pomoże… – wyszeptałam.
Teściowa pojawiła się dzień później. Z torbą, ciastem drożdżowym i uśmiechem, który wydawał się ciepły. Byłam jej wdzięczna. Jeszcze nie wiedziałam, że właśnie wtedy zaczęłam tracić swoje życie.
Zaczęło mi to przeszkadzać
– Zostań jeszcze na weekend, mamo, będzie nam raźniej – rzucił Arek przy kolacji, z uśmiechem na twarzy.
Siedzieliśmy przy stole we trójkę, a ja poczułam, jak wszystko we mnie się zaciska. Miała zostać tylko na kilka dni. Mijał właśnie dziewiąty.
– Jasne – odpowiedziała Irena, jakby to było jej mieszkanie. – Przyda wam się moja pomoc.
Nie odpowiedziałam nic. W głowie miałam jedną myśl: znowu się nie odezwałaś. Na początku naprawdę byłam wdzięczna. Gotowała, prała, zabawiała dziecko, kiedy chciałam się wykąpać. Ale szybko zaczęły się drobiazgi. Takie, które tylko ja zauważałam. Spojrzenia, westchnięcia i komentarze.
– Dlaczego karmisz go co dwie godziny? – zapytała pewnego ranka, patrząc na mnie jak na niedoświadczoną amatorkę.
– Bo tak zaleciła położna… – zaczęłam.
– U nas to dziecko spało po jedzeniu cztery godziny. Może się nie najada? – rzuciła z troską, która miała w sobie coś chłodnego.
Zdobyłam się na wymuszony uśmiech. I znów nic nie powiedziałam. Gdy próbowałam porozmawiać z Arkiem, był zaskoczony.
– Chciałam tylko zapytać, kiedy twoja mama planuje wrócić do siebie… – zaczęłam nieśmiało, gdy wieczorem leżeliśmy razem w łóżku.
– Przecież ci pomaga. Czego jeszcze chcesz? – odparł, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nic… – skłamałam.
I zrozumiałam, że będę w tym sama. Że to już nie jest „na chwilę”. A jeśli się odezwę – to ja wyjdę na czepialską, niewdzięczną, zmęczoną. A ona? Na anioła.
Czułam się zbędna
Zaczęło się od szafek. Pewnego ranka sięgnęłam po kawę – nie było jej. Ani kubka, ani kawy, ani cukru w miejscu, gdzie zawsze były. Wszystko poprzestawiane.
– Przeorganizowałam kuchnię, teraz jest bardziej funkcjonalnie – powiedziała z dumą Irena, gdy zapytałam, co się stało.
– Ale ja się w tym teraz gubię – spróbowałam łagodnie.
– Przyzwyczaisz się. Matki muszą mieć porządek, inaczej zwariują.
I znów to jej „wiem lepiej”. Jakbym była uczennicą, a nie matką własnego dziecka. Z dnia na dzień było tego coraz więcej. Przestawiła łóżeczko dziecka, gotowała rzeczy, których nie lubiłam, ustalała mi plan dnia.
– Dzisiaj nie wychodź z nim, wieje – rzuciła pewnego ranka.
– Ale lekarz mówił, że spacer to podstawa…
– Lekarze mówią różne rzeczy, a ja wychowałam dwójkę i wiem lepiej – ucięła.
Tego wieczoru, kiedy zabrała mi dziecko z rąk, bo „nie tak je tulę”, pękło coś we mnie.
– To moje dziecko. Proszę pozwolić mi samej decydować – powiedziałam ostro, czując, jak drżą mi dłonie.
Zawahała się tylko na moment.
– Moje dziecko też wychowałam i jakoś żyje. Gdybyś miała więcej doświadczenia, nie musiałabym tu być.
Zamilkłam. A potem, przez cały wieczór, czułam się jak ktoś niepotrzebny. Jak dodatek. Własna matka była za daleko, a mąż... nie istniał w tej rozmowie. Zaczęłam się zastanawiać, czy w tym domu jeszcze jestem żoną i matką, czy tylko lokatorką.
Musiałam działać bez niego
Zbierałam się w sobie przez całą noc. W głowie układałam zdania, które miały być spokojne, rzeczowe, pełne szacunku. Tylko że gdy rano weszłam do kuchni i zobaczyłam, jak Irena karmi moje dziecko łyżeczką kaszki, którą sama ugotowała, bez pytania, poczułam, że nie dam już rady. Wzięłam głęboki wdech i zadzwoniłam do Arka.
– Musimy pogadać. Po pracy, proszę, nie siadaj od razu do telewizora.
– Okej – mruknął. Brzmiał na zmęczonego.
Wieczorem siedzieliśmy na kanapie. Dziecko spało, a Irena w swoim pokoju oglądała serial.
– Arek, ja już nie daję rady – zaczęłam cicho. – Twoja mama... Ona się wtrąca we wszystko. Przestawia, decyduje, co jemy, jak wychowuję nasze dziecko. Przestaje czuć, że to mój dom.
Spojrzał na mnie jak na dziecko, które przesadza.
– Ale przecież pomaga. Gotuje, sprząta, zajmuje się małym… A ty i tak jesteś ciągle zmęczona i niezadowolona.
– Bo nie mam żadnej przestrzeni. Żadnego głosu. To nasz dom. A ja czuję się tu jak gość. Jak intruz.
– Bez niej nie dałabyś sobie rady – uciął. – Po prostu się ogarnij.
Zaniemówiłam. Tyle miałam w sobie nadziei, że on zrozumie. Że choć raz powie: „Masz rację, pogadam z nią”. Ale on wybrał ją. W tej jednej chwili poczułam, że jestem całkowicie sama. I że jeśli chcę odzyskać cokolwiek – muszę działać bez niego.
Byłam bezsilna
Zaczęłam zamykać się w sypialni. To było jedyne miejsce, gdzie jeszcze mogłam oddychać. Arek wieczorami siedział z matką, oglądali wiadomości, śmiali się, komentowali. Ja karmiłam dziecko, przewijałam, śpiewałam mu, tuliłam, i tylko czasem zerkałam przez uchylone drzwi. Jakby do innego świata.
Nie odzywałam się już do teściowej, jeśli nie musiałam. Przestałam komentować, sprzeciwiać się. Nauczyłam się znikać. Rano, gdy ona wchodziła do kuchni, ja już byłam w sypialni. Wieczorem, gdy ona wychodziła z łazienki, ja już tam siedziałam. Dzwoniłam do mamy, ale nie mówiłam nic, co miało sens.
– Kochanie, a jak się czujesz? – zapytała raz, czule.
Zawahałam się.
– Dobrze. Po prostu… zmęczona – odpowiedziałam.
To nie było kłamstwo. Byłam zmęczona. Tym, że nie umiałam się odezwać. Że dawałam sobą rządzić. Że pozwoliłam, by mój dom przestał być mój. Chciałam jej powiedzieć wszystko: że Arek mnie nie rozumie, że jego matka zagarnia każdy kąt, że ja już nie wiem, czy mam prawo decydować o własnym dziecku. Ale głos mi ugrzązł w gardle. Bałam się, że jak zacznę mówić, to się rozsypię. Więc tylko przytuliłam się do dziecka i zamknęłam oczy. I tak mijały dni.
Wiedziałam już wszystko
To była sobota. Wyszłam na chwilę do sklepu po pieluchy. Gdy wróciłam, dziecko leżało w łóżeczku, a teściowa coś do niego mówiła wysokim, przerysowanym tonem. Usłyszałam, jak mówi:
– Mamusia zaraz pójdzie spać, a ty zostaniesz z babcią, prawda?
Zamrugałam. Co ona mówiła?
– Proszę przestać. Nie decyduje pani, kiedy i z kim moje dziecko śpi – powiedziałam szorstko.
Spojrzała na mnie z oburzeniem.
– No naprawdę, Emilia. Znowu fochy? Kiedyś byłam dla was pomocą, teraz się mnie czepiasz o wszystko?
Nie odpowiedziałam. Wzięłam dziecko na ręce i zamknęłam się w sypialni. Wieczorem, gdy Arek wrócił, nie czekałam aż się rozsiądzie. Stałam przy drzwiach. Gotowa.
– Musimy porozmawiać.
– Znowu o matce? – westchnął.
– Nie, o nas. O mnie. Bo mnie już tu prawie nie ma. Znikam każdego dnia. I jeśli ona zostaje, ja się wyprowadzam. Z dzieckiem.
Arek patrzył na mnie długo. A potem tylko rzucił:
– Nie dramatyzuj.
Zamknęłam oczy. W tej jednej chwili wiedziałam wszystko. Wiedziałam, że on nie rozumie, że nawet nie chce zrozumieć. Że nigdy nie wybierze mnie, bo łatwiej mu siedzieć cicho, niż coś zmienić. Wstałam, włożyłam kurtkę i spakowałam torbę dla dziecka. Nie powiedziałam już nic.
Jestem znowu sobą
Było zimno. Przystanek świecił pustkami, wiatr rozwiewał reklamówki, a ja stałam z wózkiem, otulając dziecko kocem. Przyjechały dwa autobusy, ale nie ten, który jechał do mamy. W końcu podjechał i wsiadłam. Nikt nie zapytał, czemu kobieta z niemowlakiem jedzie wieczorem przez miasto. Ja też nikomu nic nie mówiłam.
Siedziałam z tyłu, trzymając rączkę wózka, jakby to była lina ratunkowa. Dziecko spało, ja patrzyłam w szybę. Bloki mijały jeden po drugim – wszystkie takie same. Mieszkania, w których może właśnie inne kobiety robiły obiad, tuliły dzieci, milczały przy swoich mężczyznach.
Pomyślałam, że być może właśnie straciłam męża. A może już wcześniej go nie miałam, tylko próbowałam to sobie wmówić? Nie wiem. Wiem tylko, że przez ostatnie miesiące gubiłam siebie kawałek po kawałku. I dziś był dzień, w którym przestałam patrzeć, jak znikam.
U mamy pachniało zupą pomidorową. Położyła rękę na moim ramieniu, nic nie mówiła. Wzięła wnuka na ręce i po prostu była. Czy to definitywny koniec mojego małżeństwa? Nie wiem. Może Arek się ocknie, może zadzwoni. Ale teraz to nie ma znaczenia. Bo jestem znowu sobą. Z dzieckiem, z ciszą, w której nie boję się oddychać. I to wystarczy, na teraz.
Emilia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zasiał nasionko i na tym skończyło się tatusiowanie. Ani razu nie przewinął dziecka i nie wziął go na ręce”
- „Narzeczony zostawił mnie przed ołtarzem. Szybko wyszło na jaw, że to był najlepszy prezent ślubny, jaki mogłam dostać”
- „Syn zrobił ze mnie darmową opiekunkę do dzieci. Gdy poprosiłam o parę groszy i odrobinę szacunku, wypiął się na mnie”

