„Teściowa chowa garnki i nie wpuszcza mnie do kuchni. Uważa, że mam dwie lewe ręce i przypalam nawet jajka na twardo”
„Weszłam do kuchni i zaczęłam gotować. Kroiłam cebulę, smażyłam kiełbasę. W kuchni pachniało jak w domu mojej mamy. Nawet puściłam sobie cicho radio. Przez moment poczułam się szczęśliwa. Do czasu aż wróciła teściowa”.

- Listy do redakcji
Miałam dwadzieścia siedem lat, kiedy powiedziałam „tak” Pawłowi. Pamiętam, jak trzęsły mi się dłonie, kiedy zakładał mi obrączkę, a łzy wzruszenia mieszały się z radością. Mieliśmy być razem na dobre i na złe. Marzyłam o wspólnych porankach w łóżku, leniwych niedzielach, planowaniu wakacji, dzieciach. Ale pierwszą rzeczą, którą wspólnie ustaliliśmy po ślubie, było to, że zamieszkamy z mamą Pawła, żeby oszczędzić.
Miała swoje zasady
Nie protestowałam. W końcu to miał być tylko na jakiś czas, dopóki nie odłożymy na coś własnego. I chociaż od początku czułam, że to nie będzie moje miejsce, starałam się wierzyć, że z czasem jakoś to wszystko się ułoży. Ale się nie ułożyło. Już w pierwszym tygodniu po ślubie, kiedy z entuzjazmem zaproponowałam, że zrobię kolację, usłyszałam:
– W tym domu kuchnia jest moja – powiedziała teściowa, ścierając blat. – Ty sobie odpocznij, młoda jesteś, jeszcze zdążysz się nagotować.
Zatkało mnie. Ale jeszcze bardziej zatkało mnie, kiedy Paweł tylko się uśmiechnął i dodał:
– No co, kochanie, mama i tak gotuje najlepiej. Nie ma co się kłócić.
Chciałam mu wtedy coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Przecież to tylko głupia kuchnia.
Parę dni później wyszłam wcześniej z pracy, zadowolona, że wyjątkowo nie utknę w korkach. Po drodze wstąpiłam do sklepu po świeże warzywa i mięso. Planowałam zrobić leczo – takie, jakie moja mama robiła. Myślałam, że zrobię Pawłowi przyjemność.
Zganiła mnie
Weszłam do kuchni i zaczęłam gotować. Kroiłam cebulę, smażyłam kiełbasę. W kuchni pachniało jak w domu mojej mamy. Nawet puściłam sobie cicho radio. Przez moment poczułam się szczęśliwa. Do czasu aż wróciła teściowa.
Usłyszałam w przedpokoju tupot jej kroków i po chwili stanęła w progu kuchni. Patrzyła na mnie bez słowa przez dobre pięć sekund. Potem podeszła do kuchenki i bez pytania zmniejszyła gaz.
– Nie ruszaj moich garnków – powiedziała chłodno. – Nie musisz się tak narzucać. Wszystko mam zaplanowane. Dziś miały być pulpety.
Odwróciłam się, trzymając łyżkę w dłoni, i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć.
– Myślałam, że Paweł się ucieszy… Nie było obiadu, więc…
– Bo jeszcze nie zdążyłam go zrobić. I nikt nie musi mnie wyręczać. To mój dom i moja kuchnia.
Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałam. Zostawiłam leczo na gazie i po prostu wyszłam stamtąd. Zamknęłam się w pokoju. Próbowałam zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Nie byłam przecież jej wrogiem, nie złamałam żadnych zasad, a jednak poczułam się jak ktoś obcy, kto nie ma prawa do korzystania ze wspólnej kuchni.
Był po jej stronie
Była sobota, śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Potem Paweł siedział przy komputerze. Usiadłam naprzeciwko niego, wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
– Myślałam, że moglibyśmy w końcu wynająć coś dla siebie? Co ty na to?
Mój mąż nawet nie oderwał wzroku od monitora.
– Ale co powie mama? – mruknął. – Dla niej to byłoby jak policzek.
– A co ze mną? – zapytałam z paniką w głosie. – Nie czuję się tu wcale jak twoja żona, a jak intruz.
W końcu spojrzał na mnie, ale bez cienia emocji.
– Przesadzasz.
Wstałam. Chciałam, żeby traktował mnie poważnie, ale on patrzył na mnie tak, jakby to wszystko było tylko moją fanaberią.
– Ja chcę mieć dom z tobą, a nie z twoją matką.
Nie odpowiedział. Wpatrzył się znowu w ekran, jakbyśmy już zakończyli temat. Poczułam, że nie mam partnera, tylko współlokatora, który woli nie rozmawiać, by nie narazić się matce.
Nie zauważał mnie
To był zwykły dzień. Teściowa krzątała się po kuchni od rana, Paweł wrócił z pracy i rzucił klucze na komodę. Nie powiedział mi nawet „cześć”. Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie widział. Wzięłam to do siebie. Od kilku tygodni rozmawialiśmy właściwie tylko o rachunkach, a gdy próbowałam zaczynać inne tematy, zbywał mnie zdawkowymi odpowiedziami.
Wieczorem położyłam się na łóżku w naszym pokoju. Leżałam bez ruchu. Słyszałam głosy Marka i teściowej w kuchni. Teściowa ugotowała jego ulubioną zupę – grochową z boczkiem. Nie zapytała, czy chcę, może uznała, że i tak nie zjem, a może w ogóle zapomniała, że tu jestem.
Wtedy podjęłam decyzję ostateczną i zaczęłam się pakować. Wkładałam rzeczy do walizki bez większego ładu. Czułam, że to nie jest już mój dom, a Marek nie jest już moim mężem. Potem założyłam płaszcz, wzięłam walizkę, otworzyłam drzwi.
Nikt nie zatrzymał mnie w progu, nikt nie wybiegł za mną, nikt nie zapytał, dokąd idę. Dom teściowej został za moimi plecami, a nareszcie poczułam, że w końcu zrobiłam coś tylko dla siebie.
Podjęłam decyzję
Koleżanka pomogła mi po znajomości wynająć malutką kawalerkę. Dwadzieścia metrów kwadratowych, łóżko, stolik, jedno krzesło, kuchenny aneks i szafa, w której mieściły się wszystkie moje rzeczy. Gdy weszłam tam po raz pierwszy, uderzyła mnie cisza. Ale wreszcie miałam całe mieszkanie tylko dla siebie. Nikt mnie nie wyrzucał z kuchni, nikt nie krytykował, co gotuję.
Marek zadzwonił jeszcze tego samego dnia. Miał pretensje, mówił, że robię cyrk i żebym się nie wygłupiała, że mama wszystko robi przecież z dobrego serca. Ale ja już wiedziałam, że nie wrócę tam. Nie chcę znów czuć się upokarzana w czyimś domu.
Wieczorem usiadłam na parapecie z herbatą. Patrzyłam na światła w innych mieszkaniach, w których ktoś jadł kolację, rozmawiał, oglądał telewizję. Ja byłam sama, ale nareszcie czułam, że to ja wybieram, jak spędzę swój wieczór. Że nie muszę być ostrożna, cicha, niewidzialna. Przede mną było jeszcze wiele trudnych chwil, ale właśnie postawiłam pierwszy krok ku sobie.
Zostałam sama
Minęły trzy miesiące, odkąd się wyprowadziłam. Znajomi pytają, czy się rozwiodłam, niektórzy z troską, inni z ciekawości. Odpowiadam, że jeszcze nie, ale w głowie ta decyzja już zapadła.
Nie wracam do tamtego domu, nie odwiedzam Pawła, nie dzwonię. On też nie dzwoni. Ani razu nie zapytał, jak sobie radzę, nie zapytał, dlaczego wtedy wyszłam. Może naprawdę wolał, żeby to się rozwiązało bez jego udziału: cicho, bez dramatów.
Zaskakujące, jak szybko człowiek przyzwyczaja się do ciszy, jeśli nie musi już jej dzielić z kimś, kto sprawia, że życie staje się uciążliwe. W moim mieszkaniu jest czasem smutno, czasem nudno, ale nie ma tego drżenia, które czułam tam, siedząc przy stole w czyimś życiu. Bo to nigdy nie było moje życie.
Ania, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje dzieci są przyzwyczajone, że sponsoruję im życie. Przestanę być bankomatem, bo moje źródełko wyschło”
- „Przez 2 lata ukrywałem przed żoną, że wygrałem miliony. Musiałem sprawdzić, czy mnie jeszcze kocha”
- „Odkąd stosujemy w domu zasadę 3xZ, oszczędności mnożą się same. Nasze małżeństwo też ma się lepiej”

