„Teściowa chciała, żebym zrobiła jej włosy na czekoladowy brąz. Gdy przejrzała się lustrze była w totalnym szoku”
„Widziałam, jak kilku gości odwraca się w jej stronę, a potem z trudem tłumi śmiech. Ksiądz w pewnym momencie tak się zapatrzył na te lśniące refleksy, że nie mógł się skupić na tekście przysięgi. Panna młoda próbowała zachować powagę, ale ja zauważyłam, że zaciska usta, żeby się nie roześmiać”

- Redakcja
Nie wiem, czy to było głupie, czy odważne, ale dwa dni przed ślubem szwagierki miałam „odmienić” moją teściową. Ona sama poprosiła, żebym jej pofarbowała włosy.
– Ty masz takie wyczucie kolorów – mówiła, jakby chciała mnie tym komplementem przekupić.
Chciała „czekoladowy połysk” – delikatny, elegancki brąz, taki, co to niby odmładza i dodaje klasy. Wzięłam się więc za nią w mojej kuchni, z farbą kupioną w drogerii na promocji. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, wyszło… nie tak. Efekt był daleki od subtelnego brązu. Właściwie to bliżej mu było do smoły, tylko że z dziwnym fioletowym refleksem, jakby ktoś wlał do farby sok z buraków. Ale wtedy jeszcze myślałam, że może w świetle dziennym będzie lepiej. Byłam naiwna.
Miałam ochotę uciec
– To co, robimy tę czekoladę? – zapytała teściowa, siadając przy stole w mojej kuchni jak królowa w salonie fryzjerskim.
– Pewnie! – uśmiechnęłam się sztucznie.
Rozłożyłam ręcznik na jej ramionach i zaczęłam mieszać farbę. Z tubki wycisnęłam gęstą maź, ale kiedy dodałam utleniacza, zrobiła się… jakaś dziwna.
– Tak to ma wyglądać? – teściowa zmarszczyła brwi.
– Oczywiście – skłamałam, mieszając szybciej, żeby wyglądało na profesjonalne. – Po spłukaniu wyjdzie idealny czekoladowy.
Nakładanie poszło sprawnie, chociaż już po kilku minutach widziałam, że kolor ciemnieje bardziej, niż powinien.
– A może to jednak za ciemne? – usłyszałam z nutą niepokoju.
– Nie, nie, w świetle będzie inaczej – odparłam, modląc się, żeby faktycznie tak było.
Kiedy spłukałam farbę, poczułam, że mam ochotę uciec z własnego mieszkania. Włosy były niemal czarne, a w świetle żarówki połyskiwały… fioletowo.
– O matko jedyna… – wymknęło mi się pod nosem.
– Co? – zapytała teściowa, próbując zerknąć w lustro.
– Nic, nic, po prostu… – powiedziałam, udając zachwyt. – Kolor jak z drogiego salonu, taki nieoczywisty.
– Aha… – mruknęła, ale widziałam, że nie jest przekonana.
Żeby ratować sytuację, wysuszyłam jej włosy na szczotkę, wygładziłam serum i wmawiałam jej, że „bakłażan to teraz hit w Paryżu”. Sama jednak czułam, że jeśli jutro ktoś to zobaczy, to mnie powieszą – szczególnie panna młoda, bo przecież to jej ślub za dwa dni.
Wtrąciłam z zaciśniętymi zębami
Dzień przed ślubem szwagierki teściowa przyszła na kawę, dumna jak paw, w swojej nowej fryzurze. Próbowałam siedzieć cicho, licząc, że nikt nie zauważy tej… hmm… „oryginalnej” tonacji. Jednak szwagierka nie potrafiła ukryć zdziwienia.
– O, mama! – przywitała ją szwagierka, która właśnie wpadła dopilnować dekoracji. – A co to za zmiana? – zapytała z miną, jakby nie poznała własnej matki.
– Monika mnie zrobiła na czekoladowy połysk – odparła teściowa z dumą.
– Czekoladowy? – szwagierka uniosła brew. – No… może i czekolada, ale chyba gorzka. I z jagodami.
Udawałam, że się krzątam w kuchni, żeby nikt nie widział, jak mi kąciki ust drgają. Po południu wpadła kuzynka panny młodej – ta, co wszystko komentuje jak na komisji mody.
– Ciociu, ale kolor! – zawołała, wlepiając oczy w głowę teściowej. – Taki… egzotyczny. Trochę jak bakłażan, trochę jak śliwka węgierka.
– To jest czekolada – wtrąciłam z zaciśniętymi zębami. – Po prostu w tym świetle tak wygląda.
– W każdym świetle wygląda tak samo – parsknęła kuzynka, a ja poczułam, że mam ochotę wylać jej kawę na bluzkę.
Wieczorem teściowa zadzwoniła do mnie.
– Moniczko, wszyscy mówią, że ten kolor to taki bardziej bakłażan. Ale w sumie… może to i lepiej. Będę się wyróżniać.
– No pewnie! – odetchnęłam z ulgą. – Będzie mama najmodniejsza w całym kościele.
Nie wiedziałam wtedy, że nazajutrz w blasku świec ten „bakłażan” rozkwitnie tak, że nikt w świątyni nie skupi się na przysiędze, tylko na fioletowej aureoli nad głową mojej teściowej.
Denerwowałam się
Kościół był przystrojony jak z katalogu: białe lilie, świece w wysokich lichtarzach, w tle cichy organista grający „Ave Maria”. Goście szeptali, panna młoda promieniała… i wtedy pojawiła się moja teściowa. Od pierwszego kroku było jasne, że dziś ona też będzie „atrakcją”. Światło odbijało się od jej włosów tak, że wyglądała, jakby nad głową miała połyskujący fioletowy hełm. Z przodu kolor wpadał w czerń, ale tył – o zgrozo – mienił się odcieniami bakłażana i śliwki.
– Widziałaś? – szturchnęła mnie sąsiadka z ławki. – Co to za kolor?
– Modny – syknęłam, udając skupienie na ołtarzu. – Prosto z Paryża.
– Aha… no, faktycznie oryginalny – mruknęła, ale jej mina mówiła coś innego.
Widziałam, jak kilku gości odwraca się w jej stronę, a potem z trudem tłumi śmiech. Ksiądz w pewnym momencie tak się zapatrzył na te lśniące refleksy, że nie mógł się skupić na tekście przysięgi. Panna młoda próbowała zachować powagę, ale ja zauważyłam, że zaciska usta, żeby się nie roześmiać. Po ceremonii, gdy składaliśmy życzenia, podszedł do mnie wujek z wąsem.
– Czym zafarbowałaś włosy Grażyny? – spytał z udawaną powagą. – Bo mam starą altankę, której by się taki kolor przydał.
– To specjalna mieszanka, niedostępna w sklepach – odparłam, zerkając na teściową, czy słyszy.
A ona? Stała dumna, przyjmując komplementy, jakby jej włosy były głównym punktem programu. I wtedy zrozumiałam: ja się denerwuję, a ona się świetnie bawi.
Kamień spadł mi z serca
Na sali weselnej przy stołach królowały schabowe, rosół i… rozmowy o włosach mojej teściowej. Nie było mowy, żeby ktoś przeszedł obok niej obojętnie.
– Jaki piękny kolor! – zagaiła jakaś dalsza ciotka, przysuwając się bliżej. – Taki nietypowy, taki… śmiały!
– Dziękuję, kochana. To Monika mi zrobiła – odparła teściowa, jakby się chwaliła własnym dziełem sztuki.
– Ooo... – ciotka spojrzała na mnie z błyskiem w oku. – Masz rękę do farb!
A ja czułam, jak gdzieś w środku zaczyna mi się gotować, bo przecież wiem, że połowa tych „ochów” jest udawana. Przy innym stole kuzyn z żoną wymieniali uwagi szeptem:
– Ja bym takiej odwagi nie miała – mruknęła żona.
– Odwagi czy farby? – prychnął kuzyn i odwrócił się do rosołu.
Podczas pierwszego tańca teściowa, siedząc obok mnie, nagle nachyliła się i powiedziała:
– Wiesz co, Moniczko? Im więcej ludzi się przygląda, tym bardziej mi się ten kolor podoba. Tak błyszczy w świetle, że czuję się jak… gwiazda.
– No i dobrze – odparłam, popijając szampana. – W końcu to rodzinna impreza, trzeba się wyróżniać.
Od tamtej chwili zaczęła wręcz eksponować te włosy. Siadała tam, gdzie reflektory odbijały się od bakłażanu, przechodziła środkiem sali powoli, żeby każdy mógł nacieszyć oczy tym „czekoladowym połyskiem”. A ja? Przestałam się denerwować. Jeśli ona jest zadowolona, to po co się przejmować? Choć czułam, że największe show dopiero przed nami – bo miał nadejść czas zdjęć grupowych.
Dostałam cenną lekcję
Fotograf ustawił wszystkich przed salą.
– Proszę pani, proszę się odwrócić lekko w lewo – powiedział fotograf. – O, tak! Wspaniale się światło układa.
Świetnie, pomyślałam. Teraz to już na pewno na każdym zdjęciu będzie błyszczała jak egzotyczny owoc na targu.
– Monia, chodź tu bliżej mamy – zawołała panna młoda, a ja stanęłam tuż obok mojej „modelki”.
Fotograf pstrykał kolejne ujęcia, a ja widziałam, jak kilku gości z tyłu tłumi śmiech, patrząc na odbijające się w jej włosach promienie słońca. Po sesji podszedł do nas wujek Kazik i zwrócił się do teściowej.
– Muszę ci powiedzieć… w tym kolorze wyglądasz dziesięć lat młodziej.
– No widzisz, Moniczko – teściowa uśmiechnęła się triumfalnie – dobrze, że zaufałam twojemu gustowi.
– Jasne – odparłam, choć miałam ochotę przypomnieć, że ten „gust” powstał przypadkiem i dzięki promocji w drogerii.
Pod koniec wesela temat włosów przeszedł w lokalną legendę i każdy dopowiadał swoją historię. Jedni twierdzili, że to specjalna farba sprowadzana z Włoch, inni, że zamówiłam teściowej fryzjerkę z Warszawy, która specjalnie przyjechała na tę okazję. A teściowa? Milczała i uśmiechała się tajemniczo, jakby faktycznie kryła jakąś wielką tajemnicę urody. Patrzyłam na nią i myślałam, że może to ja się powinnam czegoś nauczyć – pewności siebie. Kilka dni po weselu spotkałam się z teściową na obiedzie.
– Ten kolor to strzał w dziesiątkę. Wszyscy mi mówią, że wyglądam młodziej. A sąsiadka z dołu pytała, gdzie farbuję, bo też chce.
– Naprawdę? – udawałam zdziwienie, mieszając zupę. – To mogę jej zrobić w promocji, mam jeszcze jedną tubkę.
– A daj spokój, to jest mój kolor! – roześmiała się. – Niech sobie znajdzie coś swojego.
I tak oto mój „wypadek fryzjerski” stał się hitem. Teściowa od tej pory farbuje się tylko na bakłażan z fioletowym refleksem, a ja już nawet nie próbuję wytłumaczyć, że to nigdy nie miało tak wyglądać. Czasem, gdy mijam ją na ulicy, widzę, jak błyszczy w słońcu. I wtedy przypominam sobie ten dzień w kościele, kiedy wszyscy patrzyli na jej głowę zamiast na państwa młodych. I choć w głębi duszy wiem, że to była moja mała katastrofa, to muszę przyznać – chyba jednak zrobiłam jej przysługę.
Monika, 31 lat
Czytaj także:
- „Grała jak kiepska aktorka, bo chciała się zabawić. Zrobiłem jej taką scenę, że nie zostało nam nic prócz żalu do siebie”
- „W wakacje nad morzem on zasiał we mnie nasionko. Szukałam go po całej Polsce, a spotkałam w domu mojej przyjaciółki”
- „Zaplanowałam wesele w najdrobniejszych szczegółach. Przez ekscesy szwagra stało się festiwalem żenady i złego smaku”

