Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że można nie mieszkać z kimś pod jednym dachem, a jednocześnie codziennie czuć ciężar jego obecności. Moja teściowa potrafiła być wszędzie: w naszych decyzjach, w mojej kuchni, nawet w mojej głowie. Przez lata próbowałam ją rozbrajać spokojem, uśmiechem i uprzejmością, ale ona odpowiadała zawsze tym samym: cierpkim komentarzem, sugestią, że jestem niewystarczająca, że jej syn zasługuje na lepszą żonę. Grzeczność nic nie dała. Ustępstwa nic nie dały. W grudniu zrozumiałam, że jeśli chcę ratować siebie, muszę zrobić coś radykalnego.

Zrobiła z mojego życia piekło

Pierwszy raz pojechałam do domu Radka jak na egzamin. Włożyłam najlepszy sweter, ułożyłam włosy, a w drodze powtarzałam sobie, że to tylko obiad. Nic wielkiego. Wtedy jeszcze wierzyłam, że jeśli będę miła, to ludzie też będą mili. Teściowa, Irena, przywitała mnie w progu jakbyśmy znały się od lat. Pachniało pieczonym mięsem, na stole stał sernik, a ona krzątała się jak wzorowa gospodyni.

Miałam wrażenie, że mnie obserwuje, ale wtedy odbierałam to jako ciekawość. Zadała mnóstwo pytań: o studia, o pracę, o rodziców. Odpowiadałam uprzejmie, aż w końcu usłyszałam, że „dobrze mówię”, jak na dziewczynę „z miasta”. Wszyscy się roześmiali. Ja też. Radek uścisnął mnie pod stołem za rękę, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się”.

Szybko zrozumiałam, że ten uścisk to będzie jego jedyna obrona. Z czasem zaczęły się „żarciki”, które tylko z pozoru były niewinne. Irena miała wrodzony talent do mówienia rzeczy przykrych w sposób, który pozwalał jej udawać, że to przecież komplement albo troska. Któregoś razu, przy rosole, zapytała przy wszystkich:

– A ty, Paulinko, umiesz w ogóle gotować? Radek to lubi konkretnie zjeść, a ty taka chudziutka… On na samych sałatkach nie przeżyje.

Zrobiło mi się gorąco. Chciałam odpowiedzieć, że gotuję codziennie, że Radek chwali moje jedzenie, że wcale nie jestem chuda, tylko normalna. Zamiast tego zamilkłam. Wszyscy się zaśmiali. Radek uśmiechnął się bezradnie, jakby to była część rodzinnej tradycji. Po drodze do domu powiedziałam, że było mi przykro. Radek westchnął i rzucił:

– Ona taka jest. Nie bierz tego na poważnie.

Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że ona testuje, ile zniosę. Każdy żart był jak szturchnięcie. Sprawdzała, czy się cofnie, czy wytrzymam, czy będę miła nawet wtedy, gdy mnie upokarza. Gdy się pobraliśmy, myślałam, że przestanie. W końcu zostałam „oficjalnie” rodziną. Myliłam się. Dla Ireny nie byłam rodziną. Byłam intruzem, który zabrał jej syna. I od tamtej pory robiła wszystko, żeby mi o tym przypominać.

Mąż mnie nie wspierał

Wielkanoc powinna być spokojnym świętem. Tamtego roku mieliśmy już dwójkę dzieci, byliśmy zmęczeni, ale dumni. Basia miała trzy lata i była w wieku, kiedy potrafiła się zachwycić pisanką tak, jakby zobaczyła ósmy cud świata. Antoś miał kilka miesięcy i wciąż budził się w nocy. Byłam niewyspana, roztrzęsiona, ale szczęśliwa. Od progu teściowa odebrała mi ten spokój.

– Mały znowu w wózku? – prychnęła. – Dziecko się nosi, a nie wozi jak małego panicza.

Zbyłam to milczeniem, w końcu były święta. Postanowiłam, że nie będę reagować, że nie dam jej satysfakcji. Mój plan rozpadł się po godzinie. W kuchni kroiłam sałatkę, a ona stała nade mną, udając, że pomaga.

– Nie tak. Ogórek cieniej. Kiedyś kobiety to umiały, a teraz wszystko na skróty.

W salonie Basia próbowała pokazać wszystkim swoje rysunki, a Irena nawet nie podniosła wzroku.

Nie rozpuszczaj jej – rzuciła do mnie. – Potem wejdzie ci na głowę.

Antoś zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i zaczęłam bujać, cicho śpiewać, żeby zasnął. Irena wyrwała mi go niemal z ramion.

– Daj, bo ty go tylko rozdrażniasz. Taka nerwowa jesteś, to dziecko to czuje.

To było najgorsze – nie jej słowa, tylko to, że robiła to przy wszystkich. Jakby chciała ogłosić światu, że jestem nieudolną matką. Teść siedział przy stole i milczał. Radek też milczał. Czułam się jak dziecko, które dostało naganę w klasie, a wszyscy udają, że nie widzą. W końcu uciekłam do łazienki. Zamknęłam drzwi, oparłam się o umywalkę i zaczęłam płakać tak cicho, jak umiałam. Było mi wstyd, że płaczę. Było mi wstyd, że nie umiem się postawić. Że znów dałam się sprowokować. Gdy wyszłam, Radek złapał mnie w korytarzu.

– Co ty robisz? – syknął. – Nie bierz wszystkiego do siebie.

I wtedy po raz pierwszy to poczułam. Nie złość, tylko decyzję, że kiedyś to się skończy. Tylko jeszcze nie wiedziałam kiedy. W drodze do domu siedziałam cicho. Radek mówił coś o tym, że matka „tylko pomaga”, że „też jest zmęczona”, że „to jej sposób bycia”. Słuchałam, ale w środku liczyłam. To był kolejny raz. Kolejny, kiedy nie stanął po mojej stronie.

Posunęła się za daleko

Z czasem nauczyłam się przewidywać zachowania Ireny. Wiedziałam, kiedy będzie miła, a kiedy spróbuje mi dopiec. Najgorsze było to, że potrafiła zmieniać maski w sekundę. Przy obcych była słodka. Przy rodzinie stawała się tą prawdziwą sobą – ostrą, zawziętą, pewną, że ma prawo. Kiedy wróciłam do pracy po macierzyńskim, usłyszałam:

Matka powinna siedzieć w domu, a nie gonić za karierą. Dzieci to nie kwiatki, same nie urosną.

Kiedy kupiłam nową sukienkę, teściowa cmoknęła:

– Ładna. Szkoda, że na tobie wszystko tak wisi…

Kiedy zaczęłam robić kurs językowy, wtrąciła:

– A po co ci to? Myślisz, że wyjedziesz i zostawisz Radka? Takie rzeczy to robią kobiety, którym się w głowie przewraca.

Brzmiało jak żart, ale ja wiedziałam, że ona naprawdę boi się, że będę niezależna. Że jak będę miała swoją pracę, swoje pieniądze i swoje życie, to Radek w końcu będzie musiał wybrać. A ona nie mogła na to pozwolić. Najbardziej bolało to, że on od dawna był rozdarty. Czasem stawał po mojej stronie, ale zawsze tak, żeby matka tego nie poczuła. Jego „obrona” wyglądała tak:

– Mamo, daj spokój.

I tyle. Jedno zdanie, które nic nie zmieniało. Pewnego razu, na urodzinach Basi, teściowa posunęła się dalej niż zwykle. Goście byli w salonie, dzieci biegały, tort stał na stole. Irena poprosiła mnie o kawę. Zrobiłam, przyniosłam, postawiłam filiżankę przed nią. Ona spojrzała na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, kogo się nie znosi, i powiedziała głośno:

– Słaba, ale można było się spodziewać.

W pokoju zrobiła się cisza jak po trzaśnięciu drzwiami. Poczułam, że wszyscy na mnie patrzą. Widziałam, jak moja mama zaciska usta, jak przyjaciółka Basi udaje, że nie słyszy. A ja… ja się zaśmiałam. Krótko, sztucznie, jak człowiek, który stoi nad przepaścią i tylko udaje, że to żart.

Basia wtedy na mnie spojrzała. I to był ten moment, kiedy dotarło do mnie, że moje dzieci też to widzą. Że one też uczą się, że można mną pomiatać, a ja nic nie robię. To było najgorsze. W nocy nie mogłam spać. Radek powiedział, że matka „przesadziła”, ale zaraz dodał:

– Ona tak powiedziała, bo się zdenerwowała.

Nie zapytałam nawet czym się zdenerwowała. Już wiedziałam – istnieniem moim i mojego życia.

Tego było już za wiele

W lipcu teściowa złamała nogę. Telefon zadzwonił rano, Radek odebrał, pobladł, zaczął się ubierać. Zrozumiałam od razu: coś z matką. Pojechaliśmy do szpitala, potem do jej mieszkania. Zrobiłam zakupy, ugotowałam rosół. W głowie miałam absurdalną nadzieję, że może teraz, gdy jest słaba, coś w niej zmięknie. Że może powie zwykłe „dziękuję”. Że może zobaczy, że jestem człowiekiem, a nie rywalką.

Weszłam do jej mieszkania z torbą w ręku. Irena siedziała na kanapie z nogą w gipsie, z pilotem w dłoni. Spojrzała na mnie z niechęcią.

– Co przyniosłaś? – zapytała.

Postawiłam rosół na stole, zaczęłam wyjmować warzywa, owoce, chleb.

– Żebyś miała na kilka dni – powiedziałam spokojnie.

Ona wzięła łyżkę rosołu, spróbowała, skrzywiła się.

Za mało soli.

Odetchnęłam, ugryzłam się w język, żeby nie odpowiedzieć. Zamiast tego zapytałam, czy czegoś jeszcze nie potrzebuje. I wtedy usłyszałam zdanie, które mnie dobiło, bo było aż za szczere:

– Myślisz, że jak mnie tu obskakujesz, to ja cię polubię? Przestań się starać. Nigdy cię nie lubiłam i nie polubię.

Nie było w tym nawet złości. Była w tym pewność, jakby stwierdzała fakt. Stałam na środku jej kuchni z pustymi rękami. Czułam, że robi mi się duszno, jakby zabrakło powietrza. Wyszłam bez słowa. W samochodzie trzęsły mi się ręce. Radek pytał, co się stało, a ja przez dłuższą chwilę nie mogłam wydobyć głosu.

W domu powiedziałam mu wszystko. Każde słowo, każde upokorzenie. Każdy komentarz. Każdy żart, który był ciosem. Radek próbował coś powiedzieć, ale przerwałąm mu:

– Koniec. Od dziś nie wożę jej niczego, nie dzwonię, nie udaję. Nie jestem jej wrogiem, ale nie będę już jej ofiarą.

Milczał długo. A potem, ku mojemu zaskoczeniu, powiedział:

– Rozumiem.

Nie przeprosił za lata pogardy. Nie wyznał nagle, że miałem rację. Zwyczajnie… przestał walczyć o to, żebym nadal znosiła jego matkę. To było mało, ale dla mnie i tak brzmiało jak przełom.

Moja mała zemsta

Wigilia w tym roku miała być spokojna. Postanowiłam, że nie pojadę do teściów. Zaprosiłam ich do nas, bo łatwiej było mi kontrolować sytuację w swoim domu. Przynajmniej tak sobie wmówiłam. Irena przyszła elegancka, z fryzurą jak do kościoła, uśmiechnięta dla wszystkich oprócz mnie. Jej wzrok sunął po meblach, po stole, po kuchni, jakby szukała dowodu, że znów coś robię źle. Przy stole było spokojnie do czasu, aż Basia powiedziała coś o studiach. Teściowa natychmiast wtrąciła:

– Studia to dziś każdy kończy. Kiedyś to było coś. Teraz to zabawa.

Basia spojrzała na mnie, a ja poczułam, że w środku rośnie mi lodowaty spokój. Już nie miałam ochoty się tłumaczyć. Już nie miałam ochoty walczyć. Rozdawałam prezenty z lekkim uśmiechem, bo dzieci cieszyły się jak zawsze. Radek dostał zegarek, teść wełniany szalik, Irena paczkę, którą trzymałam najdłużej. Otworzyła. Zobaczyła książkę o budowaniu relacji i krem na zmarszczki. Jej uśmiech zgasł. Widziałam, jak próbuje zdecydować, czy się obrazić, czy udawać śmiech. W końcu syknęła:

– Bardzo zabawne.

Spojrzałam jej prosto w oczy i powiedziałam spokojnie:

– Pomyślałam, że przyda ci się coś praktycznego. Skoro przez tyle lat mówiłaś tak wiele przykrych rzeczy, to może w 2026 roku spróbujesz czegoś odwrotnego.

Zapadła cisza. W tej ciszy usłyszałam, jak Antoś parska śmiechem. Basia też się uśmiechnęła. Teść spuścił wzrok. Radek nie powiedział ani słowa, ale pierwszy raz w życiu nie próbował mnie uciszać. Irena po chwili wstała od stołu. Wzięła torebkę i rzuciła:

– Ja już pójdę.

Radek jej nie zatrzymał. Patrzył tylko, jak wychodzi. Wtedy zrozumiałam, że to nie ja zniszczyłam tę rodzinę. To ona niszczyła ją latami. Ja wreszcie przestałam zamiatać to pod dywan.

Zakończenie: Nowy rok, nowa ja

W noc sylwestrową nie poszłam na żadną imprezę. Siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty, gdy wszyscy już spali. Za oknem słychać było pojedyncze petardy. Na stole leżał mój notes. Otworzyłam go, wzięłam długopis i napisałam jedno postanowienie – krótkie, konkretne, bez romantycznych obietnic. „W 2026 roku zrywam kontakt z teściową”.

Nie planowałam dramatu, awantury i trzaskania drzwiami. Chodziło o postawienie prawdziwej granicy. Koniec telefonów. Koniec odwiedzin. Koniec udawania, że nic się nie dzieje. Koniec wciągania mnie w jej gry.

Jeśli Radek będzie chciał ją odwiedzać – proszę bardzo. Nie zamierzałam go od tego odcinać. To była jego matka. Moja decyzja dotyczyła mnie. Nie chciałam już tkwić w roli posłusznej synowej, która ma znosić złośliwości w imię „świętego spokoju”. Najważniejsze było to, że moje dzieci widziały moją zmianę. Basia powiedziała mi któregoś dnia cicho, gdy zmywałyśmy naczynia:

– Dobrze, że już nie pozwalasz jej tak mówić. Mnie to zawsze bolało.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystkie docinki Ireny. Zrozumiałam, że ja nie walczyłam tylko o siebie. Walczyłam też o to, żeby moja córka nie nauczyła się, że kobieta ma znosić wszystko, byleby było „miło”.

1 stycznia 2026 roku obudziłam się z poczuciem ulgi. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężką torbę, którą nosiłam latami. Nie byłam już tą, która pozwala innym na wszystko. Nie byłam już tą, która się stara o miłość osoby, która nigdy nie chciała jej dać. Irena pewnie będzie próbowała wrócić do swoich metod. Pewnie będzie narzekać, że się odcięłam. Pewnie będzie dzwonić do Radka, płakać, opowiadać, jaką jestem okropną synową. Tylko że ja wreszcie zrozumiałam: jej opinia mnie nie interesuje.

W 2026 roku zaczynam nowe życie. Bez niej.

Paulina, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama