„Teściowa była jak dojrzała brzoskwinia. I choć pachniała słodyczą, szybko zatruła mi całe małżeństwo”
„– Ona nigdy nie chciała, żebym wyszła za ciebie – powiedziała w końcu, niemal szeptem. – Mówiła, że nie jesteś... wystarczający. Zamknąłem oczy. Tak, bolało. Bardziej niż się spodziewałem. – I ty jej w to uwierzyłaś? – spytałem”.

- Redakcja
Mówią, że w każdym związku są trzy osoby: ty, twój partner i jego matka. U nas było dokładnie tak. Tylko że ja zorientowałem się o tym dopiero po ślubie. Długo byłem ślepy na to, co działo się tuż pod moim nosem.
Liczyłem na spokojny związek
Z zawodu jestem grafikiem. Pracuję zdalnie, projektuję strony, czasem robię identyfikacje wizualne dla marek, z których połowy nigdy później nikt nie pamięta. Dni mijają mi przy biurku, z kawą, w ciszy. Lubię tak. Lubię mieć wszystko poukładane. Z Kasią też od początku było spokojnie — może nawet za spokojnie. Zero dramatów, zero cichych dni, wszystko klarowne i ciepłe, jak herbata z cytryną w jesienne popołudnie. Myślałem, że tak wygląda dojrzała miłość.
Poznaliśmy się na studiach. Zakochałem się niemal od razu — w jej śmiechu, w tym, jak mówiła do psa sąsiadów na ulicy. Po trzech latach wzięliśmy ślub. Mały, skromny, bez zadęcia. Tylko najbliżsi. I właśnie wtedy, tego dnia, pierwszy raz poczułem coś nieprzyjemnego — spojrzenie Barbary, jej matki. Było w nim coś dziwnego. Zimna ocena, jakby mierzyła mnie miarką i już wiedziała, że do niczego się nie nadaję.
Barbara… ach, Barbara. Teściowa idealna. Zawsze z ciastem, zawsze z dobrym słowem, zawsze chętna do pomocy. Tyle że z czasem te „pomocne gesty” zaczęły się mnożyć. A za każdym słodkim „Ja tylko chcę dobrze” kryło się coś… innego. Coś, co długo próbowałem ignorować.
Pachniała słodyczą, naprawdę. Te perfumy… jakieś owocowe, przypominały lato i dom mojej babci. Ale teraz, kiedy zamykam oczy, czuję ten zapach jak truciznę. I wiem jedno — Barbara zatruła mi całe małżeństwo.
Teściowa mi dogryzała
– Michałku, ty zawsze taki elegancki… Ale krawat, kochanieńki, no nie wiem, trochę jakby na pogrzeb, a nie na obiad rodzinny – zaśmiała się Barbara, a jej dłoń bezceremonialnie poprawiła mi węzeł pod szyją. – Kasieńko, no powiedz sama, przecież Michał ma taki ładny kolor oczu, a tu… taki bury krawat.
Kasia zamiast coś powiedzieć, tylko się zachichotała. Ten jej chichot, jeszcze niedawno taki uroczy, teraz zaczął działać mi na nerwy. Jakby był zgodą na wszystko, na każde słowo matki. Zamiast stanąć po mojej stronie – śmiała się z niej.
– Może następnym razem założę czerwony w serduszka – odburknąłem, próbując obrócić sytuację w żart. Ale Barbara już wracała do kuchni, zamaszyście machając ścierką.
Usiedliśmy do stołu. Obiad jak zwykle – wystawny, przesadny. Cztery rodzaje mięsa, pięć sałatek, wszystko domowej roboty. Barbara robiła to perfekcyjnie: z jednej strony gościnna i uśmiechnięta, z drugiej nieustannie podkreślająca, jak bardzo się napracowała. A ja? Czułem się jak widz na przedstawieniu, w którym nawet nie dostałem roli.
– A Michał to jeszcze w tej firmie od tych… rysuneczków? – zagadnęła nagle, nakładając mi ogromną porcję ziemniaków.
– Grafiką komputerową się zajmuje, mamo – poprawiła ją Kasia.
– No, właśnie, tak, przepraszam. Ale to chyba trudno z tego dom utrzymać, co?
Zrobiło się cicho. Nawet widelce przestały stukać o talerze. Poczułem, jak w środku coś się we mnie zaciska.
– Radzę sobie, dziękuję – powiedziałem cicho, patrząc na Kasię.
Ale ona tylko wzruszyła ramionami i zabrała się za swoją porcję. Jakby nie zauważyła, że właśnie podcięto mi skrzydła.
Później, w samochodzie, próbowałem zagaić:
– Wiesz, to nie było miłe, co twoja mama powiedziała.
– Daj spokój, ona tak ma. Przecież to tylko żart.
Nie. To nie był żart. To była pierwsza rysa.
Zaczęła się panoszyć
Wróciłem z zakupów i przez chwilę zastanawiałem się, czy dobrze trafiłem. W kuchni wszystko było przestawione. Kubki z naszej wspólnej wycieczki do Pragi zniknęły z półki nad zlewem, a w ich miejscu stały jakieś inne – kolorowe, z napisami „Najlepsza Mama” i „Czas na herbatkę”. Nawet przyprawy były inaczej ułożone. Solniczka, którą zawsze trzymałem przy kuchence, teraz stała w szafce. Zgubiłem rytm w swoim własnym domu.
– Kasia? – zawołałem, ściągając buty. – Co się tu…?
– Mama wpadła – odpowiedziała, wychylając się z łazienki z ręcznikiem na głowie. – Zrobiła porządki w kuchni. Powiedziała, że teraz będzie bardziej funkcjonalnie.
– A zapytała chociaż, czy może?
Kasia westchnęła i weszła do salonu. Usiadła na sofie, jakby nic się nie stało.
– Michał, nie przesadzaj. Pomogła. Chciała dobrze.
– Chciała dobrze?! – powtórzyłem. – To nie jest jej mieszkanie, Kasia. To nasze. Nie może po prostu sobie wchodzić i przestawiać nam życia pod siebie.
– No ale to tylko kuchnia. Jezu, robisz aferę o przyprawy!
Patrzyłem na nią, jakby mówiła w obcym języku. Moja żona. Ta sama, z którą jeszcze niedawno nocami planowaliśmy wspólną przyszłość, teraz siedziała naprzeciwko mnie, z obojętnością w głosie.
– To nie chodzi o przyprawy – powiedziałem, już ciszej. – To o granice. Kasia… to nasze miejsce. A ja zaczynam się w nim czuć jak gość.
Zamilkła. A potem tylko wzruszyła ramionami i włączyła telewizor. Wtedy pierwszy raz przeszło mi przez głowę: a co, jeśli już nie jesteśmy drużyną?
To mi dało do myślenia
Wracałem do domu. Klient odwołał spotkanie w ostatniej chwili. Pomyślałem, że zrobimy z Kasią coś na obiad razem, może nawet wyjdziemy na spacer, jak kiedyś. Z tamtych „kiedyś” coraz mniej zostało, ale czasem wciąż miałem nadzieję. Zanim jeszcze przekręciłem klucz w drzwiach, usłyszałem jej głos. Rozmawiała przez telefon. Zatrzymałem się, z ręką na klamce. Coś w tonie tej rozmowy było… inne. Ciche, spięte.
– Mamo, ja wiem, że on cię irytuje, ale… on naprawdę się stara – mówiła Kasia. – Tak, widzę to. Chyba. Po prostu… nie chcę znowu przechodzić tego, co ty z tatą.
Zamarłem. Po chwili usłyszałem znajomy, chłodny głos Barbary. Kasia musiała włączyć głośnik.
– Kasiu, nie pozwolę, żeby ten chłopak cię zniszczył tak jak ojciec mnie. Wiesz, jak się to kończy. Najpierw są uśmiechy, potem milczenie, potem... puste oczy przy stole.
– Ale Michał nie jest jak tata.
– O nie. On jest gorszy. Bo udaje, że jest inny. A ty się łudzisz. Ja cię nie puszczę w tę samą przepaść, rozumiesz?
Stałem tam, nieruchomy, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim w brzuch. „Zniszczył”? Ja? Co one przede mną ukrywają? Co to za historia z jej ojcem, o której nigdy nie słyszałem? W końcu przekręciłem zamek głośno i wszedłem. Kasia momentalnie uciszyła telefon.
– Michał! Już jesteś?
– Tak. Kto dzwonił?
– A, mama. Pytała o ciasto.
Skinąłem głową, udając, że wierzę. Ale w środku już buzowało. Od tego dnia przestałem ufać. Nie tylko Barbarze. Kasi też.
Pokłóciłem się z żoną
Nie wytrzymałem. Wiedziałem, że to się zbliża. Że nie da się dłużej żyć obok siebie, udając, że wszystko gra. Tego wieczoru czekałem, aż Kasia wyjdzie spod prysznica. Usiadłem przy stole, patrząc na nasze zdjęcie ślubne. Uśmiechnięci, wtuleni, jakby nic na świecie nie mogło nas rozdzielić. Naiwni.
Kiedy weszła do kuchni, jeszcze wycierała włosy ręcznikiem.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem. Ton mojego głosu był twardy, nawet mnie zaskoczył.
– Teraz? – Kasia skrzywiła się lekko.
– Tak. Teraz. Podsłuchałem twoją rozmowę z matką. Tę o mnie. O tym, jak rzekomo cię zniszczę. O ojcu.
Zamarła. Opuściła ręcznik. Jej twarz zbielała.
– Michał…
– Nie. Teraz ja mówię. Od miesięcy udajesz, że wszystko jest w porządku, a ja mam wrażenie, że mieszkam z matką twoją, a nie z tobą. To nie małżeństwo, to cholerny trójkąt z twoją matką.
– Przesadzasz! – syknęła. – Ona się tylko martwi…
– Martwi? Czy może kontroluje? Wchodzi do naszego domu, przestawia rzeczy, komentuje moją pracę, a ty na to pozwalasz. I co gorsza, bronisz jej. Nigdy mnie nie bronisz, Kasia.
Zrobiło się cicho. Po raz pierwszy nie miała gotowej odpowiedzi.
– Ona nigdy nie chciała, żebym wyszła za ciebie – powiedziała w końcu, niemal szeptem. – Mówiła, że nie jesteś... wystarczający.
Zamknąłem oczy. Tak, bolało. Bardziej niż się spodziewałem.
– I ty jej w to uwierzyłaś?
– Nie wiem już, komu wierzyć, Michał. Jestem... między młotem a kowadłem.
– Nie. Jesteś dorosła. Masz wybór.
Nie odpowiedziała. Tylko stała, wciąż z ręcznikiem w dłoniach. A potem odwróciła się i wyszła z kuchni.
Wyszedłem z mieszkania. Nie wiedziałem, dokąd idę. Przez godzinę chodziłem bez celu po mieście, wdychając chłodne powietrze i próbując zrozumieć, kiedy wszystko się tak zepsuło. Kiedy straciłem żonę.
Odwiedziłem teściową
Nie uprzedziłem, że przyjdę. Zadzwoniłem do drzwi Barbary o dziewiętnastej trzydzieści w środę. Wiedziałem, że będzie sama. Kasia mówiła kiedyś, że w środy jej matka ogląda „Ten swój serial o lekarzach i zdradach”. Pasowało.
Otworzyła w szlafroku. I choć zdziwiła się na mój widok, szybko przybrała swój standardowy wyraz twarzy: chłodna elegancja, podszyta lekkim uśmiechem jak cienką warstwą lukru na przeterminowanym cieście.
– Michał. Cóż za niespodzianka.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem. Nie zapraszała, ale wszedłem sam.
Salon pachniał kadzidłami. Idealna sceneria do duszenia w sobie wszystkiego, co człowiek naprawdę chciałby wykrzyczeć. Usiadłem. Ona też. Bez słowa podała mi herbatę. Nie dotknąłem.
– Wiem, co mówisz o mnie Kasi – zacząłem. – I wiem, że robisz wszystko, żeby nas rozdzielić.
– Nie rozdzielić – poprawiła łagodnie. – Uratować.
Prychnąłem.
– Od czego?
– Od ciebie. Jesteś za słaby, Michał. Przepraszam, ale ktoś musi to powiedzieć. Nie umiesz jej prowadzić przez życie. Jesteś zbyt... miękki. Zasłuchany w siebie. Za cichy. Moja córka potrzebuje silnego faceta.
– Nie, twoja córka potrzebuje spokoju. Autonomii. Miłości. A nie matki, która przez telefon kontroluje każdy jej krok.
– A ty? Co jej dałeś? Poza frustracją i grafikami na komputerze?
Pochyliła się, spojrzała mi prosto w oczy. I wtedy padły słowa, które siedzą mi w głowie do dziś:
– Lepiej, żebyś odszedł teraz, zanim zniszczysz ją tak, jak mężczyźni niszczą kobiety od pokoleń. Po cichu. Z uśmiechem.
Nie odpowiedziałem. Nie było sensu. Wstałem i wyszedłem. Zamknąłem za sobą drzwi i przez chwilę stałem na klatce, oddychając ciężko, jak po maratonie. Nie mogłem uwierzyć w to, że tak zatruła nam życie.
Michał, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”

